Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

* * *

Nike obracał w palcach mały plastikowy prostokąt, na którym zapisano jego przyszłość. A właściwie jej brak. Po trzygodzinnym przemówieniu Dredda nastąpiło uroczyste wręczenie nominacji i kolejny rok akademicki oficjalnie się zakończył. W hangarze pozostało niewiele osób. Paru wykładowców żegnających swoich ulubionych podopiecznych i kilkunastu kadetów czekających wciąż na spóźnionych oficerów łącznikowych z podrzędnych jednostek, do których zostali przydzieleni. W zasadzie należało powiedzieć: kilkunastu skazańców… Służba na pokładach ciężkich transportowców Korpusu Utylizacyjnego nie należała do bezpiecznych. Trzydzieści trzy tegoroczne etaty oznaczały, że co najmniej tylu członków ich załóg przeniosło się od ostatniego apelu w zaświaty. I to tylko w dywizjonach sto czternastego sektora. A czymże on jest wobec ogromu wszechświata?

– Stachursky?

Nike wyrwał się z zamyślenia na dźwięk własnego nazwiska. Spojrzał w kierunku wychowawców w samą porę, by zobaczyć, że Dredd, rozmawiający z niskim, otyłym mężczyzną w brudnym kombinezonie mechanika, wskazuje na niego palcem. Podniósł worek z rzeczami i zarzucił go na ramię.

– Ty jesteś Stachursky? – Rudawy oficer o nalanej twarzy zbliżył się, wyciągając cuchnącą chemikaliami dłoń po kartę przydziałową.

Nike przewyższał go o głowę. Dopiero z bliska zauważył na znoszonym kombinezonie naszywki z rangą kapitana floty i nazwiskiem Morrisey umieszczone tuż pod złotym niegdyś napisem „FSS Nomada”.

– Tak jest!

Karta od razu wylądowała w czytniku, ale kapitan, zamiast odwrócić się na pięcie, gwizdnął cicho, a potem – zadarłszy głowę – zerknął na kadeta. Nike tego nie zauważył. Z przerażeniem wpatrywał się w metalowe palce protezy ściskające obudowę niewielkiego urządzenia.

– Jaja sobie ze mnie robicie? – zapytał zdziwiony dowódca Nomady, nie podnosząc wzroku. – Z danych wynika, że jesteś tegorocznym prymusem. Czwarty wynik na roku. Tacy do nas nie trafiają.

Nike strzelił przepisowo obcasami, zanim odpowiedział.

– Melduję posłusznie, że to nie pomyłka.

– Naprawdę? Jak zatem, chłopczyku, wytłumaczysz mi to? – Morrisey pokazał czytnik, na którym obok hologramu twarzy i danych osobowych widoczne były wyniki egzaminów oraz zbliżona do ideału ocena końcowa.

– Powiedzmy, że zagłębił się nie w to zagadnienie, co powinien. – Dredd podszedł do nich i wyręczył zdeprymowanego kadeta.

– Słucham? – Kapitan Morrisey wyglądał na zdziwionego.

– Melduję posłusznie, sir, że rżnąłem najmłodszą córkę pana admirała! – wyjaśnił Nike nowemu przełożonemu nieco głośniej, niż wymagała tego sytuacja.

Śmiechy stojących opodal wykładowców ucichły jak nożem ucięte.

DWA

– Naprawdę tak powiedział? – Heraklesteban Iarrey, chudy i wysoki jak tyka blondyn, pierwszy oficer Nomady, otarł jednorazowym ręcznikiem pot z karku, po czym cisnął mokry papier na podłogę.

Wchłaniacze rozpoczęły utylizację cienkiej warstewki papieru, ledwie dotknęła metalowej kratownicy. Ktoś postanowił, że temperatura na mostku kolapsarowca będzie symulować tropiki. Najprawdopodobniej kapitan, bo nikt z regularnej załogi nie protestował.

– Naprawdę. – Morrisey siedział, trzymając nogi na blacie stołu, i wciąż przeglądał akta pięciu kadetów, którzy karnie stali w szeregu pod ścianą obok dystrybutora posiłków.

Wszyscy byli mniej więcej tego samego wzrostu i podobnej budowy, jakby te właśnie kryteria sprawiły, że trafili na pokład Nomady.

– I Dredd go nie zabił? – zdziwił się Iarrey, sięgając po następny ręcznik.

– Chciał, Bóg mi świadkiem, że bardzo tego chciał. Sęk w tym, że chłopak trafił już pod moją jurysdykcję. – Morrisey pomachał od niechcenia kartą przydziałową Nike’a.

– No to miałeś, synku, farta… – Czarnowłosa, dobrze wyposażona, choć szczupła podporucznik-pilot Annataly Davidoff-Rozerer, główny nawigator Nomady i jedyna kobieta na pokładzie, przyglądała się nowym nabytkom, jakby byli towarem na sprzedaż. – Gdyby nasz szef nie był takim służbistą…

– Za drobną opłatą obiecałem staremu, że szczeniak nie przeżyje pierwszej roboty – rzucił od niechcenia Morrisey.

Głośny śmiech wypełnił mesę. Rechotał nawet ojciec Pedroberto, kapelan pokładowy. Tylko kadeci przepisowo milczeli.

– No dobrze, czas na małe powitanie. – Czytnik powędrował wreszcie do kieszeni, a nogi dowódcy zetknęły się z podłogą. – Nazywam się, jak już pewnie wiecie, Henrichard Morrisey i mam wam do zakomunikowania kilka łatwych do zapamiętania rzeczy. Po pierwsze, na pokładzie tego statku jestem ważniejszy od Boga. Po drugie, jeśli uważaliście, że admirał Dreade-Ravenore to najgorszy skurwysyn w znanym wszechświecie, już wkrótce się przekonacie, że nie mieliście bladego pojęcia, czym jest prawdziwe skurwysyństwo. Po trzecie, nasza robota nie należy do łatwych i bezpiecznych. To, że wysłałem w tym roku zapotrzebowanie aż na pięciu kadetów, powinno wam wiele powiedzieć o charakterze zadań, które nas, a właściwie was, czekają. Naczelne dowództwo przekazało dywizjonowi, w którego skład wchodzi nasza wspaniała jednostka, rozkaz oczyszczenia słynnego Sektora Victor. Do tej pory udało się go wykonać mniej więcej w połowie. Właśnie dotarliśmy do Systemu Victor 3a13, jeśli ta nazwa coś wam mówi. Mówi? – Spojrzał na kiwających głowami kadetów. – Zatem proszę o króciutkie streszczenie historii walki o ten systemu – wskazał palcem na pierwszego z brzegu.

– Daliśmy im w dupę, sir! – Peterasmus De’Vere miał szóstą od końca ocenę na roku, czemu trudno było się dziwić, zważywszy na to, iż sam jego wygląd sugerował poziom intelektualny troglodyty.

– W dupę, powiadasz? To ciekawe stwierdzenie, choć jeśli się nad nim zastanowić, z gruntu nieprawdziwe.

– Oni dali nam w dupę, sir! – Przepytywany kadet wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.

Morrisey pokręcił z niedowierzaniem głową. De’Vere zdębiał.

– Remis był? – zapytał zdumiony.

– Remis, posrana karykaturo kadeta, to na meczu ligi przestrzennej można odgwizdać. Może pan nam opowie, jak było? – Palec kapitana minął Nike’a i wycelował w pierś Christopherasmusa Carre-Foura. Głupkowaty uśmiech spełzł z wąskich ust arystokratycznej szczupłej twarzy, gdy tylko nieszczęśnik zrozumiał, że poprzedzający go Nike nie musi odpowiadać.

– Nie sądzę, żebym mógł dokładniej… – wymamrotał czwarty klon arystokraty z podrzędnej planety.

– Całkiem słusznie nie sądzisz, skurwykloni pomiocie! – przerwał mu bezceremonialnie Morrisey i nie zważając na purpurę, jaka pojawiła się na policzkach łajanego kadeta, ryknął: – A co wy, obszczymury, macie do powiedzenia?!

Ani Josephilip Kolczuk, pryszczaty i małomówny kurdupel, który ponoć był nieślubnym synem jakiejś szychy z Ziemi, ani jego całkowite przeciwieństwo, Yukitaro Domita, czternaste dziecko pańszczyźnianego chłopa z planety o tak skomplikowanej nazwie, że nikt nie umiał jej wymówić, nie mieli nic do powiedzenia. Co zresztą nie było niczym zaskakującym – podobnie jak poprzednicy, zaliczali się do najniższej warstwy intelektualnej akademii i nigdy nie ukończyliby studiów, gdyby nie parytety i naciski rządów pomniejszych sektorów. Admiralicja przepuszczała ich przez sita egzaminacyjne tylko dlatego, że ktoś musiał zasilać załogi jednostek Korpusu Utylizacyjnego.

Zrezygnowany Morrisey wskazał w końcu na Nike’a.

– System V3a13 składa się z ośmiu planet – wyrecytował wyprężony jak struna prymus najlepszej akademii floty. – Znany również pod nazwą New Rouen, był jednym z najważniejszych punktów transferowych Sektora Victor. Federacja zamierzała przejąć nad nim kontrolę już na początku wojny, aby odciąć część wysuniętych układów planetarnych przeciwnika od łatwego zaopatrzenia nadprzestrzennego. W tym celu wysłano dwa zespoły uderzeniowe, które miały równocześnie zaatakować Deltę, jedyną zamieszkaną planetę układu, oraz orbitalną stację tranzytową. Niestety wróg, po raz pierwszy w historii tej wojny, zaminował domniemane punkty wyjścia wokół wrót transferowych, łamiąc tym samym wszelkie konwencje. Ponadto, czego dowództwo Federacji nie wiedziało na etapie planowania operacji, rebelianci zgromadzili tam pokaźne siły chroniące instalowany na Delcie sztab obrony całego podsektora. Admirał Tahomey wyprowadził pierwszy zespół uderzeniowy prosto na jedno z pól minowych, tracąc już podczas wyjścia z nadprzestrzeni niemal połowę jednostek liniowych. Drugie zgrupowanie miało więcej szczęścia, ale jak się wkrótce okazało, cztery eskadry chroniące sztab i stację tranzytową stanowiły twardy orzech do zgryzienia nawet dla najnowocześniejszych pancerników Federacji. Można powiedzieć, że bitwa nie została rozstrzygnięta. Zdołano zniszczyć większość instalacji obronnych systemu, ale kontroli nad nim nie uzyskano. Obie floty wykrwawiły się w niemal trzynastogodzinnej walce, a…

2
{"b":"576598","o":1}