Opuścił ręce tak szybko, jak je podniósł. Przed nim stał wystraszony grubas w poplamionym kombinezonie trzymający zgiętą tackę.
– Człowieku, wrzuć na luz – wysapał z wyrzutem, przyglądając się rozbryzgniętej papce. – Chciałem tylko zapytać, czy już kończysz jeść…
Święcki rozejrzał się po mesie. Panowała w niej kompletna cisza. Oczy wszystkich były zwrócone na niego. Tylko Tregvas patrzył na siebie, usiłując doczyścić bluzę.
– Przepraszam, kolego. Zaskoczyłeś mnie – wzruszył ramionami. – Chodź, kupię ci nową porcję.
Sięgnął do kieszeni po kartę i zbladł. Opuszkami palców trafił na zimny, twardy i cholernie znajomy kształt.
* * *
Znów musiał zużyć cały dzienny przydział wody, żeby domyć się po incydencie w mesie. Spora ilość sosu wylała mu się za kołnierz, gdy wstając raptownie, wytrącił obiad z ręki grubasa. Pomimo długiego prysznica nadal czuł ostrą woń. Osiem litrów wody, nawet rozbitych na drobną zawiesinę, nie było w stanie zmyć całego sosu.
Padł ciężko na koję i spojrzał na blat biurka. Mikrokryształ leżał tam, gdzie go położył. Był większy i pojemniejszy od poprzedniego. Powinien zameldować o nim Valdezowi i miał szczery zamiar to zrobić, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musiał ochłonąć. I przemyśleć sytuację.
Ktoś pogrywał sobie z nim, i to jawnie. Drugi kryształ wsunięto mu do kieszeni w mesie. Albo na korytarzu przed wejściem do niej, gdzie również panował niezły ścisk, a on w dodatku – po rozmowie z porucznikiem – był rozkojarzony. Tak: albo korytarz, albo mesa. Czyli pół segmentu podejrzanych.
Wzrok Henryana powędrował raz jeszcze w kierunku mikrokryształu. Porucznik miał rację – to nie był żart. Pierwszy kontakt był tylko testem. Nośnik nie zawierał żadnych informacji, na wypadek gdyby przejęła go bezpieka. Ot, taki psikus kolegów na powitanie. Chyba miał cholernie dużo szczęścia, że zabrał wtedy kryształ ze sobą. Agenci przekopali całą kajutę i niczego nie znaleźli. Skoro okazał się czysty, może dadzą mu spokój… Nie, na to raczej nie mógł liczyć. Valdez miał rację.
O co im chodzi? Co chcą osiągnąć, narażając mnie przy okazji na odesłanie do kolonii karnej? Święcki nie znał odpowiedzi na te pytania i na tysiąc innych, które czekały w kolejce. Ale mógł to zmienić. Wystarczyło wstać, sięgnąć po naczolnik i umieścić kryształ w gnieździe. Zajęło mu to tylko kilka sekund.
Nie ma nic gorszego od niepewności, uznał, włączając przenośny wizualizator. Tym razem ciemność trwała znacznie krócej. Zgodnie z jego oczekiwaniami pojawił się napis. Nieco dłuższy niż poprzednio i bardziej tajemniczy:
JEŚLI CHCESZ POZNAĆ PRAWDĘ,
OBEJRZYJ TEN PRZEKAZ DO KOŃCA.
* * *
Nagranie przedstawiało wnętrze laboratorium medycznego ze stołem do sekcji pośrodku. Na lśniącym białym blacie leżał przypięty pasami magnetycznymi zwierzak. Wokół kręciło się parę osób w kombinezonach ochronnych. Naukowcy pobierali próbki, podłączali czujniki, sprawdzali aparaturę.
– Test numer trzysta osiemdziesiąt sześć – powiedział ktoś, gdy w polu widzenia pozostał tylko Suhur. – Obiekt pozyskany sześć godzin temu z dołów śmierci klanu Trzykrotnie Przebitej Tarczy. Stan terminalny. Włączamy wewnętrzne nanokamery.
W górnej części obrazu pojawił się zegar, w dolnej rząd dziesięciu okienek. Święcki najechał palcem na jedno z nich. Widok leżącego zwierzaka zmniejszył się i zastąpił go nowy obraz. Bardzo ciemny i dziwny. Mięsisty tunel, w którym poruszał się jakiś obły, oślizgły kształt. Henryan wskazał go palcem i natychmiast pojawiła się belka z informacją: „tahar” i krótkim, znanym mu jeszcze z kursu opisem. Obrzydlistwo pełzło w stronę kamery, wypełniając już niemal połowę obrazu. Widać było wyraźnie kilka włoskowatych witek zdobiących koniec segmentowanego cielska. Robal zakręcił nimi nagle, kierując mikroskopijny łepek w stronę brunatnej kropli zwisającej z jednego z wielu otworów. Witki smagnęły ściany tunelu, a gdy jedna z nich natrafiła na życiodajny tłusty płyn, obły koniec tahara rozszczepił się nagle na siedem części jak rozkwitający kwiat i w ułamku sekundy robal dopadł jednej z ostatnich kropel posoki starego wojownika.
Święcki sprawdził kolejne okienka – na większości widać było ujęcia dziwnych narządów, tyle że nie było tam żadnych robali. Zerknął na zegar. Wskazywał trzydziestą szóstą minutę testu, ale cyfry zmieniały się wyjątkowo szybko. Na belce informacyjnej widniała informacja: „Dwunastokrotne przyśpieszenie projekcji”.
Przeniósł wzrok na drgające śmiesznie ciało. Gdy konwulsje stały się silniejsze, sprawdził obrazy z trzech kamer opisanych „miękkisz”. Na żadnym nie było już taharów. Przełączył się na pozostałe obrazy i bardzo szybko znalazł robale, jednakże tam, gdzie ich być nie powinno. Szalały, przegryzając się przez tkanki różnych narządów, spijając i wysysając każdą kroplę brunatnej posoki, na jaką trafiły. Wyglądało to naprawdę okropnie. Po kilku minutach obserwacji Henryan jeszcze bardziej przyśpieszył projekcję.
Ciało pożeranego od środka Suhura znieruchomiało po jedenastu godzinach męki. Lektor opisujący eksperyment stwierdził między innymi, że: „Okaz numer trzysta osiemdziesiąt sześć zmarł o wiele szybciej niż obiekty poprzednich trzynastu testów, głównie z powodu podeszłego wieku i dużego osłabienia”.
Obraz ściemniał, ale na tle absolutnej czerni natychmiast pojawił się nowy napis:
WOLAŁBYŚ ZGINĄĆ W BITWIE
CZY DOCZEKAĆ TAKIEJ ŚMIERCI ZE STAROŚCI?
Święcki uśmiechnął się pod nosem. Odpowiedź była prosta.
BĘDZIEMY W KONTAKCIE, SIERŻANCIE.
Zdjął naczolnik, wydłubał kryształ z gniazda i spojrzał na niego w zamyśleniu. Podczas kursu przygotowawczego nie powiedziano mu wszystkiego. Nasłuchał się o okrucieństwie Suhurów, o krwawych rytuałach tej rasy i jej prymitywizmie. Dopiero przed chwilą zobaczył powód, dla którego Wojownicy Kości cenili sobie przemoc i śmierć. Jeśli to nagranie nie zostało sfabrykowane, rzucało na sprawę zupełnie nowe światło. I wiele tłumaczyło. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby przeżyć tak straszne męczarnie, zwłaszcza gdyby w jego kulturze nie znano środków uśmierzających ból?
Zaczynał powoli rozumieć, o co naprawdę chodzi Bogom. Podszedł do terminala i wybrał połączenie z numerem Valdeza. Holo migało przez kilka sekund, potem przybrało kształt zaspanej twarzy porucznika i zniknęło.
– Teraz jesteśmy na bezpiecznej linii, mów. – Gdy Valdez pojawił się znowu, oczy miał wciąż zapuchnięte, ale spojrzenie trzeźwe.
– Dostałem drugi kryształ – powiedział Święcki.
– Rozumiem. Przynieś go jutro do centrum. O dwunastej dostaniesz fikcyjne zatwierdzenie rozkazu naprawy nadajnika. Wsiądziesz do windy technicznej i pojedziesz nią na piastę. Sfera techniczna, poziom sto czwarty. Z rozkazem otrzymasz kody dostępu do tej części stacji. Spotkamy się na tarasach, pod kopułą obserwacyjną.
– Dlaczego akurat tam? Nie możemy porozmawiać w centrum albo…
– Nikt nie może wiedzieć o naszej rozmowie – przerwał mu Valdez. – Uwierz mi, Pry, to najrozsądniejsze miejsce, jakie przychodzi mi do głowy.
– Tam chyba będzie pełno ludzi?
– Już ty się o to nie martw.
OSIEM
System Xan 4, Sektor X-ray,
08.09.2354
Siedząc pod przezroczystą czapą z plastali, można było ogarnąć wzrokiem nie tylko nieskończoną czerń pustki czy kotwicowisko okrętów floty, ale i samą Betę. Stacja została umieszczona na orbicie stacjonarnej, nad równikiem, po dziennej stronie planety. Każdy członek załogi mógł tutaj przyjść w wolnym czasie, zawisnąć nad jednym ze stanowisk – kopuła nie wirowała jak reszta stacji, więc panowała tutaj nieważkość – i patrzeć do woli na absolutną czerń kosmosu, świetliki gwiazd i seledynowo-złoty krąg planety, po którym nad zarysami kontynentów leniwie przesuwały się ławice chmur.
Święcki nie wierzył w zapewnienia Valdeza, ale kiedy wysiadł z wagonika kolejki technicznej, rzeczywiście nie zobaczył nikogo. Przeleciał więc nad centralny sektor tarasów, przypiął linkę asekuracyjną do uchwytu stanowiska i zapatrzył się na majestatyczne dzieło matki natury. Ta planeta była tak inna od jego rodzinnej Sawy. Miała gigantyczny ocean, kontynenty, gęstą atmosferę, lodowe czapy, ale ani jednego księżyca.