– Zatem wina Seiferta polegała na tym, że wysłał im ostrzeżenie?
– Samo ostrzeżenie nie byłoby problemem, zwłaszcza że mamy do czynienia z ostatnimi chwilami tej rasy. Rozumiecie, nie ma mowy o długofalowych skutkach podobnych głupich zabaw. – Porucznik jeszcze bardziej zniżył głos. – Dwa tygodnie temu o czternastej trzynaście czasu pokładowego satelity odebrały sygnał z powierzchni planety. Na północnym kontynencie ktoś użył broni plazmowej. Wyobrażacie to sobie? Wyobrażacie sobie burdel, który zapanował na stacji, kiedy się okazało, że zwierzaki dostały w swoje lepkie łapska ziemską broń? Stary oszalał. Ta misja ma najwyższy priorytet. Pion naukowy rządu Federacji łoży na nią zawrotne sumy. – Valdez wskazał głową na ścianę wagonika, ale chyba miał na myśli całą stację. – Ilekroć raport o najdrobniejszym incydencie dociera do systemów centralnych, mamy na głowie co najmniej trzech admirałów, a naukowcy się nie opieprzają: jeśli widzą ingerencję, natychmiast ją opisują. To nie jest zabawa, Pry. Mamy być niewidzialni i niesłyszalni. Badamy i obserwujemy. Nigdy nie ingerujemy. Choćby się paliło i waliło. A to… – Przez moment nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa. – To było straszliwe draństwo. Jeden strzał z takiej broni mógł zmienić historię Bety.
– Chyba pan przesadza, poruczniku. Jak jednym…
– Bardzo prosto. – Valdez podniósł wzrok na zdezorientowanego sierżanta. – Kleksy wyruszają na ostatnią krucjatę. Poprowadzi ją sampo-sithu Takeli’toko, ich przywódca militarny i duchowy. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby tuż przed bitwą albo w jej trakcie jego namiot i całe otoczenie wyparowały nagle w ogniu wielkiej eksplozji, jak to zostało przepowiedziane? Tak, przepowiedziane. To kolejna zagrywka naszych żartownisiów. Gurdowie są bardziej zaawansowaną cywilizacją, wkroczyli niedawno w fazę uprzemysłowienia, ale przez wiele tysiącleci… co nawiasem mówiąc, jest dla mnie wielce zastanawiające… nie stworzyli podstaw żadnej religii. A teraz, za sprawą jakiegoś debila, zyskaliby namacalny dowód istnienia siły wyższej. Siły, która w dodatku sprzyja zwierzakom, ich odwiecznym wrogom. To zmieniłoby bieg historii nie jednej, ale dwu cywilizacji! – wysyczał scenicznym szeptem.
– Naród wybrany…
– Brawo. Coś tam jednak kojarzycie.
– Ale…
Dotarli do celu podróży. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie, wypuszczając ich na szeroki walcowaty korytarz. Na jego końcu widać było trzy otwarte pancerne grodzie i przejścia między nimi strzeżone migoczącymi barierami pola siłowego. Tak wyglądało główne wejście do centrum dowodzenia.
– Nie ma żadnego ale – rzucił Valdez po opuszczeniu wagonika. – Na szczęście zwierzaki nie potrafiły się powstrzymać i użyły broni wcześniej, choć Seifert wielokrotnie je przed tym przestrzegał. Dzięki ich niesubordynacji zdołaliśmy namierzyć przemyconą broń. Cerber natychmiast zlikwidował zagrożenie. Kilkanaście sekund po strzale pancerzownica i strzelec wyparowali, a my zabraliśmy się do szukania skurwyklona, który narobił tego burdelu. No i wyśledziliśmy drania, choć nie było to łatwe, gdyż podprowadzał broń z naszych zbrojowni od dłuższego czasu, ale w częściach. Potem, po nitce do kłębka, doszliśmy do tego, kto dostarczył ją na dół, a na samym końcu wpadł koordynator tych działań. To jego zastępujecie, Pry. Chyba się nieraz zastanawialiście, dlaczego ktoś dał wam szansę, choć nie powinien? – Henryan przytaknął, ciekaw odpowiedzi. – Stary potrzebował na to stanowisko kogoś, na kim może bezgranicznie polegać. Kogoś, kto nie da się przekabacić tak jak Seifert. Wy, Pry, nie będziecie mu fikać. Poczuliście już na własnej skórze, jak flota karze za niesubordynację. Wasze zwolnienie jest warunkowe, radzę o tym nie zapominać.
– Nie zapomnę, panie poruczniku – zapewnił go szczerze Święcki, gdy minęli stanowisko kontroli przed polem siłowym. – Nie rozumiem jednak, w czym tkwi problem. Przecież zwinęliście winnych i zniszczyliście przemyconą broń.
– Stary wam to wszystko lepiej wytłumaczy. – Valdez wskazał głową na koliste podwyższenie stanowiska dowodzenia, a potem poklepał niesione dokumenty. – Wygląda na to, że sprawa Seiferta była przysłowiowym czubkiem góry lodowej.
* * *
– Będę się streszczał – rzucił pułkownik, gdy Henryan zameldował się u niego chwilę po rozstaniu z Valdezem. – Nie poprosiłem o was dlatego, że macie piąty poziom dostępu. Na stacjonujących w tym systemie okrętach znalazłbym tuzin lepszych magików od was, sierżancie. Potrzebowałem na stanowisku koordynatora łączności kogoś, komu mogę bezgranicznie zaufać. Kogoś takiego jak wy, Święcki, Prydewhite czy jak się tam nazwaliście.
– Prydeinwraig – podpowiedział usłużnie Henryan.
– Nie mogliście wymyślić czegoś prostszego? Albo same świsty, albo niewymawialny bełkot. – Uciszył otwierającego usta sierżanta. – Tak, wiem, jak was nazywali w szkole. Po prostu wkurza mnie… – Zamilkł, przełknął ślinę i zaczął jeszcze raz, już spokojniej. – Chodzi o to, że muszę mieć tutaj człowieka, który będzie mi bezwzględnie posłuszny. Powiedzmy to sobie jasno: dostaliście zwolnienie warunkowe na prośbę admiralicji, ale ja mogę je anulować. Bardzo łatwo, jednym ruchem dłoni. I zrobię to, jeśli będę miał chociaż cień podejrzenia, że nie jesteście lojalni.
– Bez obaw, sir. Nie zamierzam tam wracać.
– No ja myślę. – Pułkownik rozluźnił się nieco. – Valdez wprowadził was w temat?
– Bardzo powierzchownie, sir. Powiedział, że pan mi wszystko wyjaśni.
– Asekurant – prychnął z pogardą Rutta. – Sprawa wygląda tak. Mamy na pokładzie całkiem sporo ludzi, głównie żołnierzy, którzy robią wszystko, by sabotować misję pionu naukowego. Ubzdurali sobie, że ocalą Suhurów, nie dopuszczając do ostatniej fazy kampanii Gurdów. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiecie, jak ich nazwali, kiedy się tutaj pojawiliśmy? – Henryan przytaknął. – A teraz udają bogów, by ocalić te prymitywne, okrutne stworzenia.
– Trochę ich rozumiem – rzekł Święcki.
– Trochę ich rozumiecie? – Pułkownik nie krył zdziwienia. – Albo mnie słuch myli, albo poprosiliście właśnie o cofnięcie zwolnienia warunkowego.
– Zapewniam, sir, że nie to miałem na myśli. – Henryan poczuł ciarki przebiegające mu po krzyżu. – Rozumiem, co nimi kieruje, choć nie popieram ich działań.
– Bezgraniczne zaufanie, Pry – przypomniał mu pułkownik. – Jak mogę zaufać komuś, kto wykazuje zrozumienie dla ludzi, których powinien zwalczać?
– Może pan, sir. Nie przerobią mnie, choćby nie wiem jak próbowali. Zdaję sobie sprawę, co mi za to grozi.
– Tam jest tak źle, jak mówią? – Rutta zmienił nagle temat.
– Gorzej, sir.
– W takim razie nie popełnijcie błędu, Pry. Waszym zadaniem będzie blokowanie działań tak zwanych Bogów. Do ostatecznej bitwy może dojść w ciągu najbliższego miesiąca. Do tego czasu macie uszczelnić system tak, by nawet bit nieautoryzowanych danych nie został wysłany bez mojej wiedzy. Powiedzmy to wprost: od tej pory żaden człowiek nie ma prawa zakłócić historii tej planety. Koniec, kropka. Zrozumiano?
– Tak jest. – Henryan wyprężył się na baczność. – A co ze zlokalizowaniem pozostałych… Bogów?
– Wy nic nie rozumiecie, sierżancie – jęknął dowódca stacji. – Czy ja mówię jakimś martwym językiem? – Wystraszony Święcki pokręcił głową. – Nie ma żadnych Bogów. I nigdy nie było. Niepowiązane przypadki ingerencji, o których wspomniał Valdez, to były tylko głupie żarty kilku znudzonych żołnierzy. Tak widzi to admiralicja i ja też. Zrozumiano?
CZTERY
Osiem godzin później Henryan zdał stanowisko zmiennikowi i wrócił do sektora mieszkalnego. Tym razem wybrał kolejkę standardową, najwolniejszą. Przejazd nią kosztował znacznie mniej kredytów niż wagonikiem linii ekspresowej, a Valdez poradził mu, by oszczędzał na takich zbytkach, gdyż przy siedzącym trybie pracy nie dostanie zbyt wielu dodatkowych punktów za wygenerowaną energię, żołd sierżanta zaś nie należy do najwyższych, zwłaszcza że admiralicja przyznała zwolnionemu warunkowo więźniowi najniższe możliwe zaszeregowanie. Odczekał więc swoje na peronie i wcisnął się dopiero do piątego składu. To była droga przez mękę. Momenty, w których nie czuł naporu i kwaśnego odoru ciał, należały do rzadkości. Niecały kwadrans później przecisnął się do wyjścia, by odetchnąć w końcu rześkim powietrzem centralnego korytarza w swoim sektorze. Po paru krokach przystanął, by zdecydować, co będzie mu bardziej przeszkadzało: oblepiający go brud czy ssanie w żołądku. Prysznic czy mesa… Wybrał to pierwsze.