Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nie, panie poruczniku.

– Świetnie. W takim razie podpisz mi dokumenty potwierdzające zakończenie naprawy i wracaj na obręcz.

– Tak jest. – Święcki po raz ostatni spojrzał na kontur Suhurty i jej wąski północny kraniec. Siedem Wierchów odcinało się wyraźnie od seledynowo-złotych wyżyn.

DZIEWIĘĆ

Zajcew czekał na niego w korytarzu przedziału mieszkalnego. Stał tuż za załomem grodzi, w miejscu, skąd mógł obserwować główne skrzyżowanie poziomu. Oparty o ścianę wpisywał coś do podręcznego komunikatora, uśmiechając się pod nosem, jakby go to bawiło. Na moment przed tym, nim Święcki zdążył skręcić w odnogę prowadzącą ku jego kabinie, czarnoskóry wartownik przerwał notowanie i spokojnie wmieszał się w tłum. Henryan był święcie przekonany, że ich spotkanie jest dziełem przypadku.

– Musimy pogadać, kolego sierżancie – rzucił półgębkiem Zajcew, nie odrywając wzroku od ekranu czytnika.

– Nie sądzę – powiedział ostrożnie Henryan.

– Wubecja węszy wokół kolegi – dodał szybko czarnoskóry wartownik.

– Wiem.

Zajcew zerknął na niego zaskoczony.

– Zwolni kolega trochę – poprosił, zmieniając ton.

– Śpieszę się. – Henryan zbył go ponownie, i to nie dlatego, że tak kazał porucznik. Naprawdę nie miał ochoty na drążenie tej sprawy.

– A może jednak? – syknął poirytowany Zajcew. – Tym razem nie skończy się na rewizji pod nieobecność gospodarza. Czekają na kolegę.

Święcki wzruszył ramionami.

– Niech sobie czekają. Nic nie zrobiłem.

– Na kolegi miejscu sprawdziłbym wszystkie kieszenie – poradził mu Zajcew, po czym skręcił w odnogę korytarza, przepychając się między wracającymi do kajut żołnierzami pierwszej zmiany.

Henryan zaklął i wbrew sobie zwolnił nieco. Zwalczył pokusę natychmiastowego sprawdzenia kieszeni. Mógł mieć ogon, skoro wubecja zdecydowała się na otwartą konfrontację. Od załomu, za którym zaczynał się jego korytarz, dzieliło go zaledwie kilkanaście kroków. Jeśli ma się pozbyć kryształu, to tylko tutaj. Wszedł w największy ścisk, wsunął dłonie do kieszeni, jakby sięgał po coś od niechcenia, i natychmiast trafił na zimną piramidkę. Chwycił ją w dwa palce. Zastanawiał się gorączkowo, co zrobić z tym kukułczym jajem… tak się chyba kiedyś mówiło na podrzucone ukradkiem przedmioty. W tej części korytarza nie było publicznych atomizerów. Mógłby upuścić mikrokryształ na kratownicę podłogi, bo w ścisku nikt by tego pewnie nie zauważył, ale to nie załatwiało sprawy. Za moment godzina szczytu się skończy i przezroczysta piramidka będzie kłuła w oczy każdego przechodnia. Nie mówiąc o kamerach monitoringu.

Nie, tak się jej nie pozbędę, pomyślał Święcki. Może lepiej podrzucić ją komuś? Po namyśle zrezygnował i z tego rozwiązania. Nie był tak zręczny jak ten, kto raczył go wiadomościami od Bogów. Wpadka była niemal pewna, a kiedy „obdarowany” podniesie głos… Szlag by to! Nagle poczuł, że ktoś ujmuje jego dłoń, tę, w której trzyma piramidkę. Nie był to mocny chwyt, ale delikatne muśnięcie, tak zaskakujące, że nim zrozumiał, co się dzieje, mikrokryształ zmienił właściciela. Nie dostrzegł twarzy kobiety w białym mundurze medyka, która wyprzedziła go właśnie zdecydowanym krokiem, wybawiwszy przy okazji z kłopotu. Zanim zniknęła w tłumie, zauważył tylko, że ma ognistorude włosy i jasną, nakrapianą piegami skórę na karku.

Dzięki ci, pomyślał, skręcając w lewo, w wąski korytarz ozdobiony dwoma rzędami skanerów i włazów. Tutaj było o wiele spokojniej. Kilku żołnierzy, wracających z dyżuru jak on, zmierzało ku swoim kwaterom.

Kładąc dłoń na skanerze, Święcki głośno przełknął ślinę. Drzwi rozsunęły się z ledwie słyszalnym sykiem. W środku nie było całkiem ciemno, jak wtedy gdy wracał ze zmiany. Tym razem przywitał go miły półmrok. W przytłumionym blasku paneli oświetleniowych dostrzegł trzy zwaliste sylwetki.

– Sierżant Prydeinwraig? – Pytający z pewnym trudem wymówił walijskie nazwisko. Sądząc z akcentu, trudny język, z którego pochodziło, był mu obcy.

* * *

Nie zabrali go do siebie. Nie musieli. Szybka, lecz dokładna rewizja z pełnym skanem układu trawiennego zajęła im zaledwie kilkadziesiąt sekund. Potem Święcki trafił na krzesło przy biurku. Funkcjonariusze Wydziału Bezpieczeństwa stanęli wokół niego tak, aby miał w polu widzenia tylko jednego z nich.

– Gdzie mikrokryształ? – zapytał najniższy, ale i tak przewyższający Henryana przynajmniej o głowę.

– Nie mam żadnych mikrokryształów – zapewnił go Święcki, zdając sobie momentalnie sprawę, że odpowiedź była zbyt konkretna i za szybka.

Wubek również uważał, że zaskoczony podejrzany powinien najpierw zapytać, o jaki kryształ chodzi. Na tej stacji wszyscy mieli z nimi styczność. Były najpowszechniejszymi nośnikami danych.

– To już wiemy – skwitował funkcjonariusz, strzepując pyłek z nienagannie skrojonego munduru. – Pytałem, co z nim zrobiłeś.

Święcki popatrzył mu prosto w oczy i nagle poczuł zimny dotyk w okolicach krzyża. To nie było spojrzenie normalnego człowieka.

– Trafił do najbliższego atomizera zaraz po tym, jak go znalazłem w kieszeni – wyjaśnił po chwili zastanowienia, starając się, aby jego słowa zabrzmiały szczerze. – Nie zamierzam bawić się w spiski i ratowanie zwierzaków. Nie nazywam się Seifert.

Wubecy wymienili spojrzenia.

– Proszę, proszę. Jak na kogoś, kto wyrzuca kryształy bez odczytania, zadziwiająco dużo wiesz o ich zawartości – rzucił z rozbawieniem przesłuchujący.

– Zostałem pouczony, by nie mieszać się w te zabawy – wyjaśnił Święcki.

– Kto cię pouczył?

– Porucznik Valdez.

– Kundel pułkownika – prychnął jeden z wubeków stojących za plecami Święckiego.

– Co ci takiego powiedział? – zapytał ten stojący na wprost.

– Nic konkretnego.

Wielka jak łopata dłoń spoczęła na ramieniu sierżanta. Wiedział, co taki gest może zwiastować. W kopalniach też go przesłuchiwano, gdy dochodziło do awarii pancerzy albo maszyn. Pomysłowość ludzka nie zna granic. Zarówno gdy w grę wchodzi odbieranie sobie życia, jak i wydobywanie prawdy.

– Postaraj się wyrażać precyzyjniej – poradził mu mężczyzna z tyłu.

– Wydawało mi się, że porucznik jest po waszej stronie… – zaczął Święcki i syknął głośno, gdy palce olbrzyma zacisnęły się na ścięgnie w jego ramieniu. Ten facet wiedział, jak zadawać ból. – Naprawdę! To on mnie ostrzegał przed próbami kontaktu ze strony Bogów. Radził, żebym trzymał się od nich z dala.

– I żebyś wyrzucał kryształy do atomizera?

– Nie – zaprzeczył Henryan. – Chciał, żebym mu je przekazywał.

– Dlaczego więc tego nie robiłeś?

– Ze… strachu.

– Przed czym?

– Przed takimi wizytami jak ta, przed wmieszaniem się w jakąś aferę…

– Wiemy, co jest w twoich aktach, sierżancie. A raczej czego w nich nie ma.

Czyżby stworzenie nowej kartoteki i zmiana wyglądu nie zmyliły czujności WB? Święcki przełknął ślinę i podniósł wzrok.

– Skoro wiecie o wyroku, powinniście się też domyślić, dlaczego Rutta ściągnął mnie tutaj.

– Niektórzy twierdzą, że nasz poziom intelektualny pozostawia wiele do życzenia, sierżancie. – Najniższy z agentów założył ręce na piersi. – Pewnie dlatego musimy się posiłkować tak brutalnymi metodami przesłuchań.

– Pułkownik chce, żebym robił za przynętę dla Bogów. – Henryan zrozumiał aluzję.

Wubek uśmiechnął się. Naprawdę. Nie był to sadystyczny grymas, który często gościł na twarzach oprawców, gdy udawało im się w końcu złamać przesłuchiwanych, lecz normalny, szczery uśmiech rozbawionego człowieka.

– Stary dureń. Gdyby się nie mieszał i pozwolił nam działać, nie byłoby żadnych incydentów. Jaki plan ma tym razem?

Święcki opowiedział pokrótce o propozycji Valdeza, pomijając kilka mniej istotnych szczegółów, jak choćby oddanie porucznikowi poprzedniego mikrokryształu. Agenci wysłuchali go z uwagą, a kiedy skończył, milczeli przez chwilę. W końcu najniższy powiedział:

– A niech mnie, pieski wojny zaczynają bawić się w kontrwywiad.

46
{"b":"576598","o":1}