– Zawartość pierwiastków rzadkich i ciężkich w tym miejscu jest co najmniej dziesięciokrotnie wyższa niż w wypadku najbardziej nasyconych złóż, sir.
Morrisey odwrócił się. Z jego miny można było wywnioskować, że nawet stukrotne przebicie nie miałoby dla niego znaczenia.
– Z całym szacunkiem, panie Iarrey, ale jeśli nawet mamy do czynienia z asteroidami złożonymi z rud metali w najczystszej formie, to i tak jest tego tysiąc razy za mało. Jaka kompania zbuduje tutaj całą infrastrukturę wydobywczą dla znikomej ilości surowców?
– Ja nie mówiłem, że to…
– Mam obraz – przerwała im Annataly i sterownia natychmiast pogrążyła się w ciemności.
Najpierw dostali panoramę całego dołka. Plastyczne odzwierciedlenie otaczającej ich przestrzeni wypełniały miliony niewielkich, trudnych do zidentyfikowania odłamków krążących wokół ogromnej nieregularnej bryły, która bardziej przypominała pokryty liszajami porostów kamień niż asteroidę.
– Mówiłem, że to pozostałości po jakimś zderzeniu – mruknął Morrisey. – Daj zbliżenie na skraj, Ann. Wybierz jeden kamyk i powiększ go na maksa.
– Się robi.
Sekundę później kamery kilku sond zogniskowały obiektywy na wybranym celu.
– W dupę klona… – Chyba wszyscy powiedzieli to jednocześnie.
Na ekranie wirował fragment jakiejś konstrukcji. Co do tego nie było dwóch zdań. Mimo potwornych zniekształceń nadal dało się rozróżnić kilka charakterystycznych elementów. Natura nie wytwarza wewnątrz kamieni wsporników, przewodów i rur…
– Weź namiar na coś innego – poprosił po chwili kapitan.
Obejrzeli jeszcze z dziesięć obrazów – tylko jeden przedstawiał najzwyklejszy kawał skały. Pozostałe w mniejszym bądź większym stopniu zdradzały sztuczne pochodzenie oglądanych elementów.
– Czas na tatusia! – powiedział nagle ożywiony Morrisey. – Sprawdźmy, kto siedzi w samym środku tej pajęczynki.
Kamery przełączyły się natychmiast na następny cel. Ogromna nieregularna bryła wypełniła czołowy ekran. Obracała się powoli wzdłuż pionowej osi zgodnie z kierunkiem ruchu wszystkich drobin, które ją otaczały. Po widoku ogólnym przeszli do zbliżeń konkretnych fragmentów, ale tu czekało ich rozczarowanie. Powierzchnia obiektu była wszędzie taka sama. Przypominała skórę prehistorycznego gada. Morze niekończących się pęcherzyków pokrywało każdą krzywiznę z wyjątkiem sześciu wypukłych kręgów rozmieszczonych równomiernie na całej powierzchni.
– Nieco dziwny, ale chyba całkiem martwy kamień – zawyrokował Morrisey po kilku kolejnych ujęciach.
– Nie wydaje mi się… – odezwał się Nike, obserwując uważnie regularne bąble pokrywające fragment obiektu.
– Precyzyjniej proszę, panie Stachursky! – Kapitan zaszczycił Nike’a jednym ze swoich typowych spojrzeń.
– Widzieliście na powierzchni tego czegoś choć jeden krater uderzeniowy?
– Młody ma rację… – Iarrey dopadł konsoli i zaczął coś szybko pisać.
– Co znaczy: ma rację? – Zdezorientowany kapitan zerknął na ekran, sprawdzając, co oblicza Heraklesteban.
– To znaczy, że w otwartej przestrzeni jest tylko jeden rodzaj obiektów, które nie mają śladów po kolizjach… i są to statki chronione polem siłowym.
– Mylisz się, Iarrey – powiedział chłodno Morrisey.
– Nie mylę się, sir – zaprotestował oficer.
– Kraterów nie mają też gwiazdy…
Pierwsza nie wytrzymała Annataly. Roześmiała się na cały głos, a Bourne zawtórował jej piskliwie. Chwilę później w ich ślady poszli wszyscy pozostali, nie wyłączając zaskoczonego Iarreya.
– Przepraszam, sir, ma pan absolutną rację… Są dwa rodzaje takich obiektów – przyznał po chwili.
– Trzy – sprecyzował Nike, nie przestając się śmiać.
– Słucham?
– Na gazowych gigantach też nie widać efektów uderzeń… po pewnym czasie rzecz jasna.
– Dość tych przekomarzań! – Morrisey wskazał widoczny na ekranie obiekt. – Chcę mieć pełną analizę tego gówna, i to już! Jeśli te rebelianckie śmieci potrafiły zrobić coś takiego, to nie…
– To nie może być dzieło separatystów – wpadła mu w słowo Annataly.
– A czyje?
– Nike znalazł dane mówiące, że już w okresie kolonizacji systemu sondy zarejestrowały to skupisko w pobliżu Thety, prawda?
– Kto zatem skonstruował coś takiego? – Morrisey zaśmiał się obleśnie. – Przecież nie Obcy.
– A niby dlaczego nie? – zapytał Nike.
Nie znalazł się nikt, kto by mu potrafił sensownie odpowiedzieć. Nikt też nie zaprotestował – ojciec Pedroberto spał już smacznie w swojej kabinie kriogenicznej, śniąc zapewne o zdobytym bogactwie. Kapelan trafiał do zamrażarki natychmiast po zakończeniu modlitwy za tych, co odeszli, i obliczeniu wartości łupów. Wyjątek stanowiły te momenty, gdy działo się coś naprawdę ciekawego. Wyprawa na orbitę Thety nie była dla niego niczym szczególnym, co dał wszystkim poznać, podzielając zdanie kapitana. Zresztą gdyby cokolwiek się wydarzyło, Morrisey i tak miał obowiązek go obudzić. Niemniej dowódca najwyraźniej nie zamierzał tego na razie robić… Czego jak czego, ale religijnego bełkotu potrzebowali teraz najmniej.
– Spójrzcie na to! – Iarrey wskazał nagle na ekran.
Zbliżenie przedstawiało jedną z kopułowatych narośli, jakie zdobiły całą powierzchnię bryły. W jej kierunku powoli dryfował mały fragment skały czy może raczej zniszczonej konstrukcji. Z tej odległości trudno było to ocenić. Odłamek zbliżał się bardzo wolno do widocznej w oddali ściany. Dzieliło go od niej jeszcze około pięćdziesięciu metrów, gdy nagle kopuła pojaśniała minimalnie i obiekt statecznie hamując, zatrzymał się przed nią na chwilę, a potem ruszył w kierunku pasa podobnych mu odłamków, jakby został odepchnięty magnesem.
DZIEWIĘĆ
– To z pewnością nie jest dzieło ludzkich rąk – upierał się Iarrey, gdy sześć godzin później zebrali się wokół holograficznego modelu obcego artefaktu. – Technologia, której użyto do wytworzenia tego czegoś…
– Nazwijmy to stacją – zaproponował Bourne.
– Nie sądzę, żeby to była stacja – obruszył się pierwszy oficer. – Moim zdaniem to klasyczny statek nadprzestrzenny.
– Skąd ta pewność? – zapytał Morrisey.
– Nie pewność, lecz przypuszczenie oparte na analizach porównawczych. Sądzę, że mamy przed sobą człon większej jednostki. Tylko on ocalał z katastrofy, która wydarzyła się tu około pięćdziesięciu tysięcy lat standardowych temu.
Kapitan gwizdnął i opadł na fotel.
– Pięćdziesiąt tysięcy lat? Nie myli się pan, panie pierwszy?
– Sprawdzaliśmy to z Annataly trzykrotnie na każdej pobranej próbce. Za każdym razem system podawał zbliżone rezultaty. Od czterdziestu tysięcy dziewięciuset do pięćdziesięciu tysięcy pięćdziesięciu lat. To dopuszczalny margines błędu pomiaru.
– Jak rozumiem, dotyczy to całego tego śmiecia. – Kapitan machnął ręką, wsuwając dłoń w holograficzny obraz dysku otaczającego artefakt.
– Według naszych ustaleń duża część tych szczątków należała do interesującej nas jednostki. Znaleźliśmy wśród nich fragmenty, których wygląd sugeruje, że pochodzą z takiego samego pancerza jak ten tutaj – wskazał na centralną bryłę. – Najprawdopodobniej był to zewnętrzny moduł napędowy. W dolnej części obiektu, jeżeli za poziom przyjmiemy płaszczyznę, po której poruszają się wokół niego szczątki, znaleźliśmy jedyne wklęsłe miejsce i szereg wystających, jakby stopionych elementów. Podobne technologie stosowano w pionierskich czasach podboju kosmosu, jeszcze przed wynalezieniem napędu tachionowego.
Iarrey włączył następną holoprojekcję. Tym razem gruszkowaty artefakt widoczny był w poziomie, a z jego węższego końca wystawała długa kratownica, na której znajdowała się czasza ogromnego silnika.
– Nie twierdzę, że tak to musiało wyglądać – zastrzegł się pierwszy oficer. – W symulacji zastosowałem rozwiązania podobne do znanych z naszej historii, ale sądzę, że o coś takiego mogło chodzić. Silniki główne, reaktory i zbiorniki paliwa na pewno zostały oddzielone od głównego kadłuba. Mamy w tym skupisku zbyt duże promieniowanie, żeby to był przypadek.