Na naprawienie błędu i umieszczenie w systemie zaszyfrowanego pliku z zebranymi do tej pory informacjami miał kilka godzin.
* * *
Na miejscu spotkania pojawił się punktualnie. Kwadrans przed spodziewanym przybyciem wubeka Annelly wysiadła na stacji kolejki w drugim segmencie sektora medycznego. Wyglądała na zdenerwowaną, a w każdym razie bardzo niepewną. Henryan zadał jej tylko jedno pytanie, a kiedy odpowiedziała twierdząco, polecił, by zajęła się ostatnią częścią zleconego jej zadania. Sam ruszył na koniec przedziału. Drzwi opatrzone numerem piętnaście otworzył na kilkadziesiąt sekund przed terminem spotkania.
Minął ciasną śluzę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Było kompletnie puste, jak sobie tego życzył, uznał więc, że Ruda nie próbowała go oszukać. Stanął pod ścianą na prawo od śluzy, aby wubek nie zobaczył go od razu, a potem machnął ręką, dając umówiony znak. Obserwująca go przez nanokamery wspólniczka przyciemniła światła do miłego dla oka półmroku. Nie mogło być całkiem ciemno, gdyż przeciwnik powinien wejść w pułapkę, niczego nie podejrzewając.
Kilka chwil później rozległ się cichy syk, następnie dały się słyszeć odgłosy kroków i… zapadła cisza. Święcki zobaczył czarny płaszcz i wystającą ponad kołnierz łysinę.
– Kurwirtual, co to za głupie żarty?! – wydarł się wubek zaskoczony widokiem pustej sali.
Natychmiast rzucił się ku śluzie, ale prowadzące do niej drzwi nawet nie drgnęły, mimo że sterczał przed nimi jak posąg. W tym samym momencie Annelly zwiększyła moc paneli oświetleniowych.
– Witam – odezwał się Henryan, wychodząc zza załomu ściany. Wubek zmierzył go wściekłym wzrokiem i sięgnął po broń, jednakże zamarł, ujrzawszy wymierzoną w siebie lufę. – Pistolecik, paralizatorek, pałeczka. Wszystko rzucamy na podłogę. Płaszczyk też.
Czarny wahał się tylko przez chwilę. Wymieniona broń wylądowała z hukiem na metalowej kratownicy, moment później opadło na nią z łopotem ciężkie skórzane okrycie.
– Jesteś już trupem – syknął funkcjonariusz.
– Walnij gustowny piruecik i zakończymy grę wstępną. – Porucznik obrócił się dookoła własnej osi, a skaner trzymany przez Święckiego w lewej dłoni wskazał kilka przemyślnie ukrytych noży. – Koziki też wyrzucamy, wszystkie sześć. Dzisiaj nie będziemy strugać kogutków. – Czarny nie zrozumiał tego archaicznego powiedzenia, co było widać po jego minie. Gdy ostatnie ostrze wylądowało na płaszczu, Henryan wskazał pistoletem na głowę wubeka. – A teraz nasza śliczna, choć łysa księżniczka zdejmie tiarę i rzuci ją swojemu rycerzowi.
– Ciebie, Święcki, chyba naprawdę pogięło. Jeśli myślisz, że wyjdziesz stąd żywy, to grubo się mylisz – stwierdził czarny, sięgając jednak posłusznie po naczolnik. Cisnął go pod nogi sierżanta, a ten zręcznym ruchem rozgniótł urządzenie na miazgę.
– Co ja myślę, nie jest teraz ważne – powiedział Henryan, każąc wubekowi odsunąć się od płaszcza i broni. – O wiele ciekawsza wydaje mi się kwestia, czy ty przeżyjesz nasze spotkanie.
Funkcjonariusz zmrużył lekko oczy. Był to ledwie zauważalny tik świadczący o tym, że strach zaczyna właśnie wypełzać z najmroczniejszych zakamarków jego podświadomości.
– Nie ważysz się mnie tknąć – rzucił pewny swego.
Wubeków z kontrwywiadu nie atakowano, to oni byli od bicia i zastraszania. Henryan podejrzewał, że w skrytości ducha wszyscy uważają się za nietykalnych. Pomyślał więc, że wystarczy postawić jednego w położeniu ofiary, a na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Sądząc po kroplach potu, które pojawiły się właśnie na wysokim czole czarnego, chyba miał rację. Kto strachem wojuje, ten od strachu ginie, jak mogłoby głosić inne stare powiedzenie.
– Rozbroiłem cię, to i przypieprzyć mogę – stwierdził rozbawiony. – Albo wypalić kilka nowych dziurek w tym gustownym wdzianku. Zanim jednak przejdziemy do ostrzejszych pieszczot, pozwolisz, że zagaję tytułem wstępu. – Nie czekając na zgodę, kontynuował: – Znajdujemy się w sali szpitalnej, która trzy dni temu została zamknięta z powodu konieczności przeprowadzenia remontu. Prace, zgodnie z harmonogramem, zostaną rozpoczęte za – spojrzał na wyświetlacz przy zamku śluzy – dwadzieścia siedem godzin. Ten fakt ma jednak dla nas drugorzędne znaczenie, gdyż pozwoliłem sobie zablokować wszystkie urządzenia w tym pomieszczeniu, także pompy szybów wentylacyjnych, co znaczy, że powietrza wystarczy nam na dwadzieścia, trzydzieści minut. Stąd ten zaduch… – rozpiął zamek kombinezonu, jakby chciał się nieco ochłodzić. Wubek zaczął strzelać szeroko otwartymi oczami po ścianach, przyglądając się uważnie kratkom rozmieszczonym w regularnych odstępach pod sufitem. Puls przyśpieszał mu z każdą chwilą. – To daje nam kwadrans na dokończenie tej rozmowy. Albo i mniej. Napięcie powoduje, że oddycha się szybciej.
– Nie wytargujesz niczego, Święcki – wysyczał czarny. – Zabiję cię gołymi rękami.
– Możesz próbować. – Henryan nie przejął się pogróżką. Uniósł nawet charakterystycznie ułożoną lewą dłoń, jakby zapraszał go do walki. – Ale jak chyba wiesz, mój brat był kapitanem jednego z pionów Wydziału Bezpieczeństwa. Podczas siedmiu lat wspólnych treningów nauczył mnie tego i owego. Poza tym tylko ja znam kod otwierający drzwi. – Wskazał pistoletem na śluzę. – Tutaj jesteśmy sobie równi. Nie masz na swoje skinienie osiłków, którzy unieszkodliwią za ciebie ofiarę, żebyś mógł się na niej wyżyć. Tym razem będziesz musiał walczyć sam, i to ze mną, strasznym skurwyklonem, któremu, jak to pięknie i poetycko ujął prokurator, powieka nawet nie drgnęła, gdy strzelał przełożonemu prosto w twarz… – Przerwał na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Wiesz w ogóle, za co poszedłem siedzieć? – zapytał, zmieniając nagle ton. Wubek stał bez ruchu, nie spuszczając z niego oczu. To był dobry znak. – Jasne, że wiesz, widziałeś przecież moją kartotekę. Pozwól więc, że opowiem ci o czymś, czego nie znajdziesz w żadnych aktach. Trzy lata spędziłem w miejscu, przy którym piekło Dantego, kojarzysz gościa, mam nadzieję, wydałoby ci się domem spokojnej starości. Nasz komendant, dusza człowiek, w przypływie dobrego humoru urządzał więźniom turnieje. Grali w cokolwiek, na przykład w warcaby, a wiesz, co było główną nagrodą?… – Mimo zapraszającego zawieszenia głosu wubek nie zareagował, więc Henryan dokończył spokojnie myśl: – Zwycięzcy pozwalano popełnić samobójstwo. Dostawał na to tylko minutę. To mało, piekielnie mało, zwłaszcza gdy nie masz pod ręką niczego, co mogłoby posłużyć do odebrania sobie życia. Ludzie przeważnie odgryzali sobie języki albo rozpędzali się i rozbijali głowy o ścianę. Może nie uwierzysz, ale jeden własnoręcznie skręcił sobie kark. Sam do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak to zrobił. W każdym razie daję ci słowo, że żadnego ze zwycięzców kilkunastu takich turniejów nie udało się odratować, choć zawsze wkraczaliśmy do akcji równo po sześćdziesięciu sekundach.
– Nie mam pojęcia, dlaczego opowiadasz mi te bajki – prychnął wubek.
– Może dlatego, że to wszystko czysta prawda – odparł Henryan. – Słuchaj dalej. Otóż, wyobraź sobie, nasz komendant, facet nazwiskiem Draccos, przydzielił mi funkcję ratownika. Na stałe. Widzę, że nie rozumiesz… Nie szkodzi. Chciał mnie tym sposobem złamać. Nie zdołał. Przetrwałem trzy lata kolonii karnej, będąc najbardziej znienawidzonym więźniem. Odbierałem desperatom szansę na wyrwanie się z więziennego koszmaru. Musiałem to robić, ponieważ za niesubordynację karano nas niewyobrażalnymi torturami. – Spojrzał na zegar w rogu wyświetlacza śluzy, po czym otarł czoło z potu. Zrobił to powolnym, zamaszystym ruchem. – My tu gadu-gadu, a czas ucieka. Zostało nam już tylko jedenaście minut. Potem zaczniemy odczuwać skutki niedotlenienia. Zatem pora przejść do rzeczy.
Wubek skrzywił się kpiąco, lecz w jego oczach nie było już wcześniejszej buty. Pot ściekał mu strumyczkami pod kołnierz grubego kombinezonu. Sądząc po gwałtownych ruchach jabłka Adama, zaczynało mu też zasychać w gardle. Święcki uznał, że już czas na kolejny, najryzykowniejszy etap planu. Uniósł pistolet, kierując lufę w stronę wubeka. Ten, widząc broń, odruchowo próbował uskoczyć, ale uderzył plecami o ścianę i tak zamarł, z pobladłą nagle twarzą i zamkniętymi oczami. W tym samym momencie Henryan przesunął rękę w bok. Strzelił tylko raz, w pusty metalowy pojemnik stojący w rogu sali. Naczynie potoczyło się po podłodze z rumorem.