Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Szamotała się i bluzgała, kiedy ją eskortowali, a on odprowadzał ją wzrokiem, uśmiechając się, jakby wygrał właśnie pierwszą bitwę nadchodzącej wojny. Spojrzawszy w kierunku Valdeza i Święckiego, skinął głową. Henryan uznał, że to doskonały moment, by ugrać swoje.

– Sir! – zawołał, zanim usatysfakcjonowany pułkownik wrócił na fotel.

– Czego chcesz? – Rutta znów był oschłym, wymagającym trepem.

– Mam mały problem z kilkoma urządzeniami.

– Raport na mój czytnik. Natychmiast.

Święcki był na to przygotowany. Stary otrzymał krótką listę, na której znajdował się satelita Cerbera i jeden zasobnik z nanokamerami. W obu nie odpaliły silniki manewrowe.

Moment później popiersie starego pojawiło się na jego holopadzie.

– Sprzęt, który nie zdoła dotrzeć na transportowce, ma zostać zniszczony. Dopilnujcie, Pry, żeby ślad po nim nie został.

– Tak jest. Mam meldować, gdybym trafił na kolejne awarie?

Rutta zastanawiał się przez chwilę.

– Nie. Nie będę miał czasu na takie pierdoły. Valdez też nie. Admiralicja liczy się z pewnymi stratami w sprzęcie. Priorytetem jest ewakuacja ludzi, okrętów i stacji. Zrozumiano?

– Tak jest!

Henryan był zachwycony. Lepszej informacji nie mógł usłyszeć. Na orbicie znajdowało się jeszcze sporo sprzętu, który będzie mu potrzebny. Żałował tylko, że senatorowie nie zobaczą przygotowywanej dla nich niespodzianki.

DWADZIEŚCIA OSIEM

Dwie godziny później wysiadł z kolejki. Na korytarzach w jego sektorze mieszkalnym nie było prawie nikogo. Większość personelu została ewakuowana do piasty, gdzie wszyscy czekali teraz w długich kolejkach na wahadłowce krążące nieustannie między kotwicowiskiem floty a kosmoportem. Operacja przebiegała sprawnie; jeśli nic jej nie zakłóci, za siedemdziesiąt minut taras widokowy zostanie automatycznie odrzucony, a jego miejsce zajmie moduł napędowy orbitujący do tej pory w pobliżu stacji. Gigantyczna konstrukcja wyruszy w podróż do punktu wyjścia, zanim ostatni okręt floty opuści kotwicowisko, z tym że najpierw w jej opustoszałych wnętrzach rozegra się ostatni akt dramatu jednego aktora: byłego kapitana, obecnie sierżanta, który zrobi wszystko, by nie dać satysfakcji swojemu prześladowcy.

Idąc korytarzami, Henryan uśmiechał się do swoich myśli. Niemal trzy stulecia eksploracji przestrzeni. Kilkanaście tysięcy przebadanych systemów gwiezdnych, ponad tysiąc zasiedlonych planet i ani śladu obcej inteligencji. Aż tu nagle, w ciągu zaledwie kilku lat, a dla niego w niespełna dwa tygodnie, na horyzoncie pojawiają się aż trzy cywilizacje. Dwie totalnie odmienne i jeszcze dość prymitywne oraz trzecia, o której właściwie nic nie było wiadomo… z wyjątkiem tego, że jest na tyle potężna, by wypowiedzieć wojnę rasie władającej pięćdziesiątą częścią ramienia spiralnej galaktyki.

Mijając wejście do mesy, zwolnił, po czym zawrócił. Na karcie miał jeszcze sporo punktów żołdu, a skoro nie musiał wydawać ich na dodatkową energię, to chociaż porządnie się naje. Niestety okazało się, że wygaszanie stacji rozpoczęto od odłączenia najmniej potrzebnych systemów, do których należały dyspensery żywności. Trudno, pomyślał. I tak nie zdążę porządnie zgłodnieć.

Dotarł do swojej kabiny. Tym razem musiał użyć kodu awaryjnego, który wydano wszystkim pracownikom centrum dowodzenia, aby mogli obejść blokady uruchomione procedurami ewakuacyjnymi. Pogrążony w myślach nie zwrócił uwagi na to, że za drzwiami nie jest ciemno. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zobaczył czarnego siedzącego jak poprzednio przy konsoli.

– To znowu ty… – mruknął, czując, że na dnie żołądka zaczyna mu się formować ciężka lodowa kula.

Przyszli po mnie. W tym całym zamieszaniu nikt nie zauważy, że jeden z żołnierzy zniknął bez śladu. Żeby ich wszystkich szlag trafił! pomyślał. A tak niewiele brakowało…

Rozejrzał się szybko w poszukiwaniu pozostałych agentów. Wubek był sam. Mimo to Henryan nie dostrzegał na jego twarzy pokory ani strachu. Najwyraźniej przyszedł się zemścić za wszystkie upokorzenia, które go spotkały.

– Gdzie twoje kundle? – warknął Święcki, chwytając naczolnik.

Mężczyzna nie zareagował. Uśmiechnął się tylko przyjaźnie – przyjaźnie! – i wskazał sierżantowi krzesło.

– Czas pogadać, ale tym razem tak od serca – stwierdził.

Święcki nie skorzystał z zaproszenia. Wychylił się za to za drzwi, sprawdzając, czy nie ma za nimi Gunternesta Poetzego i tego trzeciego. Nie zobaczył żywej duszy.

– Czego chcesz? – zapytał, gorączkowo się zastanawiając, czy zdoła sobie odgryźć język jak więźniowie, którzy dostawali minutę na ucieczkę z kolonii.

Nie mam wyjścia. Będę musiał to zrobić, i to błyskawicznie, żeby wubek nie zdążył aktywować kodów. Nie mogę rzucić się do ucieczki, bo to sprowokowałoby natychmiastową reakcję czarnego. Ale mogę spróbować go zagadać, a kiedy straci na moment czujność…

– Przecież powiedziałem. – Wubek śmiał się szczerze, nawet radośnie. – Czas odkryć wszystkie karty.

– Skoro tego sobie życzysz… – Święcki oblizał wargi. – Tylko pamiętaj: jeśli coś mi się stanie, pewni ludzie i tak rozpowszechnią holo z twoim udziałem.

– Myślisz, że Annelly zrobiłaby mi takie świństwo? – Czarny wyglądał na zdrowo rozbawionego. – Siadaj wreszcie na dupie i przestań kombinować, jak skończyć ze sobą, zanim cię obezwładnię kodami i uprowadzę, żeby przekazać oprawcom Draccosa. – Henryan zdębiał. Ruda pracuje dla wydziału? Wodzą go za nos od samego początku? To wszystko była ściema? – Ty dalej nie wiesz, kim jestem? – Wubek spoważniał w jednym momencie. – Nie domyśliłeś się, czemu musiałeś rozmawiać z tym nieszczęsnym robotem hydroponicznym?

– Nie chciałeś, żebym rozpoznał twój głos – odparł Święcki, nadal ściskając kurczowo naczolnik.

– Nareszcie zaczynasz jarzyć. A dlaczego nie chciałem, żebyś rozpoznał mój głos? Usiądź, zanim zaczniesz odpowiadać. Nic ci z mojej strony nie grozi. Gdybym chciał użyć kodów Draccosa, nie czekałbym, aż wymyślisz sensowny sposób popełnienia samobójstwa.

Tym razem Henryan posłuchał. Opadł na obrotowe krzesło naprzeciw wubeka i opuścił dłoń, w której trzymał naczolnik z nagraniem kompromitującym jego najgorszego wroga na tej stacji.

– Gdybym go rozpoznał, pomyślałbym, że to prowokacja.

– Ciepło, zimno… W sumie masz rację, tyle że nie do końca. Prawda, uznałbyś, że to prowokacja, ale byś się pomylił.

Święcki spojrzał na niego uważniej. Coraz mniej podobała mu się ta rozmowa. Albo czarny z nim pogrywał, albo…

– Nie, nie możesz być szefem Bogów – wyszeptał mimowolnie.

– Dlaczego tak uważasz?

Sierżant nie odpowiedział. Wszystko zaczęło mu się mieszać.

– Sam nie wiem – przyznał bezradnie.

– Nie zastanawiało cię, skąd mam dostęp do prywatnej poczty starego? Jesteś lepszym specem od Seiferta, ale bez moich podpowiedzi niewiele byś zdziałał.

Henryan przytaknął odruchowo. Nagle stało się dla niego jasne, że to wszystko musiała być robota kogoś nie tylko dobrego w swoim fachu, ale też świetnie ustawionego. Na przykład kogoś takiego jak oficer Wydziału Bezpieczeństwa prowadzący dochodzenie w sprawie pułkownika.

– Czego chcesz? – powtórzył nieco mniej napastliwie.

– Pozwól, że najpierw się przedstawię. Nazywam się Gunternest Poetze. Porucznik Gunternest Poetze. – Wyświetlił legitymację. – Teraz już wiesz, że twój szantaż na niewiele by się zdał, gdybyś w którymś momencie chciał mi zaszkodzić.

– Wiedziałeś… Od początku wiedziałeś – wymamrotał Henryan, gdy minął największy szok. – Ruda też brała w tym udział?

– Kto?

– Ruda. Annelly.

– Ona nie jest… Nie. Nikt zwerbowany przez Seiferta nie miał pojęcia, kto dowodzi tą akcją. Tak było bezpieczniej.

– Dla ciebie – stwierdził Święcki.

– Owszem. Głównie dla mnie. Ale dla nich też. Gdyby się dowiedzieli, że pracują dla kogoś z Wydziału Bezpieczeństwa, pewnie posraliby się ze strachu. Wybacz, ale sam wiesz, jak ludzie na nas reagują.

73
{"b":"576598","o":1}