Pozostałe pisklaki stały rzędem pośrodku kojca, zwrócone mackami do kościanego totemu. Najwyższy Suhur dał kolejny znak i młodzicy opuścili schronienie, w którym przebywali od wycięcia z pełchawek nosiciela. Nadszedł dla nich czas inicjacji, obrzędu, po którym zostaną uznani za pełnoprawnych członków klanu i będą mogli wziąć udział w zbliżającej się rozstrzygającej bitwie.
Rozstawiono ich parami, po dwóch na ognisko. Gdy wszystko było gotowe, Najwyższy Suhur raz jeszcze uderzył aradem o twardą ziemię.
Czekający za szałasami Wojownicy Kości wyjęli z żaru rzeźbione płaskie kamienie i zamontowali je szybko w kościanych uchwytach. Nie czekając na dalsze polecenia, zbliżyli się do pisklaków i zwrócili rytualne kamienie płaską stroną w ich kierunku. Gdy wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, Toroy Numa-Rej uderzył aradem po raz kolejny i pisklęta wystąpiły równocześnie do przodu, napierając torsami na rozgrzane kawałki skały. Palona skóra zaskwierczała i był to jedyny dźwięk, jaki dało się słyszeć do następnego stuknięcia arada. Po nim pisklaki odsunęły się i znów znieruchomiały. Na ciele każdego z nich, poniżej trzeciej ręki, pojawił się wyraźny piroglif z symbolem klanu. Pierwszy z setek, jakie pokryją całą ich skórę, prócz tej nad miękkiszem.
Rytuał trwał, wyznaczany rytmem uderzeń arada i skwierczenia przypalanej skóry, którą densha utwardzał od pewnego czasu, nacinając co rusz, najpierw delikatnie, potem mocniej. Dzięki tym zabiegom pisklaki mogły teraz wytrzymać kontakt z rozgrzanym w ogniu kamieniem, mimo że nadal odczuwały ból.
W połowie rytuału, po kolejnej komendzie Najwyższego Suhura, prócz skwierczenia dał się słyszeć cienki świst. Wódz klanu wskazał ręką młodzika, który nie wytrzymał bólu. Stojący najbliżej mennita wysunął miażdżer z trzymaka i płynnym ruchem opuścił go na korpus podrostka. Masywna broń rozorała skórę i strzaskała delikatne wciąż kości, posyłając na wszystkie strony rozbryzgi brązowej posoki. Jedno uderzenie wystarczyło, by zabić niegodnego. Densha natychmiast odciągnął truchło, by nic już nie zakłócało ceremonii.
* * *
– Sierżant Pryde…?
Henryan oderwał wzrok od wyświetlaczy, usłyszawszy za sobą kobiecy, ale nie napastliwy głos.
Przy jego stanowisku zatrzymała się smukła kobieta w kombinezonie służb medycznych. Na plakietce zdobiącej jej płaską pierś widniało nazwisko Bonicelli.
– Tak – uciął jej męki. – Sierżant Teddie Prydeinwraig. Słucham?
Wyciągnęła do niego trzymany w dłoni czytnik.
– Stawi się pan dzisiaj po osiemnastej dwadzieścia w bloku medycznym 74C celem przeprowadzenia badań okresowych. Obecność obowiązkowa.
– To jakaś pomyłka. – Udał zdziwienie, dostrzegłszy zaciekawione spojrzenie Valdeza. – Zaraz po przylocie zrobiono mi komplet testów.
Medyczka wzruszyła ramionami.
– Może zrobiono, może nie zrobiono. Tu jest wezwanie. Proszę pokwitować odbiór.
Przycisnął kciuk do podsuniętego mu urządzenia, a potem zgrał dokument na swój czytnik, zerkając na zaciekawionego porucznika, który zdążył już podejść do jego konsoli. Gdy medyczka ruszyła w stronę wyjścia, Valdez wyciągnął rękę.
– Nic z tego nie rozumiem… – rzucił Henryan, pokazując wezwanie.
– Może to oni – zasugerował porucznik, skończywszy czytać.
– Bogowie?
– A któż by inny? – Valdez pochylił się nad konsolą i zniżył głos. – Sprawdź to. Może chcą się z tobą skontaktować. Dyskretnie.
– Ale…
– Żadnych ale, sierżancie – powiedział głośniej, prostując się. – Macie się stawić na badaniach. To rozkaz.
– A co z robotą? – zapytał Henryan.
Valdez poklepał się po kieszeni, w której trzymał kryształ z trackerem.
– Wiem, jak go zainstalować. Zajmę się sprawdzaniem konsol, dopóki nie wrócicie z PiMed-u.
– Skoro pan nalega… – Valdez oddał mu czytnik i odwrócił się, ruszając w stronę własnego stanowiska. – Panie poruczniku! – zawołał za nim Święcki.
– Tak?
– Mogę o coś zapytać?
– Słucham.
– O co chodzi z tym rytuałem zwierzaków? – Henryan wskazał na wyświetlacz.
Zastępca dowódcy spojrzał na niego zaskoczony, ale już moment później w jego oku pojawił się błysk zrozumienia.
– No tak, ty jeszcze nie widziałeś, jak robią z nich pisanki. – Valdez zawrócił, oparł się łokciami o ściankę konsoli, a potem zaczął wyjaśniać: – To ich obrzędy inicjacyjne. Żaden Suhur nie zostanie Wojownikiem Kości, dopóki nie przejdzie kilku rytuałów. Jakiś czas po umieszczeniu w kojcu ich opiekun, znaczy ten, który nie staje się na powrót… jak by to ująć…
– Wiem, o kogo chodzi – wtrącił Henryan.
– Tak, tak… – mruknął rozkojarzony porucznik i dopiero po chwili podjął: – Pierwszym rytuałem jest, jak my to nazywamy, robienie pisanek. Densha nacina skórę miejsce przy miejscu, najpierw bardzo płytko i delikatnie, a potem, gdy rany się zagoją i blizny stwardnieją, znowu, tyle że głębiej i mocniej. Może się to wydawać okrutne, ale jeśli spojrzysz na sprawę od praktycznej strony, zrozumiesz, że bardzo tego potrzebują. Suhurowie nie znają medycyny. Ranny Wojownik Kości albo wydobrzeje sam, zanim jego organizm osłabnie na tyle, by tahary zaczęły go pożerać, albo zginie. Pancerz kostny wykształca się dopiero w późniejszym okresie, zatem to jedyny sposób, by młodzi Suhurowie stali się odporniejsi, choćby na ukąszenia, a nie zapominaj, że niemal wszystko, co żyje w Suhurcie, jest jadowite. Przy okazji densha uczy ich panowania nad bólem. Widziałeś, co się stało z tym, który nie wytrzymał? – Święcki skinął głową. Wciąż miał przed oczami ten obraz. Podrostek został zabity w okamgnieniu i chociaż świadkami była cała grupa Suhurów, żaden nawet nie drgnął. – Tak traktują każdego pisklaka, który nie spełni wymagań.
– A co z tymi najmniejszymi, które gdzieś zabrali? – dopytywał Henryan.
Porucznik zasępił się.
– Zostaną złożone w ofierze – odparł po chwili milczenia.
– Jak to? Dlaczego?
– Widzicie, Pry… – zaczął porucznik, ale zaraz urwał, jakby zabrakło mu słów. – Może ujmę to tak. Oni wiedzą, że lada dzień będą musieli stoczyć decydującą bitwę. Są prymitywni, ale nie głupi. Zdają sobie sprawę, że tym razem nie mają żadnych szans na zwycięstwo. I że wróg wyrżnie wszystkich, którzy przeżyją. Wolą więc rozprawić się z bezbronnymi pisklakami sami.
– A jeśli jakimś cudem wygrają?
Valdez wzruszył ramionami.
– Jeśli wygrają, będą żyli dalej, nie czując wyrzutów sumienia. Nie próbujcie ich oceniać w naszych kategoriach, sierżancie. Oni są inni. Nie tylko z wyglądu.
DWADZIEŚCIA CZTERY
Henryan pojawił się w poczekalni bloku medycznego 74C kilka minut przed czasem. Oprócz niego w oświetlonym jasno pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilku nieznanych mu żołnierzy i techników. Równo o osiemnastej dwadzieścia nad drzwiami jednego z gabinetów pojawiło się nazwisko „Prydeinwraig”, wszedł więc do środka, rozglądając się niepewnie.
Obok stołu diagnostycznego stała niepozorna blondynka o bardzo jasnej cerze. Doktor Ashnalia Gupta, jeśli wierzyć plakietce. Uśmiechała się uprzejmie, gdy wyciągała rękę po czytnik. Henryan nie podał go jej od razu, ale to nie zmieniło pozytywnego nastawienia lekarki.
– Spokojnie, sierżancie Święcki. Ja nie znam hasła, pan nie zna odzewu, albo odwrotnie, jednakże może mi pan zaufać. – Tym razem czytnik przeszedł z rąk do rąk. – Co pana gnębi?
– Chciałbym, aby zrobiła mi pani kompletny skan.
– Czego szukamy?
– Wszystkiego, co odbiega od normy. Dodatkowych wszczepów, ciał obcych, zmian. Także w skali nano.
Wydęła usta, a potem przygryzła wargę.
– To wykracza daleko poza zakres rutynowych badań – stwierdziła po chwili zastanowienia.
– Zajcew wyjaśnił chyba, o co mi chodzi?
– Powiedział mu pan więcej niż mnie? – zapytała, posyłając mu protekcjonalny uśmiech medyka.
– Nie mogę powiedzieć więcej, niż sam wiem – zaczął jeszcze raz. Jego zdaniem zabrzmiało to wystarczająco szczerze. – Dzięki wam otrzymałem informację, że komendant kolonii karnej, w której siedziałem, chce mnie udupić. W tym celu prześle wubecji jakieś kody. Chcę znaleźć to, co zamierza za ich pomocą aktywować.