Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zanim ta myśl przemknęła mu przez głowę, zrozumiał, że coś jest nie tak.

W kabinie paliło się światło. Przełknął ślinę i przestąpił próg. Przy konsoli komputera zobaczył znajomą sylwetkę łysego mężczyzny w czarnym kombinezonie i płaszczu z syntetycznej skóry. Niezapowiedziany gość zerwał się na równe nogi, unosząc ręce w przepraszającym geście.

– Co ci powiedziałem, skurwyklonie jeden?! – wysyczał Święcki. – Przychodząc tutaj, podpisałeś na siebie…

– To nie tak! – przerwał mu wubek.

Jego płaczliwy ton zaskoczył Henryana. Wszystkiego by się spodziewał po czarnym, ale nie takiej reakcji. Zaraz jednak wróciło zdenerwowanie.

– Powiedziałem wyraźnie, że jeszcze raz zobaczę twoją mordę, a… – Wyjął z kieszeni naczolnik.

– Poczekaj, daj mi wytłumaczyć – błagał wubek.

– A co tu jest do tłumaczenia?

– Musiałem do ciebie przyjść. Gdybym tego nie zrobił, od jutra miałbyś na karku inny zespół dochodzeniowy – wypalił czarny, wypowiadając kolejne słowa w takim tempie, że trudno było wychwycić przerwy między nimi.

– Co? – Henryan był zbyt skołowany, by go zrozumieć.

Wubek powtórzył wszystko wolniej, dodając na koniec:

– Gdybym odpuścił ci tak nagle, góra zorientowałaby się, że coś jest nie tak. Wbrew temu, co myślisz, moi szefowie nie są głupcami. Dlatego od czasu do czasu musimy się widywać, żeby nie nabrali podejrzeń. Nie będziemy rozmawiać, jeśli nie chcesz. Odczekam parę minut i wyjdę.

Święcki opuścił dłoń, naczolnik wrócił do kieszeni.

– Jeśli to jakaś kolejna wasza ściema, cokolwiek wykombinujesz, i tak zdążę cię udupić.

– Nie ma żadnej ściemy. Chcę to rozegrać jak najspokojniej. Do bitwy zostało już tylko kilka dni, potem każdy z nas pójdzie swoją drogą.

Henryan poczłapał do koi i opadł na nią ciężko.

– Kilka, czyli ile? – zapytał, udając obojętność.

– Wszystko wskazuje na to, że armia sampo-sithu dotrze nad Valt Aram za sześć dni, więc ostatecznego starcia możemy się spodziewać już za tydzień.

Tydzień. Draccos zdobędzie nakaz… – Henryan sięgnął pamięcią do korespondencji, którą czytał minionej nocy – dwa, może trzy dni, jeśli termin, o którym wspomniał, był realny. Dzień później czarni dostaną kody, którymi będą mogli aktywować chip i przy pierwszej nadarzającej się okazji przejąć kontrolę nad jego mózgiem. W każdym razie jedno wydawało się pewne: dopadną go dopiero wtedy, gdy przestanie być potrzebny pułkownikowi.

Zastanawiał się przez chwilę, czyby nie zaszantażować czarnucha bardziej i nie zmusić go do wydania kodów, ale po namyśle zrozumiał, że niewiele by dzięki temu zyskał. Spryciarz Draccos skontaktuje się z dowódcą tutejszego wydziału, a nie z podrzędnym funkcjonariuszem, nawet jeśli ten został mianowany aniołem stróżem jego ofiary. Durny łysy wubek do samego końca nie musi wiedzieć o istnieniu kodów; sieć na stacji docierała wszędzie, zatem aktywowanie nowych funkcji chipa może się odbyć z każdego miejsca, także z centrali Wydziału Bezpieczeństwa.

Rozważał jeszcze jakiś czas rozmaite warianty i każdorazowo dochodził do takiego samego wniosku: ma przesrane, ostatecznie i nieodwołalnie. Siedząc na koi i wbijając wzrok w ponurego, milczącego wubeka, podjął ostateczną decyzję. Wiedział już, które rozwiązanie wybierze. Wiedział też, jak to wszystko się skończy.

– Czas na ciebie – rzucił, wstając.

Tamten skinął głową i natychmiast ruszył do wyjścia. Jednakże zatrzymał się przed włazem, po czym spojrzał lękliwie przez ramię. Minę miał nietęgą.

– Mogę o coś zapytać? – odezwał się lekko drżącym głosem.

– Nie przeginaj…

– Naprawdę tylko jedno pytanie. Niezwiązane z tą sprawą.

Święcki skinął głową. Zrobiłby wszystko, żeby pozbyć się tej gnidy ze swojej kabiny i ze swojego życia.

– Nawijaj i spierdalaj.

– Ciekawi mnie, dlaczego tak bardzo nienawidzisz ludzi z Wydziału Bezpieczeństwa, skoro twój brat…

Henryan poczerwieniał na twarzy.

– Nigdy, ale to nigdy nie wspominaj mojego brata, blady skurwyklonie. On nie był taki jak ty i twoje sługusy z kontrwywiadu. To, że nosisz czarny płaszczyk, nie czyni z ciebie prawdziwego oficera wydziału. Chcesz wiedzieć, jak cię widzę? Jesteś zwykłym szpiclem, kapusiem, który uwielbia się pastwić nad bezbronnymi, więc bądź łaskaw nie bezcześcić pamięci bohatera, który poległ na służbie, walcząc z prawdziwymi bandytami.

Czarny, czerwieniejąc na twarzy, wymknął się chyłkiem za drzwi.

DWADZIEŚCIA PIĘĆ

System Xan 4, Sektor X-ray,

16.09.2354

Następnego ranka Henryan zerwał się z koi, gdy tylko zagrano pobudkę. Czuł się dziwnie, ale na czym polegała zmiana, zrozumiał dopiero po dłuższej chwili. Czuł się nadspodziewanie dobrze. Wprawdzie nie mógł powiedzieć, że tryska humorem, ale całe napięcie zniknęło, opadło jak poziom ciśnienia w otwieranej śluzie. Koszmarne, dołujące myśli także go opuściły. Nie, wróć, nie opuściły. Wciąż tkwiły w jego głowie, lecz nie miażdżyły już swoim ciężarem i nie wduszały w lepkie objęcia depresji.

Ulżyło mu tak bardzo, ponieważ podjął ostateczną decyzję. Do tej pory miotał się. Brnąc przez labirynt losu, trafiał na kolejne ślepe odnogi, zawracał i dalej szukał na oślep wyjścia, gdyż święcie wierzył, że wbrew przeciwnościom znajdzie właściwą drogę, że ona gdzieś tam jest. Dzisiaj nareszcie obudził się w miejscu, które wyglądało jak długi prosty zaułek, gdzie nie ma żadnych kryjówek, odnóg i bram. Nie musiał się więcej stresować. Cel jego życiowej podróży był wyraźny i po raz pierwszy od dawna znajdował się w zasięgu wzroku. Wystarczyło iść prosto przed siebie, nie martwiąc się niczym…

Tak też zamierzał postąpić. Brakowało mu tylko ostatniego elementu, aby złożyć tę układankę w naprawdę wybuchową całość.

DWADZIEŚCIA SZEŚĆ

System Xan 4, Sektor X-ray,

19.09.2354

Trzy dni później kara dobiegła końca. Przez cały jej czas Valdez zgodnie z umową przydzielał mu prace, które wcześniej wykonali dla niego inni żołnierze, dzięki czemu Henryan mógł się byczyć popołudniami, znikając w kabinach na niższym poziomie mieszkalnym, gdzie przygotowano miejsca dla mniej znaczących parlamentarzystów, bądź – jeśli nie chciało mu się akurat spać – chodził po przydzielonym mu terenie i sprawdzał, czy poprzednicy zrobili wszystko jak trzeba.

Na kilka godzin przed zakończeniem ostatniej karnej wachty padł na miękką koję ze szczerym zamiarem przespania reszty wyroku. Zanim jednak zdążył przymknąć powieki, usłyszał melodyjny sygnał dobiegający z rogu pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Wsparł się na łokciu, mrużąc oczy, jakby to mogło pomóc. Brzęczyk komunikatora zamontowanego w konsoli? Tutaj? Niemożliwe. Przecież poziomy tego sektora były niezamieszkane, o czym wszyscy na stacji doskonale wiedzieli.

Zdziwiony, ale i zaciekawiony podszedł do konsoli. Zawahał się, ale po kolejnym natrętnym sygnale przytknął kciuk do chłodnej szklistej tafli. Holopad ożył i po chwili pojawiło się nad nim opalizujące znajome popiersie.

– Witaj, sierżancie – rozległ się mechaniczny głos.

Zadzwonił do niego robot. Ten robot! A raczej korzystający z takiej przykrywki Bóg.

– Całkiem cię popieprzyło – mruknął zniesmaczony Henryan. – Idę o zakład, że czarni mają już w centrali informację o tym połączeniu.

– Przegrałeś – powiedział jego rozmówca. – A o co się założyliśmy?

Mechaniczny głos pozostał obojętny, lecz Święcki podejrzewał, że używający modulatora człowiek musi być w tym momencie szczerze rozbawiony.

– O nic – burknął. – Czego chcesz?

– Przecież wiesz. Daliśmy ci czas. Pora na odpowiedź. Widziałeś korespondencję. Wiesz, co cię czeka. – Henryan kiwał głową po każdym zdaniu robota. – Skoro tak, pomóż nam. Współpraca i tak nie zmieni twojej sytuacji, ale…

– Nie – odpowiedź była krótka i dobitna.

– Nie?

– Co chcecie osiągnąć, sabotując poczynania Gurdów? – zapytał Święcki, ledwie tając irytację.

69
{"b":"576598","o":1}