Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Kodami dezaktywacyjnymi? – zapytał nieśmiało Nike.

– Brawo, młody przyjacielu! – Kapitan klepnął go w ramię i roześmiał się głośno. – Admiralicja była uprzejma wyposażyć nas w dostępny komplet tabel kodowych, zarówno naszych, jak i wroga. Wystarczy rozszyfrować kod wysyłany z sygnałem namierzania, podać odpowiednią sekwencję i nasza M7 stanie się zwykłą kupą złomu, a numerowani przyjaciele nie obudzą się, póki nie wrócimy z przeszukiwania naszego dziewiczego skarbca. Mam nadzieję, że nie musisz zmieniać gaci.

– Potraktuj ten żart jako chrzest bojowy – doradziła Annataly. – Zazwyczaj robimy go numerom, ale z braku laku…

Nike uśmiechnął się pod nosem, widząc rozbawione miny oficerów, jednakże zaraz spoważniał. Chcieli zabawy, to ją dostaną.

– Powiedział pan, sir, „dostępny komplet tabel”. Czy to znaczy, że nie mamy wszystkich kodów?

Z niekłamaną przyjemnością obserwował, jak pot rosi czoło ślicznej nawigatorki, jak Iarrey rzuca się do konsoli, a Morrisey ponownie blednie. Tym razem kapitan nie udawał.

PIĘĆ

Weszli do wraku najszerszą z wyrw. Dwa zespoły po dwie osoby plus roboty transportowe. Bourne poszedł z Iarreyem. Do ich zadań należało zbadanie dolnych pokładów, a właściwie jedynej w tej części wraku sekcji, która nie została doszczętnie zniszczona. Zespół drugi, czyli Morrisey i Nike, miał sprawdzić górne pokłady części dziobowej pancernika. Annataly czuwała nad całością operacji z mostka Nomady.

Przeszukiwali kolejne kabiny, korytarze i ładownie, pakując na drony transportowe każdą rzecz, która nie została wyssana w przestrzeń po rozpruciu kadłuba. Morrisey najwyraźniej nie przykładał zbyt wielkiej wagi do przeszukiwania i otwierania poszczególnych kabin. Wciąż tylko sprawdzał odczyty na holopadzie i zanim Nike kończył załadunek wskazanych przedmiotów, znikał w kolejnym przejściu.

W dwie godziny standardowe dotarli szybami wind do głównego korytarza łączącego mostek z podpokładami mieszkalnymi dla oficerów. Łukowate ściany ciągnęły się na przestrzeni pięćdziesięciu metrów, dalej korytarz zamykała masywna gródź.

– Bingo – mruknął Morrisey, szybując w głąb korytarza i sekcja po sekcji oświetlając sufit. – Mostek wygląda na nietknięty. Ściągnij mi tu kodera i przenośny reaktor, ale migiem. – Zapatrzony w ścianę z litego helonu kapitan nie zwrócił uwagi na milczenie kadeta. W końcu jednak dotarło do niego, że Nike nie usłyszał rozkazu. – Co jest, do… – Odwracając się, zauważył, na czym spoczęły snopy światła reflektorów umieszczonych na skafandrze jego partnera. Drzwi jednej z wind były niedomknięte. W szczelinie tkwił but próżniowego skafandra, wyraźnie widzieli podkowy elektromagnesów. – Nike? Słyszysz mnie, chłopcze?

Nadal nie było odpowiedzi. Kadet nawet się nie poruszył.

– Nike, klonia twoja mać! – ryknął dowódca i to poskutkowało.

– Tak, sir?

– Na co się tak gapisz? Trupa nie widziałeś?

– Nie, sir, nie widziałem…

– W takim razie inicjację masz już za sobą. – Morrisey podleciał pod drzwi, wsunął rękawicę w szczelinę i spróbował je otworzyć. Ani drgnęły. – Annataly, słyszysz mnie? – przeszedł na częstotliwość mostka. – Potrzebuję jeszcze drony remontowej.

Przez parę sekund nie było odzewu, lecz zanim kapitan zdążył się zniecierpliwić, nawigatorka odpowiedziała.

– Iarrey przebija się do jakichś pomieszczeń, skończy za pięć minut.

– Pięć minut, kurwirtual. – Kapitan nerwowo okręcił się i spojrzał na gródź. – Dobra, dawaj mi tu migiem kodera i reaktor. Mam też drzwiczki do otwarcia.

– Się robi. – Tym razem odpowiedź była błyskawiczna i krótka.

– A ty nie marnuj czasu i rusz dupsko. – Morrisey klepnął kadeta w ramię. – Sprawdź wziernikiem, czy nie ma ich tam więcej.

Nike niechętnie wykonał polecenie. Podleciał ostrożnie do szpary, by wsunąć teleskopową kamerę do walcowatej kabiny. Po chwili miał obraz. Człowiek, którego but widzieli, był w środku sam. Jego skafander wyglądał na nienaruszony, przynajmniej z wierzchu. Nike przekazał te informacje dowódcy. Zgodnie z oczekiwaniami został zignorowany. Pogwizdujący wesoło Morrisey rozkręcał właśnie obudowę panelu skanera przy zamku. Nike wrócił do obserwacji wnętrza windy. Mimo iż szkolono go do walki, obecność zwłok dosłownie na wyciągnięcie ręki sprawiła, że poczuł zimny dreszcz na plecach. W tej bitwie zginęło wielu ludzi, jednych wyssało z rozhermetyzowanych kadłubów, drudzy spłonęli żywcem albo wyparowali w eksplozjach reaktorów, ale ten człowiek musiał umierać długo. Uwięziony we wraku żył, dopóki nie skończyło się powietrze w zbiornikach. Sześć, może nawet dziesięć godzin…

– I jak tam? – Głos Morriseya znów wystraszył zamyślonego Nike’a. – Pokaż no, co my tu mamy…

Kapitan przez chwilę sterował kamerą i nagle gwizdnął. Spojrzał w głąb korytarza, gdzie robot kodujący wpinał się do panelu grodzi. Masywny sześcian przenośnego reaktora plazmowego został już podłączony do gniazd zasilania. Wszystkie panele oświetleniowe w tej sekcji kadłuba rozjarzyły się przyjemnym blaskiem. Morrisey walnął ręką w przycisk przywołania windy, ale ta pozostała martwa. Mechanizm, który zamarzł przed ponad stu laty, nie miał prawa zadziałać.

– Ann!… – Kapitan ryknął, jakby go coś ugryzło w tyłek. – Dawaj mi tu tę dronę!

– Ale Iarrey jeszcze…

– No i nie skończy. Niech sobie wytnie przejście pilniczkiem do paznokci Bourne’a. Mam tu coś bombowego i potrzebuję tej drony natychmiast!

– Się robi.

Nike patrzył zdziwiony na podenerwowanego dowódcę.

– Co pan tam zobaczył, sir? – zapytał w końcu.

– To jeden z oficerów sztabowych Tahomeya – odparł Morrisey i zaraz dodał: – Gdybyś się uważniej przyjrzał, zobaczyłbyś, że spod ciała wystaje obudowa czegoś, co może być ostatnim holologiem Odyna. A to, mój drogi, rzecz warta na Ziemi niewyobrażalny majątek. I to ja ją wypatrzyłem, żeby nie było nieporozumień. – Dźgnął kadeta metalowym palcem w klatkę piersiową.

– Tak jest, sir!

Szyb windy, którym dotarli do tego korytarza, rozjaśnił się jasnoseledynowym blaskiem. Masywna drona remontowa wyłoniła się z wnętrza i zamarła pół metra od nich. Morrisey wsunął do czytnika końcówkę programatora i wielki robot poruszył się znowu. Masywne szczypce zagłębiły się w szparę. Przez moment nic się nie działo, przynajmniej z pozoru. W próżni nie słychać dźwięków, jednakże odpryski farby z owalnych drzwi uświadomiły obu mężczyznom, jak wielkie siły działają na metalową powierzchnię. Morrisey odciągnął kadeta w głąb korytarza, mimo że nadal nic się nie działo. Mechanizm albo zamarzł na sopel, albo coś jeszcze blokowało drzwi.

– Tniemy – zawyrokował kapitan i maszyna posłusznie wysunęła palnik.

Dwadzieścia sekund później niemal połowa metalowej płyty zamykającej dostęp do windy wisiała pod ścianą korytarza, a Morrisey przez wycięty otwór wyciągał zwłoki. Tryumfalny wyraz zniknął z jego twarzy, gdy zobaczył, co trzyma zabity.

– Szlag by go… – mruknął kapitan, rzucając prymitywnym elektronicznym notesem w stronę otwartej kabiny. – Pamiętniczek pana – spojrzał na plakietkę oficera – majora Visolaja, w dupę szarpanego niemoty, co do windy wsiąść nie umie. Co to za nazwisko w ogóle?

– Może jest coś wart. – Nike chwycił szybujący notes i podłączył go do swojego zasilacza, ale ekran pozostał martwy. – Dam radę odtworzyć zawartość na Nomadzie.

– A kogo obchodzi, co ten pajac sobie zapisywał? – prychnął zirytowany Morrisey.

– Może znajdę coś ciekawego…

– Rozbierz go – zakomenderował nagle kapitan.

– Słucham?

– Powiedziałem, żebyś rozebrał trupa. Zdejmij z niego skafander.

– Ale…

– Nie ma żadnego ale. Czas to pieniądz. Zabytkowy, nieuszkodzony skafander pójdzie na Ziemi za dobrą cenę.

– Nie mogę… – Nike poczuł przerażenie na myśl, że będzie musiał dotykać martwego człowieka. – Nie możemy go tak…

– Możemy – przerwał mu Morrisey. – Rusz się, bo jeszcze mamy mostek do sprawdzenia.

6
{"b":"576598","o":1}