Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nike zerknął na kombinezon lotniczy nawigatorki, a raczej na nęcące kształty, jakie okrywał ten obcisły kawałek lśniącego materiału. Potem popatrzył wprost w roześmiane oczy Bourne’a. Nie odpowiedział mu uśmiechem.

– Rozumiemy – przytaknął i sięgnął po worek. – Kadet Stachursky odmeldowuje się!

– Moment… – Kapitan nie spuszczał z niego badawczego wzroku.

– Tak, sir?

– To twoje imię. Nike… Dlaczego nie nosisz standardowego dwumianu, jak każdy przyzwoity człowiek? – zapytał dowódca.

– Noszę, sir – odparł Nike.

– To dlaczego go nie używasz? – zapytała zaskoczona Annataly.

– Używam. Składowe to Nik i Ike.

– Ha, jednego Ikennetha to nawet znałem, ale Nick na pewno pisze się inaczej – wtrącił Iarrey.

– Rodzina mojego ojca pochodzi ze Strefy Rosyjskojęzycznej, stąd odmienna pisownia pierwszego członu – wyjaśnił Nike. – Na cześć jakiegoś słynnego, cholera wie ile razy „pra” pradziada. Podobno był wziętym pisarzem na Ziemi pod koniec Starej Ery.

TRZY

System New Rouen, Sektor Victor,

27.06.2354

Wyszli z nadprzestrzeni w dużej odległości od gwiazdy oznaczonej na mapach Federacji symbolem V3a13, kilkanaście stopni poza płaszczyzną ekliptyki tutejszego układu planetarnego, na skraju wyliczonego pola bezpieczeństwa. Nomada, wciąż zwalniając, leciał ku Delcie – czwartej planecie systemu – z dala od ewentualnych wrakowisk. Współczesne systemy koordynacji danych pozwalały na obliczanie skoków z dokładnością do miliarda mil na rok świetlny, mogli się więc zbliżyć do każdego systemu bez potrzeby korzystania ze stałych punktów tranzytowych i związanego z tym ryzyka natrafienia na pozostałości dawnych bitew albo wciąż aktywne pułapki zastawiane przez obrońców.

Trzeciego dnia po przybyciu na miejsce Morrisey pojawił się na górnym pokładzie i zasiadł w sfatygowanym fotelu dowódcy. Annataly i Iarrey wciąż zbierali i segregowali dane z sond dalekiego zwiadu, które wystrzelono dwie doby wcześniej w kierunku wszystkich dołków Lagrange’a w systemie. Bourne i Nike czekali na rozwój wydarzeń przy zapasowych konsolach, sprawdzając od czasu do czasu wybrane odczyty. Kapelana i pozostałych kadetów na razie nie wybudzono. Systemy Nomady wykorzystały czas potrzebny na wyhamowanie po wyjściu z nadprzestrzeni, aby starannie przebadać docelowy system. Teraz należało jedynie zinterpretować dane i przystąpić do działania.

– Kiedy będziemy mieli pełen obraz sytuacji? – zapytał Morrisey, ledwie zapiął pasy.

– Za plus minus pięć minut standardowych – odparł Iarrey.

Kapitan pokiwał głową i włożył do ust oliwkową bryłkę czegoś, co najwyraźniej służyło do żucia.

– Czekam, panie pierwszy – powiedział, splunąwszy soczyście na kratownicę pod głównym ekranem.

– Przecież nie minęła nawet minuta – żachnął się Iarrey.

– Zależy, jak na to patrzeć – stwierdził enigmatycznie kapitan, aktywując panoramicon.

Obłe ściany mostka zmieniły zabarwienie i w kilka sekund stały się przezroczyste. W czasie lotu nad planetą wrażenie dezorientacji występuje u paru procent doświadczonych astronautów, w pustce nie ma takiego problemu. Tutaj nic nie zakłóca błędnika, zwłaszcza gdy widok sprzętów w sterowni pozwala ustalić hipotetyczny pion.

Centrum układu planetarnego z pojedynczą gwiazdą klasy G2V znajdowało się przed dziobem okrętu. Komputer wyświetlił na ekranach opalizujące zielenią orbity wszystkich planet i ich satelitów, zaznaczył też na czerwono trasy większości ciał niebieskich przemierzających tę część układu w odwiecznej podróży przez wszechświat. Trochę tego śmiecia było, ale nie aż tyle, żeby musieli się przejmować.

– Skupisko właściwe znajduje się na orbicie czwartej planety – zameldował chwilę później Iarrey. – Większość wrakowiska, jakieś dziewięćdziesiąt siedem procent przewidywanej masy, pozostaje w strefie równowagi. Mam jednak trochę odczytów na zewnątrz dołka. Złom z pogranicza zaczyna się już wydostawać z pułapki grawitacyjnej. Jeszcze parę lat i…

– Nie filozofuj, Iarrey – przerwał mu dowódca. – Co z polami minowymi?

– Sondy poszły czterdzieści siedem godzin temu, zlokalizowaliśmy szesnaście z dwudziestu zapór, o jakich mówiły przejęte raporty kolonistów. Pozostałe cztery mogą już nie istnieć…

– Jeszcze się nie zdarzyło, żeby całe pole minowe zniknęło albo zostało zdetonowane – mruknął Morrisey, zaciskając metalowe palce protezy. – Nie ruszę dupy z fotela, dopóki nie będę znał położenia wszystkich przeszkód.

Iarrey zbył tę uwagę wzruszeniem ramion i jakby nigdy nic nadal sprawdzał napływające dane.

– Co robimy z namierzonymi polami? – zapytał po chwili.

– A co możemy z nimi zrobić? – mruknął poirytowany Morrisey. – Pozbądź się tego gówna.

W próżni dźwięk się nie rozchodzi, za to widoki są piękne – tak jeden z wykładowców akademii zachwalał uroki nawigacji systemowej. Teraz jego słowa nabrały dodatkowej głębi. Miriady towarzyszących sondom nanoszperaczy wbiły się w pola min nuklearnych, które sto trzydzieści lat wcześniej miały bronić dostępu do punktu tranzytowego na domniemanych wektorach podejścia. Atramentowa czerń pustki kosmicznej rozbłysła nagle milionem barw. Nie przypominało to ogni sztucznych, ale było na swój sposób urzekające. Dziesiątki zlewających się eksplozji, gasnąca powoli plazma, halo o barwach znacznie żywszych niż kolory tęczy. Gdyby wtedy, przed ponad wiekiem, istniała dzisiejsza technologia, zespół uderzeniowy numer jeden przeszedłby przez pola minowe jak promień lasera przez papier. Admirał Tahomey mógł jednak liczyć wyłącznie na szczęście i dlatego teraz aż sto osiemdziesiąt najrozmaitszej wielkości wraków krążyło po orbicie planety, której prawdziwej nazwy nikt już nie pamiętał.

– Mamy namiary na resztki czterech pól, w które wszedł zespół uderzeniowy numer jeden – zameldowała Annataly, która również zajmowała się obróbką danych. – W zasadzie nie istnieją. Szczątki zniszczonych okrętów aktywowały większość min pozostałych po przejściu zespołu, a te, które nie zostały zdetonowane wtedy, pewnie i tak już nie wybuchną.

– Nigdy nie ma takiej pewności, skarbie – mruknął Morrisey. – Co z odczytami mówiącymi o aktywnych minach wewnątrz wrakowiska?

– Jest ich nie więcej niż dziesięć – odparła Annataly.

– Daj podgląd!

– Tak jest. – Na panoramiconie pojawiły się kolejne obrazy ilustrujące położenie hipotetycznych niewypałów.

– Panie Bourne?…

To wystarczyło, by porucznik uraczył wszystkich krótkim wykładem o sposobach neutralizacji min. Roiło się w tej gadce od terminów technicznych i wzorów matematycznych, ale sens był prosty i można go było zawrzeć w kilku słowach: nie da się użyć kolapsarów do zdalnego ściągnięcia całego śmiecia bez ryzyka przypadkowej eksplozji i rozrzucenia szczątków poza strefę.

– Kiedy będziemy mieli na miejscu holosondy? – zapytał Morrisey.

– Pierwsza fala jest już na orbicie i właśnie dociera do dołka Lagrange’a – odpowiedział jak zwykle spokojnie Iarrey.

Mikrosondy sieci holowizualnej pozwalały na sporządzenie trójwymiarowej mapy badanego sektora i niezwykle dokładną ocenę sytuacji.

– Rzućmy okiem… – Kapitan przełączył panoramicon na widok transmitowany przez zsynchronizowane kamery sond.

W mgnieniu oka znaleźli się w samym środku wrakowiska. Zniszczone okręty dryfowały na przestrzeni setek tysięcy mil sześciennych wokół punktu Lagrange’a, tworząc niesamowity, ale niezwykle stabilny wir metalowych konstrukcji. Z większości jednostek, zwłaszcza tych mniejszych, zostały tylko strzępy – procesy destrukcji zainicjowane przez laserowe salwy wroga dokończyła sama natura. Niekończące się kolizje z innymi wrakami zamieniły dumne niegdyś okręty w kupę poskręcanych szczątków. W milczeniu oglądali kolejne, niewiele różniące się od siebie ujęcia; czasem dało się uchwycić rozprute i wybebeszone kadłuby korwet i niszczycieli, ale wszystkie były zbyt zniszczone, by warto było do nich zaglądać.

4
{"b":"576598","o":1}