Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Hologram rozpłynął się w powietrzu, kiedy robot zaczynał coś mówić. Święcki dla pewności odłączył konsolę od źródła zasilania. Wracając na koję, uśmiechał się pod nosem. Dzięki tej rozmowie znalazł ostatni fragment łamigłówki.

DWADZIEŚCIA SIEDEM

System Xan 4, Sektor X-ray,

20.09.2354

Ten dzień miał być początkiem końca. Jeśli Draccos nie blefował, nakaz z admiralicji powinien się pojawić w skrzynce pułkownika wraz z najbliższym pakietem wiadomości. Statki kurierskie docierały do punktu wyjścia Xana 4 dwa razy na dobę – o szóstej i o osiemnastej czasu standardowego, do tego należało dodać dwugodzinną zwłokę powodowaną odległością Bety od tunelu czasoprzestrzennego. W porannej poczcie nie było jednak niczego ciekawego, Henryan mógł zatem spokojnie czekać na koniec zmiany, obserwując sytuację na planecie. A działo się tam, oj, działo.

Sampo-sithu, czyli wódz wszystkich wodzów, przybył dwa dni wcześniej do Treb’aldaledo i prowadził teraz gurdyjskie armie w kierunku Valt Aram. Nie śpieszył się, wiedząc, że zwycięstwo jest pewne. Sto tysięcy uzbrojonych w najnowocześniejszą broń palną kleksów nie mogło przegrać z trzykrotnie mniejszymi siłami Suhurów.

Ostrzeżone przez zwiadowców klany gromadziły się powoli po swojej stronie rzeki. Obradujący niemal bez przerwy zbór uznał wreszcie, że wróg musi zapamiętać, jak odchodzili ostatni z najwaleczniejszych. Zmuszenie Gurdów do sforsowania koryta Valt Aram wydawało się idealnym sposobem na zadanie im jak największych strat. Najwyżsi Suhurowie i Najstarsi Kapłani nie mogli jednak wiedzieć, że przeciwnik nie marnował czasu, dzięki czemu jego broń najnowszej generacji miała znacznie większą donośność i celność niż stosowane wcześniej samopały. Z ludzkiego punktu widzenia była wciąż prymitywna, ale niejedna ziemska armia z połowy dziewiętnastego wieku wiele by dała za skonstruowane w Gurdu’dihanie karabiny i armaty. Tak klasyfikowano tę broń, chociaż Święcki nie widział podobieństw z archaicznymi produktami Mausera czy Springfield Armory.

Koryto rzeki, choć szerokie, nie było już żadną przeszkodą dla strzelców, zwłaszcza że Gurdowie dysponowali statkami powietrznymi – czymś w rodzaju sterowców – które unosiły się dzięki owocom lek’teru, jednej z najpowszechniejszych roślin Gurdu’dihanu. Wielkie skórzane kadłuby wypełniano przed lotem dziesiątkami tysięcy tych dziwacznych owoców. Segmentowa konstrukcja części nośnej pozwalała lotnictwu kleksów na przetrwanie najsilniejszego nawet ostrzału. Owoce były bardzo wytrzymałe, a wypuszczone w kierunku sterowców strzały przebijały tylko kilka z nich naraz, nie czyniąc tak wielkich szkód, jak to się zdarzało w wypadku ziemskich balonów. Jedynym problemem było to, że owoce utrzymywały szczelność zaledwie przez kilkanaście godzin od zerwania i napełnione nimi statki powietrzne nie mogły zbyt długo nękać wroga. Samo napełnianie kadłubów zabierało niemal połowę dostępnego lotnikom czasu, a trzeba było jeszcze dotrzeć do celu i wrócić za własne linie. Niemniej dzięki plantacjom drzewek lek’teru, które zapobiegliwi błękitnokrwiści założyli na równinach po swojej stronie rzeki, alag’terysmy – jak zwano te pseudosterowce – z pewnością poczynią ogromne spustoszenia w szeregach Wojowników Kości.

Suhurowie mieli przesrane, zupełnie jak Henryan, lecz ich los nie był jeszcze przesądzony, nawet jeśli prawdopodobieństwo korzystnego dla nich obrotu spraw wydawało się bardzo niewielkie.

Zafascynowany Święcki przyglądał się marszowi długich kolumn gurdyjskich żołnierzy, którzy wyglądali jak postacie z kart upiornej bajki. Cały ekosystem Bety był tak odmienny od tego wszystkiego, co ludzie znaleźli dotychczas na odkrytych przez siebie planetach, że nie dziwił się zapałowi, z jakim Godbless i jej koledzy zgłębiali tajemnice obu kontynentów. Zwłaszcza że rozpoczęte niedawno wykopaliska zaczynały dostarczać naukowcom dowodów na istnienie tam w poprzednich cyklach innych, nie mniej rozwiniętych cywilizacji. Henryan żałował, że nie będzie mógł się zapoznać z wynikami tych badań. Nie dalej jak wczoraj Valdez powiedział mu, że Gorelić, szef pionu archeologicznego, dokonał przełomowych odkryć podczas wykopalisk prowadzonych w Gurdu’dihanie. Wszystko wskazywało na to, że w poprzednim cyklu oba kontynenty zamieszkiwała wysoko rozwinięta rasa, która mogła dysponować technologiami umożliwiającymi podróże międzygwiezdne, i to ponad pół miliarda lat przed tym, nim pierwszy hominid wyprostował plecy.

Najwyraźniej misja tej stacji nieprędko dobiegnie końca, jednakże Henryan nie miał złudzeń: jego los był ściśle związany z Suhurami, a nawet nie tyle z nimi, ile z nadchodzącą bitwą, która zakończy etap… czerwonego migotania?

Zamrugał, wracając do rzeczywistości. Kontrolki na panelu hipera błyskały jak szalone. Przekaz kwantowy. Priorytetowy. Zerknął na wyświetlacz. Do wieczornej transmisji pozostało kilka godzin, a tę wiadomość nadano z siedziby admiralicji. Kilka ruchów palcami po wirtualnej klawiaturze uświadomiło mu, że się nie mylił. To był szyfrogram z dowództwa sektora centralnego. Wolał nie myśleć, ile energii zużyto, by pchnąć ten pakiet danych na odległość tysiąca dwustu sześćdziesięciu lat świetlnych.

Przez moment zastanawiał się, czy to nie sprawka Draccosa, ale zaraz odrzucił tę myśl. Dusigrosze z admiralicji nie wsparliby tak hojnie krucjaty szalonego komendanta kolonii karnej. Zwłaszcza że chodziło o nic nieznaczącego człowieka, którego nazwiska nikt nie kojarzył i który nie zagroziłby ciepłym posadkom grubych ryb, nawet gdyby wymordował połowę załogi tej stacji.

Henryan zerknął na porucznika. Valdez także wyglądał na zaskoczonego. Stary zniknął za ścianą pola siłowego, gdy tylko otrzymał informację o przekazie. Przez pół minuty w centrum dowodzenia słychać było wyłącznie szmery rutynowych rozmów. Żaden z wachtowych nie wiedział, że nadeszła pilna wiadomość. Transmisjami na tym szczeblu zajmowały się tylko dwie osoby: szef zmiany i główny łącznościowiec, co w tym wypadku oznaczało porucznika Valdeza i sierżanta Prydeinwraiga.

To było ostatnie trzydzieści sekund ciszy przed burzą, o czym na razie nie wiedział nikt prócz Rutty.

Nagle, zupełnie niespodziewanie dla wszystkich, rozległ się dźwięk syren alarmowych i w całym pomieszczeniu rozbłysły czerwone światła. Zaskoczeni wachtowi oderwali wzrok od wyświetlaczy. Czerwony alarm?

– Pry! – zawołał moment później Valdez, przywołując Henryana na swoje stanowisko. – Pułkownik nas wzywa.

Wbiegli na schody równocześnie, bariera pola siłowego opadła, gdy znaleźli się na przedostatnim stopniu, i zamknęła, ledwie ją minęli.

Rutta był szary na twarzy. Patrzył na nich takim wzrokiem, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co mu przesłano.

– Jakiś problem, sir? – zapytał porucznik.

Dowódca spojrzał na niego dziwnie.

– I to wielki – mruknął, a potem przełknąwszy głośno ślinę, dodał: – Za chwilę ogłoszę ewakuację. Dopilnujcie, żeby podlegające wam głąby nie spanikowały, tylko zajęły się dopięciem wszystkich procedur.

– Ewakuujemy stację? – zdziwił się Valdez.

– Ewakuujemy cały system – burknął stary, odwracając się do nich plecami. – Zaraz otrzymacie harmonogramy przesłane przez admiralicję. Rozdysponujcie je wśród swoich ludzi według dołączonego klucza dostępu. I jeszcze jedno. Nie życzę sobie żadnych opóźnień, zrozumiano?

Strzelili obcasami, zasalutowali, ale zanim opuścili podwyższenie, porucznik zapytał jeszcze:

– Czy to ćwiczenia?

Rutta obrócił się wolno. Wyglądał, jakby chciał ich skląć, ale nie zrobił tego. Kiedy się odezwał, z trudem usłyszeli jego słowa.

– Nie. To wojna. Zostaliśmy zaatakowani przez Obcych.

* * *

Gdy wracali na stanowiska, byli równie bladzi jak ich przełożony. Syreny już nie wyły, wciąż jednak migały światła alarmowe. Zdezorientowani wachtowi spoglądali w ich kierunku, nie wiedząc, czy to nieplanowane manewry, czy może wydarzyła się jakaś katastrofa. Święcki i Valdez nie mogli pozwolić sobie na błąd. Mieli dwie minuty na przekazanie rozkazów podwładnym, aby ci jak najszybciej rozpoczęli wdrażanie procedur ewakuacyjnych, co przy obiekcie tej wielkości nie było wcale takie proste.

71
{"b":"576598","o":1}