Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Teraz zareagowała właściwie. Schyliła się po koszulę, włożyła ją, a potem sięgnęła po leżące obok koi majtki. Nike z rozbawieniem zauważył, że nie jest to regulaminowa bielizna floty.

– Nie rozumiem cię – powiedziała, zapinając dwa górne guziki koszuli. – Wolisz tę maszynkę? – Wskazała ruchem głowy kabinowy fantomator.

– Nie, prawdę mówiąc, wolę kobiety z krwi i kości – odparł z zagadkowym uśmiechem. Pewnie by się zdziwiła, gdyby wiedziała, jak wygląda fantom najczęściej implantowany do tego urządzenia. – W innych okolicznościach, w innym czasie, to pewnie ja byłbym twoim gościem…

– W innych okolicznościach? Liczysz na to, że twoja gołąbeczka na ciebie zaczeka? – Jak każda kobieta uderzała tak, żeby zabolało. Nie trafiła jednak. Totalne pudło.

– Nie, na to akurat nie liczę – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. – Na pewno już nie budzi się sama. Kto by czekał na… śmieciarza.

– Dlaczego więc nie skorzystasz z szansy na prawdziwą przygodę? – Zabrzmiało to szczerze. Bo sutki mimo wszystko mogły jej stwardnieć od chłodu panującego w kabinie.

– Dlatego, że to bilet w jedną stronę – rzucił z rezygnacją. – Raz już sięgnąłem po owoc zakazany…

– I to cię czegoś nauczyło? – W tym pytaniu więcej było sarkazmu niż ciekawości.

– Owszem – odparł, pokazując jej głową wyjście.

Nie patrzył za nią, gdy wychodziła. Dopiero syk zasuwanych drzwi powiedział mu, że został sam. Siedział jeszcze przez moment w pozycji, w której dla lepszego efektu zastygł, po czym zdecydowanym ruchem zeskoczył na podłogę. Podszedł do drzwi i z wahaniem położył dłoń na panelu zamka.

Na korytarzu było znacznie jaśniej, musiał zmrużyć oczy. Ale i tak niemal od razu ją zobaczył. Stała podparta pod boki i uśmiechała się tryumfująco.

– Nasz pan i władca topi teraz swoje żale po utraconych skarbach w takich ilościach bimbru, że strach zapalić przy nim zapałkę… – szepnęła, podnosząc prawą dłoń tak, by widział koronkowe majtki, którymi obracała na palcu wskazującym.

– Annata… – zaczął.

– Mów mi Smiley.

Nie odpowiedział. Po prostu wciągnął ją bezceremonialnie do kabiny, zamykając usta pocałunkiem.

* * *

Nike otworzył oczy i przesunął ręką po odkrytym prześcieradle. Jego palce napotkały pustkę. Nie było żadnego wgniecenia na poduszce, żadnego ciepła bijącego od materiału. Wciągnął nosem powietrze, ale nie wyczuł najmniejszego śladu obcego zapachu. Kabina była sterylna, jak co dzień.

– Hmm… – mruknął, przerzucając nogi przez krawędź koi.

Pobieżna lustracja skromnego wnętrza także nie wskazywała na niedawną obecność Annataly.

Zeskoczył na podłogę i przeciągnął się. Szlag by to! Gdyby każdej nocy miał takie piękne sny… Ruszył w stronę części sanitarnej, przecierając zaspane oczy. Czas wracać do rzeczywistości. Do przeglądania kolejnych listów i raportów, terabajtów tekstów o niczym. Puścił wodę i przemył twarz, a następnie podniósł spojrzenie na lustro, by raz jeszcze zobaczyć szary pysk faceta, który dosłownie przepieprzył sobie… Uśmiechnął się nieoczekiwanie. Karminowy odcisk pełnych warg na samym środku wypolerowanej tafli krystalitu nie pozostawiał wątpliwości co do wydarzeń ostatniej nocy.

– A niech cię… – Roztarł odbicie ust Annataly mokrą ręką, a potem dla pewności poprawił kawałkiem papieru.

Lepiej, żeby nie pozostał tu po niej żaden ślad. Wprawdzie dotąd się nie zdarzyło, by Morrisey zahaczył o jego kabinę, ale strzyżonego Bozia strzyże, jak mawiał w akademii Carre-Four, kretyn pełną gębą, choć czasem i jemu zdarzało się powiedzieć coś mądrego.

* * *

Nike wrócił do kabiny po szybkim wypadzie na śniadanie. Rzucił się na koję, sięgnął na ślepo po naczolnik i wsunął do komory odczytu kolejny kryształ wyjęty z przenośnych rejestratorów. Nic ciekawego. Chwycił inne urządzenie leżące na stosie. Zdziwił się, nie wyczuwszy charakterystycznego wgłębienia w jego dolnej części. Moment później zrozumiał, że trzyma wysłużony notatnik majora Visolaja. Zdjął naczolnik, obrócił zabytkowe urządzenie w palcach, jakby się wahał, a potem zdecydowanym ruchem podłączył je do służbowego czytnika. Przez chwilę nic się nie działo. Notatnik, pozbawiony przez ponad sto lat zasilania, był martwy. Nike nie zdziwił się specjalnie – zapisy na kryształach powinny przetrwać, ale elektronika miała prawo sfiksować po tak długim czasie, mimo że był to standardowy sprzęt wojskowy, podobno niezniszczalny…

Nagle rozległo się ciche brzęczenie i trójwymiarowy wyświetlacz rozjarzył się na ułamek sekundy. Nie pojawił się na nim jednak żaden obraz. To był tylko błysk, po którym urządzenie ponownie zmatowiało na parę długich chwil. Nike przyglądał się z rosnącą fascynacją, jak kolejne diody na obudowie ożywają. Pół minuty później miał już przed sobą śnieżący lekko widok wirtualnej klawiatury i drgające nieustannie okienko do wpisania hasła. Zabezpieczenia były proste. Przed stoma laty takie kody wydawały się nie do złamania, dzisiaj pierwszy lepszy komputer radził sobie z nimi w kwadrans. A Nomady nie wyposażono w pierwszy lepszy sprzęt, tylko w najbardziej wydajne kwantowe potwory. Rdzeń pomocniczy, z którego korzystał Nike, złamał zabezpieczenie starego notatnika w niespełna pół minuty.

Na krysztale urządzenia znajdowało się ponad trzydzieści terabajtów danych. Większość stanowiły kopie wiadomości wysyłanych przez majora do rodziny i odpowiedzi na nie. Tę część plików Nike pominął, podobnie jak masę prywatnych zdjęć, i od razu przeszedł do sektora pamięci, w którym Visolaj gromadził pliki tekstowe. Tych także było sporo, ale tylko jeden wzbudził większe zainteresowanie kadeta. Głównie za sprawą szyfru użytego do jego ochrony. Kolejne dwanaście sekund trwało zdjęcie dawnych zabezpieczeń. Potem na holograficznym wyświetlaczu urządzenia pojawił się folder oznaczony długim ciągiem cyfr. W jego wnętrzu Nike znalazł dwa pliki. Jeden bardzo lekki, drugi kilkadziesiąt razy cięższy.

Otworzył najpierw ten pierwszy i aż zagwizdał pod nosem, gdy przebiegł wzrokiem kilka linijek tekstu. Wszystko wskazywało na to, że Morrisey mylił się, i to bardzo.

Nike zamknął notkę majora i zamarł z palcem nad drugą ikonką. Nie wahał się jednak długo.

– Pieprzyć Thetę – mruknął, przeciągając na pole wyświetlacza plik zatytułowany Kuźnia.

* * *

Kilka godzin później Nike w milczeniu wpatrywał się w ostatnie zdanie relacji majora. Wszystkiego mógł się spodziewać po dawno zmarłym oficerze, ale na pewno nie tego, że wybawi go on od Dredda.

OSIEM

Theta okazała się nieregularną bryłą martwej skały o masie dwudziestokrotnie mniejszej od Ziemi. Okrążała macierzystą gwiazdę w takiej odległości, że z trudem można ją było odróżnić od konstelacji widocznych w tym sektorze przestrzeni.

Morrisey słuchał kolejnych raportów, spoglądając przekrwionymi oczami na planetę i swoim zwyczajem nieustannie żując. Sondy poszły godzinę wcześniej i za moment mieli otrzymać bezpośredni przekaz z dołka. Nike pierwszy złożył meldunek. W ciągu kilku dni pracy odkrył tylko tyle, że skupisko istniało już w chwili zasiedlania systemu. Analiza danych z jedynej sondy, jaka dotarła na orbitę Thety przed zniszczeniem stacji tranzytowej, wskazywała na istnienie w dołku śmietnika o masie podobnej do wrakowiska na Delcie. Przed stuleciem nikt nie zajął się analizą tych danych, potem utonęły one w terabajtach innych informacji i najzwyczajniej w świecie zapomniano o nich.

– Mówiłem, że to strata czasu – burknął kapitan, ledwie pierwszy oficer rozpoczął prezentację dostępnych danych. – Za kilka minut zobaczycie na własne oczy, że to pozostałości jakiegoś pieprzonego kawałka skały napakowanej rudą żelaza.

– Nie wydaje mi się – powiedział jak zwykle spokojny Iarrey.

– Doprawdy? – Rozbawienie przemknęło przez twarz Morriseya.

– Porównywałem dane z analogicznymi kilkuset rojów asteroid, w tym najbardziej wydajnych złóż kopalnych, jakie znamy…

– I cóż takiego pan odkrył, panie pierwszy? – zainteresował się dowódca.

10
{"b":"576598","o":1}