Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Znaleziono dowody jego winy?

– Mielibyśmy je, gdyby nie…

– Zatem nie dysponowaliście żadnymi dowodami.

Chcąc nie chcąc, Henryan skinął głową. Dowody przepadły ze wszystkim, co zostało wyssane w pustkę po otwarciu śluz przeciwpożarowych. Nikt ich nie szukał po fakcie. Skupiono się na odzyskaniu ciał ofiar, ale nawet po tygodniu intensywnego przeczesywania przestrzeni kosmicznej znaleziono ledwie połowę zabitych. Liambrose także nie doczekał się prawdziwego pogrzebu. Na cmentarzu floty w wijącą się kilometrami ścianę poległych wtopiono tabliczkę z jego nazwiskiem i diamentem, tyle że kamień ten nie został skrystalizowany z prochów ofiary, jak nakazuje tradycja.

– Istniały bardzo wyraźne poszlaki… – zaczął Święcki, lecz komendant zmusił go do zamilknięcia uniesieniem dłoni.

– Trzymajmy się faktów. Zastrzeliłeś oficera, przełożonego, ponieważ obawiałeś się, że przy braku dowodów żaden sąd nie uzna go za winnego. Za to zostałeś skazany na dwadzieścia pięć lat kolonii karnej. Z jednej strony niewiele, zważywszy choćby na fakt, że gdzieś tam są dzieci, które już nigdy nie zobaczą ojca, z drugiej natomiast wystarczająco dużo, byś zrozumiał, że zbrodnia nie popłaca. Pas Sturgeona to wyjątkowe miejsce. – Zatoczył wolną ręką szeroki łuk. – Tutejsze kopalnie należą do najbardziej rentownych przedsięwzięć admiralicji. Ale to nie wszystko. Zdradzę ci jeszcze jeden sekret, jaki kryją otaczające nas skały. Stąd nie ma ucieczki. Nawet w śmierć. Mamy niemal stuprocentową przeżywalność. Wybacz, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Pozwól zatem, że wyjaśnię: przeciętny pensjonariusz tego wesołego przybytku nie opuszcza nas, dopóki na to nie zezwolę. Jak sam się wkrótce przekonasz, życie tutaj to nie bajka. Przysłano cię, abyś odpokutował straszne winy, zrobimy więc wszystko, by sprawiedliwości stało się zadość. – Zawiesił palec wskazujący nad tą częścią wyświetlacza, na której znajdował się aktywator elektrod. Wyszczerzył zęby na widok przerażenia w oczach więźnia. – Widzisz? Jesteś tutaj tylko parę minut, a już wiesz, że z nami nie ma żartów. Mógłbym cię zakatować tu i teraz, fundując kilka godzin tak potwornych męczarni, że sam błagałbyś, aby cię dobić… Nie, wróć, nie znam człowieka, który po takich torturach pozostałby świadomy. – Potarł kciukiem opuszkę palca wskazującego. – Wiesz, dlaczego tego nie zrobię?

Henryan pokręcił wolno głową. Ten człowiek był sadystą, dał mu też wyraźnie do zrozumienia, że nie musi grać według ustalonych przez siebie zasad. A ból to ból – bohatera można zgrywać, dopóki nie poczuje się cierpienia. Życie to nie bajka, jak słusznie zauważył Draccos. Najbardziej nawet odporni mają granice wytrzymałości, a te wcale nie tak trudno przekroczyć.

– Dobra odpowiedź – stwierdził komendant. – Naprawdę. Jesteś inteligentnym człowiekiem, więc na pewno się dogadamy. Nie zabiję cię, ponieważ chcę widzieć, jak cierpisz dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, staczając się powoli na samo dno, a kiedyś, za jakieś dwadzieścia lat, jeśli będę miał taki kaprys, dam ci szansę. Domyśl się na co, ale od razu zaznaczam, że nie mówię o wcześniejszym wyjściu na wolność. Sąd był dla ciebie bardzo wyrozumiały, ale tutaj to ja jestem bogiem. I to ja zdecyduję, wybacz, zdecydowałem o twoim losie. – Po tych słowach odwrócił się, jakby zamierzał odejść, lecz nie zrobił nawet kroku. Obróciwszy lekko głowę, by Henryan widział jego profil, dodał: – Zauważam wszakże mały problem. W naszej małej, choć niezbyt pobożnej społeczności zabójca oficera mógłby być traktowany z szacunkiem, jak prawdziwy bohater. – Przytaknął swoim słowom. – Myślę jednak, że znam świetne rozwiązanie. Zostaniesz aniołem stróżem moich gagatków. Jeśli któryś nie wytrzyma napięcia i zechce zrobić sobie coś złego, co, uwierz mi, jest niemal niemożliwe, ty go powstrzymasz. Za wszelką cenę, dodajmy. Niepowodzenie, siedem dwa jeden, nie wchodzi w rachubę. Jeśli zawiedziesz pokładane w tobie zaufanie, kara będzie straszliwa. Nasze dzisiejsze igraszki to przy niej… igraszki właśnie. – Zaśmiał się złośliwie, po czym zniknął z pola widzenia więźnia.

Moment później drzwi zmatowiały, pozostawiając Henryana w mroku celi sam na sam z niewesołymi myślami.

CZTERY

Draccos nie kłamał. Życie w tej kolonii nie było bajką. Nad wejściem do tunelu, którym więźniowie udawali się codziennie do pracy, ktoś dowcipny zawiesił tablicę z napisem: PORZUĆCIE WSZELKĄ NADZIEJĘ, WY, KTÓRZY TU SIEDZICIE. Ta sparafrazowana sentencja najlepiej podsumowywała nastroje skazanych. A na Pas Sturgeona trafiali najgorsi z najgorszych. I zostawali tu długo. Henryan należał do wąskiej grupy skazańców „terminalnych”, jak przewrotnie nazywano tych, którzy mieli sprecyzowany czas odsiadki. Dziewięciu na dziesięciu pensjonariuszy przybytku Draccosa odsiadywało bowiem bezwzględne dożywocia. I wszyscy oni marzyli o wyrwaniu się z tego piekła, choćby w zaświaty.

Problem w tym, że ucieczka z Pasa Sturgeona była niemożliwa. Więźniowie tkwili przez niemal całą dobę w Zintegrowanych Systemach Ochrony Osadzonego, jak nazywano masywne pancerze, które wykluczały wyrządzenie sobie krzywdy. Nigdy też, nawet na moment, nie pozostawiano ich bez nadzoru.

Dzień w kolonii wyglądał zawsze tak samo. Niedziele nie różniły się niczym od dnia powszedniego – z wyjątkiem jednego niewielkiego odstępstwa. Nie obchodzono też żadnych świąt, nawet tych najważniejszych, federacyjnych. Pobudkę grano o szóstej trzydzieści czasu standardowego – kopalnie znajdowały się na pozasystemowym polu asteroid, zatem komendantura nie musiała stosować skomplikowanych przeliczników czasowych koniecznych na większości zasiedlanych planet.

Po capstrzyku osadzeni udawali się do łaźni, gdzie opuszczali na chwilę pancerze, aby wziąć krótki prysznic. Sześć dni w tygodniu mieli prawo do trzyminutowej suchej kąpieli, siódmego pozwalano im korzystać przez trzydzieści sekund z prawdziwej wody – to było owo jedyne odstępstwo od codziennej rutyny. Myliłby się jednak ten, kto by uznał, że kąpiel to doskonała okazja do odebrania sobie życia. W momencie rozszczelnienia zbroi osadzonych pętano magnetycznymi więzami, a każdy niedozwolony ruch karany był natychmiast, i to w najboleśniejszy sposób. Od tej zasady nie było wyjątków.

Po ablucji więźniowie trafiali do magazynu, gdzie roboty pokrywały ich ciała natryskową jednorazową bielizną, a potem przechodzili do mesy na szybkie śniadanie. Na ten moment wszyscy czekali. Tylko tam i tylko przez pięć minut mieli bezpośredni kontakt z innymi ludźmi.

Wysysali koktajle przy masowych dyspenserach, które zwano „konfesjonałami”, gdyż jedzący musieli zajmować miejsca na specjalnych klęcznikach, by sięgnąć do rurek z pokarmem. Następnie przechodzili do szatni, gdzie znów wkładali pancerze, tym razem robocze, i po pobraniu narzędzi udawali się na dwunastogodzinną harówkę. Równo o siódmej wszystkie wahadłowce odcumowywały od doków kopuły kolonii karnej.

Po dotarciu na wyznaczone asteroidy więźniowie otrzymywali przydziały i kierowali się wydrążonymi chodnikami na wyznaczone stanowiska. Chociaż każda brygada składała się z ośmiu osób – tyle było stanowisk roboczych na każdej linii wydobywczej – osadzeni zawsze pracowali samotnie. Nadajniki ich komunikatorów włączano tylko w sytuacji alarmowej, a każde nieuzasadnione użycie tego sprzętu było karane. Bezwzględnie i brutalnie, jak zawsze.

W czasie pracy osadzeni jedli jeszcze dwukrotnie, pobierając posiłki z zasobników zamaskowanych w korpusie pancerza roboczego. Kwestię potrzeb fizjologicznych rozwiązano, wykorzystując sposób znany już u zarania lotów kosmicznych, co dla więźniów było kolejną torturą. Bohaterowie przestrzeni nie musieli spędzić większej części dorosłego życia, paradując dzień w dzień z plastikową rurą w odbycie.

Z kopalni wychodzili o dziewiętnastej. Po powrocie do bloku więziennego zdawali narzędzia, pochłaniali kolację w mesie, pozbywali się w łaźni zużytej bielizny i po prysznicu wracali do standardowych pancerzy, a następnie do celi. Pół godziny później zarządzano ciszę nocną.

25
{"b":"576598","o":1}