Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nike nie miał pojęcia, ile to wszystko trwało. Obcy przypatrywał im się z góry, a oni – zadzierając głowy – patrzyli na niego. Wreszcie Bourne zrobił krok do przodu i podniósł rękę w klasycznym geście pozdrowienia. Istota obróciła powoli głowę w jego kierunku i przekrzywiła ją jak ptak obserwujący otoczenie.

Tak, właśnie tak…, pomyślał Nike i w tej samej chwili zza pleców Obcego wyłoniły się dwa obłe kształty.

Zwinięte skrzydła.

Istota rozprostowała je powoli na całą szerokość, ukazując skomplikowane wzory wijące się na puszystym śnieżnobiałym tle.

– Anioł… – szepnął Iarrey i przyklęknął, żegnając się odruchowo.

Na twarzy istoty pojawiło się coś, co wyglądało jak uśmiech. Rozłożyła ręce i nagle… To stało się zbyt szybko, żeby można dokładnie opisać kolejność zdarzeń. Morrisey i Bourne chwilę wcześniej opuścili broń, dlatego nie zdążyli zareagować. Obcy zadrżał. Skrzydła wystrzeliły w górę, a uśmiechnięte dotąd usta otworzyły się jak do krzyku. Nike zobaczył zęby, szeregi równych stożkowatych kłów. Setki kłów… I to było ostatnie, co jego wzrok zarejestrował, zanim krystalitowy wizjer hełmu pokrył się gęstą pajęczyną pęknięć. Wtedy, na ułamek sekundy przed tym, jak osłona rozsypała się w drobny mak, usłyszał głos Obcego. Nieludzkie, modulowane wycie. Stał najdalej, więc nie stracił przytomności od razu, choć nie był już pewien, czy widzi realne obrazy, czy też ma przywidzenia. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że wciąga do płuc powietrze obcego statku. Instynktownie wstrzymał oddech, ale zaraz uświadomił sobie bezsens takiego działania, i znowu zaczerpnął tchu.

Obcy zeskoczył na podłogę i podniósł jedną ręką nieprzytomnego Bourne’a. Drugą usunął resztki krystalitowej osłony hełmu, po czym zbliżył człowieka do swej twarzy. Nike już widział oczami wyobraźni, jak setki spiczastych kłów zaciskają się na szyi porucznika, ale nic takiego się nie stało. Obcy i człowiek zetknęli się czołami i tak pozostali, nieruchomi, przez kilka sekund. Potem Bourne wylądował na posadzce, a istota ruszyła do wyjścia, idąc wprost na Nike’a. Twór na jej czole, nie tak dawno przypominający zaciśnięte wargi, teraz był otwarty, lecz Nike nie zobaczył, co się w nim kryje. Odepchnięty przez Obcego przeleciał kilka metrów w głąb korytarza.

TRZYNAŚCIE

– Annataly! Odezwij się, do cholery!

Gdy Nike wrócił do pomieszczenia, kapitan już doszedł do siebie. Jedną ręką przytrzymywał słuchawkę komunikatora z rozbitego hełmu, drugą usiłował docucić porucznika. Chwiejący się na nogach Iarrey stał pod ścianą i wymiotował.

– Widziałeś, dokąd poszedł? – Morrisey odwrócił się do kadeta, odsłaniając nieprzytomnego Bourne’a. Na czole porucznika widać było wielki, ciemniejący krwiak.

Nike bez słowa wskazał lewą odnogę korytarza.

– Twój komunikator działa?

– Nie wiem… zaraz sprawdzę. – Sięgnął do panelu na rękawie. Większość diod paliła się na czerwono. Wcisnął klawisz resetujący. Szanse na to, że autonaprawa zadziała, były niewielkie, ale co mu szkodziło spróbować.

– Iarrey, łap się za fazer, idziesz przodem! – zakomenderował tymczasem Morrisey, nie czekając na efekty. – Ja wezmę Bourne’a, a młody będzie ubezpieczał tyły. Spieprzamy na Nomadę, potem opalimy temu skrzydlatemu krzykaczowi piórka o najbliższą gwiazdę.

Nie dyskutowali. Nike szedł tyłem, cały czas wpatrując się w półmrok skrywający najodleglejszy sektor korytarza, nie zauważył więc, że Iarrey i kapitan stanęli raptownie.

– Co jest? – zapytał przestraszony, gdy wpadł na nich. Chwilę później sam zobaczył, co ich zatrzymało.

W miejscu, gdzie przedtem znajdowała się membrana prowadząca do łącznika z zewnętrznym kręgiem, nie było teraz nic. Gładka ściana nie różniła się niczym od reszty korytarza.

– Może to nie ta sekcja.

– Minęliśmy cztery membrany – powiedział Iarrey. – To było tutaj. Dokładnie tutaj.

– Jesteś pewien? – zapytał Morrisey.

– Stuprocentowo.

Kapitan położył bezwładnego Bourne’a na podłodze i podszedł do ściany. Przyjrzał się jej z bliska, po czym cofnął się o dwa kroki, ustawił fazer na maksymalną moc i wypuścił strugę plazmy prosto przed siebie. Nie trwało to dłużej niż sekundę. Duży fragment obłej ściany wyparował, ale gdy kłęby gryzącego dymu rozpełzły się, nie zobaczyli łącznika, który jeszcze niedawno tu był. Owalny otwór miał głębokość niemal dwóch metrów i wszystko wskazywało na to, że został wydrążony w litej materii.

– Kapitanie! – Nike spojrzał na wyświetlacze systemu łączności. Tym razem sporo diod świeciło się na zielono.

– Co znowu?

– Melduję, że mój system łączności działa.

– Świetnie, tyle że ze mną możesz pogadać bez pomocy systemu, a z Nomadą bez otwartych przejść się nie połączysz.

Morrisey odwrócił się, zaklął i nacisnął spust raz jeszcze. Znów spowił ich gryzący dym. W pewnym momencie Nike poczuł, że podłoga korytarza zadrżała. Jakby statek poczuł ból, jakby przeszył go jakiś skurcz. Kadet ledwie utrzymał się na nogach. Kapitan też się zachwiał, a końcówka strumienia plazmy, nim zniknęła, zrobiła spory wyłom w suficie.

Tym razem, ledwie dym się rozwiał, zobaczyli znajomy widok. To było wnętrze jednego z bocznych pomieszczeń, które oglądali po wejściu do łącznika. Morrisey uśmiechnął się krzywo.

– No to już wiemy, dlaczego nie zgadzały nam się pomiary.

– Zadziwiające – powiedział Iarrey, wciskając się do otworu. – Ten statek nie ma stałej struktury. Tworzy przejścia tam, gdzie są aktualnie potrzebne. – Rozejrzał się po pomieszczeniu i wskazał ścianę, w której przedtem była membrana wejściowa. Teraz widział tam taką samą gładką powierzchnię jak wszędzie. – Coś mi się zdaje, że zaprowadził nas prosto do miejsca, do którego mieliśmy dotrzeć. – Zawrócił i przyjrzał się krawędziom wypalonego otworu. – Spójrzcie na to, materia zaczyna się replikować…

Faktycznie, na wypalonej strumieniem plazmy gładkiej powierzchni zaczęły się pojawiać bąble, narośle – jakkolwiek to nazwać. Statek Obcych odbudowywał naruszoną strukturę.

Morrisey popchnął Nike’a w kierunku otworu, a potem pochylił się, by podnieść wciąż nieprzytomnego Bourne’a.

– Miejmy nadzieję, że główne korytarze nie zasklepiają się tak jak łączniki. Nike, masz dostęp do holoplanu tej części statku?

– Zgubiłem mapnik.

– To niedobrze. A pamiętasz rozkład tych pomieszczeń?

– Mniej więcej. Jesteśmy po prawej, tu były cztery pokoiki, takich na oko rozmiarów.

– Cztery, powiadasz… – Morrisey milczał przez chwilę, jakby coś obliczał. – Łącznik miał najwyżej piętnaście metrów długości. Te pomieszczenia mają po trzy metry szerokości. Musimy zatem przepalić około trzech metrów ścian, żeby dostać się do głównego korytarza. Mój fazer jest już prawie pusty, ale mamy dwa pełne. Powinno się udać.

– Nie możemy wypstrykać się z całej plazmy – zaoponował Iarrey. – Jest jeszcze ten… anioł.

– Będziemy się nim przejmować, jak go spotkamy – uciął dyskusję Morrisey. – Odsuńcie się.

– Nie – powiedział cicho, lecz zdecydowanie Nike.

– Co znaczy: nie? – Kapitan zatrzymał się i spojrzał na niego wrogo.

– Powinien pan to przemyśleć, sir… – Nike przełknął głośno ślinę. – Ta materia pali się, wydzielając sporo dymu. Jeśli wejdziemy tam wszyscy, podusimy się. Lepiej zostańmy tutaj i stąd…

– Młody ma rację. – Iarrey, przyglądając się krawędziom otworu, nieoczekiwanie poparł kadeta. – Ta dziura zasklepi się za jakieś sześć, siedem minut. Napieprzaj, Henrichard, ale my z Bourne’em poczekamy tutaj. Nie będziemy ci zabierać tlenu. – Podał Morriseyowi swój fazer.

* * *

Kapitan zużył całą plazmę z fazera porucznika, zanim zdołał się przebić do czwartego z pomieszczeń. Według obliczeń od głównego korytarza dzielił ich jeszcze tylko metr ściany. Niestety pierwszy otwór zmniejszył się już na tyle, że istniała obawa, iż nie zmieszczą się do niego. W tej sytuacji Morrisey postanowił wyczerpać resztkę plazmy ze swojego fazera, mimo że stanowił on jedyną obronę trójki czekających w wewnętrznym korytarzu astronautów.

17
{"b":"576598","o":1}