– Tak.
– Szlag. Musisz go powstrzymać…
Sygnał alarmowy zagłuszył dalsze słowa Liambrose’a. Utonęły w nim też przekleństwa mata obsługującego pompy.
– Co się dzieje? – Święcki odskoczył od grodzi, widząc w migającym czerwonym świetle, że grube szczęki retraktora zaczynają się wyginać.
– Straciliśmy zasilanie – zameldował tyleż przerażony, co rozwścieczony operator.
– Dlaczego? – Henryan znał odpowiedź, zanim zadał pytanie.
Gródź za jego plecami zatrzasnęła się z głośnym hukiem, odcinając rękę nieszczęśnika, który tak bardzo pragnął przeżyć, że wsunął ją do otworu, choć nie mógł zmieścić w nim reszty ciała.
– Renaud, ty skurwyklonie! Nie możesz… – wysyczał Henryan, przełączając się na kanał dowodzenia.
Jego odbiornik przeszedł już jednak na tryb awaryjny i transmitował wyłącznie komunikaty systemu.
– …ompresja sekcji szóstej za pięć, cztery, trzy, dwie, jedną sekundę. Wszystkie śluzy otwarte. Ciśnienie…
Święcki wyłączył system. Opadł ciężko na pokład tuż obok odciętej w połowie przedramienia ręki, przyciskając dłonie do wizjera hełmu.
Tak niewiele brakowało.
DWA
Wallacedric Benford spoglądał na niego z miną tak beznamiętną, jakby patrzył w próżnię. Komandor nie imponował wzrostem, lecz szerokich barków zazdrościł mu każdy kadet. Był też kompletnie łysy, co w jego wieku mogło, ale nie musiało dziwić – zwłaszcza w wypadku człowieka z Pasa Zewnętrznego, gdzie idee transhumanizmu nie cieszyły się zbyt wielką popularnością. Jego owalna twarz, z której trudno było (jeśli sobie tego nie życzył) cokolwiek wyczytać, miała bardzo regularne rysy, a głęboko osadzone błękitne oczy nadawały jej pozory delikatności, czego nie psuł nawet wydatny nos.
– …a osłony termiczne zbiorników tlenu znajdujących się najbliżej ogniska pożaru zostały rozgrzane do trzystu dwudziestu stopni – referował tymczasem oficer dyżurny, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. – Dalsze odkładanie decyzji o dekompresji mogło doprowadzić do eksplozji.
– Słyszałeś, Święcki? – zapytał Renaud.
– Temperatura krytyczna tych osłon wynosi trzysta pięćdziesiąt stopni – skontrował Henryan, z trudem zachowując spokój.
– Wytłumacz mu to, Tadam, zanim szlag mnie trafi – przesadnie uprzejmym tonem poprosił major. On z kolei był bardzo wysoki i potwornie szczupły. W kręgu osób mu nieprzychylnych – czyli większości załogi Dragona – nazywano go Szkieletem. W odróżnieniu od komandora miał niezwykle plastyczne oblicze, z tym że nie korzystał w pełni z możliwości, jakie mu to dawało. Na jego twarzy rzadko gościł uśmiech, częściej jeden z odrażających grymasów aż za dobrze znanych marynarzom. Teraz znów się pienił. Nawet jego szeroko rozstawione piwne oczy zdawały się płonąć żywym ogniem, podobnie jak skóra na policzkach.
– Cytuje pan normy dla fabrycznie nowych zbiorników, kapitanie – wyjaśnił spokojnie oficer dyżurny. – Nasze mają już ponad dziesięć lat. Ich odporność może być zatem niższa od zakładanej o…
– Może, ale nie musi – zbył go Święcki, krzywiąc się pogardliwie. – Ja także odrobiłem zadanie domowe. W ciągu ostatnich siedmiu lat mieliśmy we flocie trzy podobne przypadki. W dwóch z nich zbiorniki wytrzymały maksymalną dopuszczalną temperaturę i nie eksplodowały, mimo że w trakcie pożaru doszło do niewielkiego jej przekroczenia. Jeden miał siedem lat, drugi dziewięć.
– Ale trzeci… – zaczął oficer dyżurny.
– Tadam, proszę cię. Gdybyś dokładnie sprawdził zapisy dziennika pokładowego Ozyrysa, wiedziałbyś, że zbiornik, o którym mówimy, szwankował już na rok przed wybuchem.
Dyżurny skrzywił się. Nie lubił, gdy wytykano mu nieścisłość – szczególnie w obecności przełożonych. Widząc pytające spojrzenie komandora, niechętnie przytaknął.
– To niczego nie dowodzi – prychnął Renaud. – Regulamin…
– Tam było czterdziestu dwóch członków załogi – przerwał mu bezceremonialnie Święcki.
– Regulamin…
– Ludzi pozbawionych kombinezonów ochronnych i dostępu do strefy bezpieczeństwa.
– Regulamin… – powtórzył znacznie ostrzejszym tonem major.
– …to tylko zbiór bezdusznych przepisów – dokończył za niego Henryan.
Renaud nie dał się zbić z tropu.
– Regulamin mówi wyraźnie, że w takich sytuacjach bezpieczeństwo okrętu jest ważniejsze od życia poszczególnych członków załogi.
– Regulamin mówi też wyraźnie, jak należy postąpić z oficerem, który go złamał – wypalił Henryan. Sprawiał wrażenie człowieka łączącego w sobie najlepsze cechy obu przełożonych. Był wysoki, ale nie tyczkowaty jak Renaud, miał atletyczną budowę ciała, któremu jednak daleko było do masy komandora. Jego pociągła twarz o regularnych rysach i idealnym profilu mogła się podobać kobietom, a w dużych zielonych oczach utonęła niejedna pracownica pionu administracyjnego, zanim wyruszył za bratem w przestrzeń kosmiczną. Krótko przystrzyżone jasne włosy zdobiące okolice skroni dopełniały wizerunku amanta.
– Słucham? – Komandor uprzedził otwierającego usta majora.
– Mam podstawy podejrzewać, że major Renaud celowo uniemożliwił ewakuację tych ludzi.
– Co ty pieprzysz, gnoju?! – Oskarżony oficer zerwał się z fotela.
– W sekcji szóstej – wyjaśnił ze spokojem Święcki – przebywał zespół dochodzeniowy prowadzący sprawę śmierci chorążego Mastersa…
– Tego, który niedawno przedawkował? – zapytał Benford.
– Tak, sir. Mój brat dotarł do poszlak wskazujących, że w sprawę handlu zakazanymi substancjami odurzającymi zamieszany jest ktoś z kadry oficerskiej. – Na te słowa Renaud spurpurowiał. – Dziwnym trafem pożar wybuchł dokładnie wtedy, gdy oficerowie Wydziału Bezpieczeństwa otwierali skrytkę, w której znajdowały się, przepraszam, mogły się znajdować dowody. Mój brat… to znaczy kapitan Liambrose Święcki tuż przed rozpoczęciem procedury dekompresji zdążył zapytać, czy podejrzewany przez niego człowiek znajduje się w sterowni, a gdy odparłem, że tak, poprosił…
Znaczące spojrzenie rzucone w kierunku majora przelało czarę goryczy. Renaud eksplodował.
– Kłamstwo! Kłamstwo! Działałem zgodnie z regulaminem! Złamałem nawet przepisy, dając wam dodatkową minutę! – Odwrócił się do Tadama, a ten gorliwie przytaknął.
Regulamin nakazywał dekompresję zagrożonej części okrętu przy dziewięćdziesięcioprocentowym ryzyku eksplozji zbiorników tlenu. Biurokraci nie wpadli jednak na to, że pożar może odciąć członków załogi od specjalnych komór, w których powinni przeczekać najgorsze. Henryan nie omieszkał wspomnieć o jeszcze jednym – ogień pojawił się nie tylko wtedy, kiedy powinien, ale i tam, gdzie powinien, aby ludzie obecni w sekcji szóstej nie mogli przeżyć. Zupełnie jakby ktoś się zabezpieczył na ewentualność otwarcia skrytki.
Benford okazał w końcu emocje. Gdy wodził wzrokiem po twarzach oficerów, także tych, którzy nie zabierali głosu, na jego twarzy pojawił się cień smutku. Przełożeni z pewnością dobiorą mu się do tyłka, kiedy raport o śmierci co siódmego członka załogi dotrze do admiralicji. To może oznaczać koniec jego kariery… albo awans i medal. Wszystko zależało od interpretacji faktów przez prokuratorów badających tę katastrofę.
– Nie mogliśmy ryzykować utraty okrętu – powiedział dowódca po chwili nietypowego dla niego wahania. – Gdyby doszło do niekontrolowanej eksplozji, straty byłyby o wiele wyższe, a szkody większe. Przypadek Ozyrysa dowodzi, że moglibyśmy zginąć wszyscy.
W tym momencie Henryan zrozumiał, że stoi na przegranej pozycji. Komandor poprze wersję Renauda, bo tylko ona gwarantuje mu przetrwanie na stanowisku dowódcy okrętu. Na kilka lat przed zasłużoną emeryturą było to warte przymknięcia oka na niewygodne fakty, nawet gdy zginęło tylu dobrych ludzi.
– Sir, jestem pewien, że wstrzymanie się z decyzją na kolejne dwadzieścia sekund nie stanowiłoby zagrożenia – spróbował raz jeszcze, choć zdawał sobie sprawę, że decyzja już zapadła.
– Dałem wam dodatkową minutę! – warknął major, nabrawszy pewności siebie.