Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nie wiem, czym siedem dwa jeden zajmuje się teraz i ile ma swobody, ale jedno jest pewne: ten człowiek zrobi wszystko, by uniknąć powrotu do kolonii karnej. Wszystko bez wyjątku. Jeśli stanie Pan między nim a wolnością, nie zawaha się nawet przez moment, może mi Pan wierzyć. Mówimy o bezwzględnym socjopacie, który nie cofnie się przed najpotworniejszym czynem. Ludzkie życie nic dla niego nie znaczy.

Nie możemy dopuścić do tego, by się zorientował, że ma zostać ponownie zatrzymany, gdyż zachodzi uzasadniona obawa, iż kogoś zabije lub spróbuje odebrać sobie życie. Siedem dwa jeden doskonale zdaje sobie sprawę, że tym razem sędziowie nie dadzą się omamić i wymierzą mu najwyższy wymiar kary, czyli bezwzględne dożywocie w najcięższych kopalniach rudy helonu.

Moja propozycja jest zatem następująca: proszę przetrzymać siedem dwa jeden do momentu złożenia nowego aktu oskarżenia, nawet jeśli wcześniej wykona zlecone mu zadanie. Rozmawiałem już na ten temat z admirałem Okonerą, który zapewnił mnie, że dowództwo wycofa się z zawartej umowy, jeśli materiał dowodowy okaże się wystarczająco wiarygodny, a z tym nie powinno być większych problemów. Lada dzień bowiem spodziewamy się zdobyć zeznania, które potwierdzą większość odkrytych dotąd poszlak.

Zaklinam Pana, proszę nie robić niczego, co naraziłoby Pana na niebezpieczeństwo. Musi Pan jedynie zadbać o to, by siedem dwa jeden do ostatniej chwili nie wiedział, że postawimy go ponownie w stan oskarżenia i skażemy. Z chwilą wydania nowego nakazu aresztowania prześlemy waszej komórce Wydziału Bezpieczeństwa zestaw kodów aktywujących niespodziankę, jaką standardowo fundujemy każdemu naszemu podopiecznemu. Tylko dzięki temu zyskamy pewność, że ten zwyrodnialec nie wymknie się wymiarowi sprawiedliwości. A może być Pan pewien, że urządziłby wam tam piekło, gdyby wyczuł, co dla niego szykujemy.

Jak Pan widzi, pułkowniku, nasz plan nie wymaga żadnej aktywności z Pańskiej strony. Wystarczy, że postara się Pan, aby siedem dwa jeden miał zajęcie do momentu, gdy moi ludzie wkroczą na scenę…

Henryan zaklął w myślach. Z pisma wynikało niezbicie, że komendant kolonii karnej nie zamierza odpuścić. Rzut oka na załączniki uświadomił sierżantowi, że Draccos przygotował naprawdę paskudną niespodziankę i chce obarczyć go winą za śmierć kilku samobójców. Dowody zostały tak spreparowane, aby wszystkie poszlaki wskazywały na umyślne działanie osoby trzeciej, którą zdaniem śledczych był on. Co ciekawe, przypisywano mu też sprawstwo w wypadkach, o których nawet nie słyszał. To wszystko jednak nie miało najmniejszego znaczenia. Sędziowie trybunału będą go widzieć tak, jak zostanie przedstawiony w tych dokumentach, a to oznaczało pewne dożywocie.

Niedoczekanie, pomyślał Święcki przekonany, że dzięki wglądowi w pocztę Rutty zdoła uprzedzić każdy ruch komendanta. Zaraz jednak poczuł niepokój rodzący się gdzieś w zakamarkach podświadomości. Raz jeszcze przeczytał wiadomość i nagle oblał go zimny pot. Co to za niespodzianka, o której wspomina Draccos? Do czego mają służyć kody, które ta gnida zamierza przesłać tutejszej wubecji?

Aż się wyprostował, próbując rozwikłać zagadkę, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.

Zwlekł się z koi i pokręcił chwilę po kabinie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Rozpromienił się dopiero na widok konsoli komputera. Kilka ruchów palca i na padzie rozkwitło holograficzne popiersie Zajcewa.

– Musimy pogadać – oznajmił Henryan.

Zaspany czarnoskóry wartownik przecierał oczy.

– O tej porze? – wychrypiał, nie kryjąc zdziwienia.

Święcki przypomniał sobie, że jest środek ciszy nocnej. Ta sprawa naprawdę zaczynała go przerastać.

– Nie – rzucił pośpiesznie. – Spotkamy się w mesie. Punkt szósta.

DWADZIEŚCIA DWA

System Xan 4, Sektor X-ray,

15.09.2354

Po rozpoczęciu wachty nie mógł usiedzieć na miejscu. Zajcew rano powiedział, że zrobi co w jego mocy, ale za rezultaty nie ręczył. A dla Henryana to było teraz najważniejsze.

– Może raczyłbyś patrzeć tam, gdzie trzeba, zasępiony kmiotku.

Drgnął na dźwięk znajomego kobiecego głosu, który dobiegł zza jego pleców. Obrócił się natychmiast. Znad pada konsoli spoglądały na niego wściekle świńskie oczka doktor Godbless.

– Przepraszam panią, już łączę z pułkownikiem.

– W dupie mam twojego pułkownika – prychnęła szefowa pionu naukowego. – Macie rozmieścić kamery nad wszystkimi sadybami klanów.

– Nad wszystkimi?

– Czy ja seplenię? – zapytała, kierując to pytanie do kogoś, kto stał za kręgiem holokamer.

Przeczącą chóralną odpowiedź usłyszeli oboje.

– To potrwa chwilę – zastrzegł Henryan.

– Czy wy, cienkie fiutki w mundurkach, umiecie w ogóle liczyć? – zapiała Godbless. – Co znaczy chwilę? Pięć minut, dziesięć? Kwadrans może?

– Raczej pół godziny – zaczął ostrożnie Święcki.

– Co takiego?! – wrzasnęła.

– Doktor Fukkuya…

– W dupie mam dok… – Nie pozwoliła mu dokończyć, ale sama też zaraz umilkła, zauważywszy, że za daleko się posunęła. – Nie zamierzam słuchać żadnych durnych wymówek. Kamery. Nad wszystkimi sadybami. Natychmiast!

– Zrobię co w mojej mocy – przyrzekł Henryan, przerywając połączenie.

Sprawdził rozmieszczenie dostępnych zasobników z kamerami, a potem przydzielił je szybko do konkretnych stanowisk. Doktor Fukkuya poprosił wcześniej o kilkanaście dodatkowych nanobotów, by rozszerzyć obserwację jaskiń, przy których wciąż składano ofiary. Valdez, zawsze działający po linii najmniejszego oporu, kazał przerzucić tam sprzęt znad pobliskich sadyb zwierzaków, przez co teraz trzeba było ściągać zapasowe zasobniki aż z orbity. To musiało potrwać – pierwsze zestawy pojawią się nad szałasami Wojowników Kości za kilka minut, ostatnie dotrą na wyznaczone miejsca dopiero po upływie niemal półgodziny. Henryan nie miał na to żadnego wpływu. Na wszelki wypadek jednak modlił się, by Godbless przyjęła do wiadomości, że tym razem powinna mieć w dupie nie wojsko, lecz swojego serdecznego kolegę.

DWADZIEŚCIA TRZY

Najwyższy Suhur klanu zatrzymał się przed kojcem, patrząc z góry na kilkanaście piskląt, które przycupnęły pod strzelistym totemem klanu. Na długie żebra zekkela nanizano setki niemal identycznych kości. Każdą z nich pobrano z ciała wojownika, który zginął chwalebną śmiercią na polu walki albo został zabity podczas łowów. Upamiętnienia odmawiano tylko tym, którzy pomarli w dołach śmierci albo nie dożyli inicjacji. Po każdym innym członku klanu pozostawał trwały ślad: jedna jedyna kość ozdobiona ornamentem sławiącym bohaterskie czyny poległego. Nieliczne gładkie należały do młodych Wojowników Kości, którzy postradali życie zaraz po opuszczeniu kojca, zabici w pierwszej bitwie bądź rozszarpani przez zwierzęta podczas nauki łowów.

Przyglądający się pisklętom Tore Numa-Reh zauważył, że poganiani przez denshę wojownicy, którzy pilnowali ognisk rozpalonych za kręgiem kościanych szałasów, zaczynają gromadzić się za jego plecami.

– Już czas – zacharczał, unosząc arad. – Przygotujcie kamienie! Otwórzcie kojec!

Towarzyszący mu mennici zaczęli wyrywać z twardej ziemi kolejne żebra honbutów. Rzucali je na klekoczący stos, dopóki nie zrobili w ogrodzeniu przejścia szerokiego na tyle, by densha mógł dostać się do środka. Napiętnowany zaschniętymi pełchawkami wojownik przemknął obok Najwyższego Suhura, zasłaniając oczy grubszymi powiekami, jak nakazywała tradycja.

– Dokonaj wyboru – rozkazał Toroy Numa-Rej.

Selekcja nie trwała długo. Cztery najmniejsze pisklęta z ostatniego lęgu zostały oddzielone od reszty jako za młode na poddanie ich rytuałowi nacinania, a co dopiero wypalania. Pochwalając wybór kapłana, wódz przywołał go do siebie.

– Jaskinie czy ołtarz? – zapytał.

– Ołtarz – zadecydował po namyśle Hakrad Redo-Tele.

Stuknięcie arada przypieczętowało jego odpowiedź. Densha wyprowadził maluchy za ogrodzenie, gdzie przejęli je towarzyszący kapłanowi mennici i szybkim krokiem powiedli w kierunku głazu, na którym składano ofiary.

66
{"b":"576598","o":1}