Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Henryan zrobił, co do niego należało, kilka sekund przed terminem. Zerknął w stronę zajętego wciąż porucznika, a potem przeniósł wzrok na podwyższenie otoczone opalizującą ścianą pola siłowego. Gwar rozmów wokół niego cichł stopniowo, gdy zaskoczeni żołnierze zapoznawali się z rozkazami. Chwilę później rozpętało się pandemonium. Mało kto pamiętał o możliwości odizolowania swojego stanowiska, wystarczył zatem moment, by spanikowani wachtowi zaczęli się przekrzykiwać. Valdez przewidział taki rozwój wypadków. Jeden ruch jego ręki wystarczył, by wszystkie stanowiska zniknęły za błyszczącymi zasłonami barier energetycznych, a w centrum dowodzenia znów zapanowała błoga cisza.

Święcki spojrzał na listę poleceń, których wykonanie przypadło mu w udziale. Dostał od starego czysto techniczne zadania. Transportowce floty miały opuścić kotwicowisko za cztery godziny. Do tego czasu trzeba było przesłać na nie cały sprzęt krążący na orbicie, w tym pełen zestaw satelitów Cerbera. Henryan odhaczał pozycję po pozycji, wysyłając kody i rozkazy, a następnie sprawdzał, czy urządzenia reagują prawidłowo i przemieszczają się w kierunku czekających na nie okrętów. Plan ewakuacji tego systemu został przygotowany przed wieloma laty, kiedy rozpoczynała się obserwacja obu cywilizacji Bety. Wojsko lubiło mieć procedury na każdą okazję i choć rzadko z nich korzystano, tego dnia okazały się naprawdę przydatne. Biurokraci z admiralicji uwzględnili najdrobniejsze szczegóły akcji, a komputery stacji w ciągu kilku sekund wygenerowały harmonogramy pozwalające na bezproblemowe wykonanie rozkazów w przeznaczonym na to czasie. Jedynym niepewnym elementem był jak zwykle człowiek. A konkretnie – sierżant Henryan Święcki.

Alarm pomieszał mu szyki. Misterny plan odejścia z hukiem legnie w gruzach, jeśli ewakuacja przebiegnie tak sprawnie, jak tego oczekiwano. Henryan nie mógł jednak nic na to poradzić. Każde odstępstwo od harmonogramu zostanie zauważone przez system i zaraportowane przełożonym. Musiał coś wymyślić, i to natychmiast, zanim znad Bety zniknie sprzęt, którego potrzebował. Dioda przy holopadzie rozjarzyła się soczyście zielenią. Zerknął na wyświetlacz. Godbless. Nic dziwnego, że zaczęła się dobijać do centrum. Została odcięta od Bety, jak tylko padły pierwsze rozkazy. Henryan sięgnął do klawisza, ale nie dotknął jego migoczącej w powietrzu powierzchni. Cofnął rękę, uśmiechając się pod nosem. To może być ciekawe…

Zjawiła się w centrum dowodzenia kilka minut później, maszerując wyjątkowo żwawo jak na sto trzydzieści kilogramów ciała i pokrywającego je tłuszczu. Za nią podążała nieodłączna świta w niebieskich kombinezonach pionu naukowego. Jej przybycie zapowiedziały dzikie wrzaski przy wejściu. Wartownicy przegrali to starcie błyskawicznie, gdy w przerwach między wyzwiskami uświadomiła im, że to ona dowodzi tą operacją, w tym wojskiem. Z pokonaniem schodów poszło jej już gorzej, ale żaden z przydupasów nie śmiał wyprzedzić szefowej. Kiedy zatrzymała się na dziesiątym stopniu, by odetchnąć, Rutta opuścił pole siłowe. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, blokując skraj podestu, jakby nie zamierzał wpuścić naukowej zarazy do swojego sterylnego królestwa.

Henryan nie wiedział, czy twarz Godbless jest purpurowa z wysiłku czy to raczej efekt przepełniającej ją wściekłości.

– Odpieprzyło wam, pajace? – wysapała jadowicie. – Co to wszystko ma znaczyć? Żądam…

– Otrzymaliśmy rozkaz ewakuacji – przerwał jej bezceremonialnie pułkownik.

– A spieprzajcie sobie choćby do sąsiedniej galaktyki, tylko zostawcie mi mój sprzęt! – Godbless od razu przeszła do ataku.

– Sprzęt jest własnością admiralicji. – Rutta nie mógł jej ustąpić, choćby błagała go na kolanach, i nie zamierzał tego robić.

– Coś ci się chyba pofyrdało, paciuloku w śmiesznej czapeczce! – ryknęła Godbless, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że wojna z inną rasą kompletnie zmieniła układ sił i jej sytuację.

Za to pułkownik Rutta doskonale wiedział, co się święci. I tego dnia to on miał w ręku silniejsze karty. Postanowił więc zagrać va banque. Uniósł rękę, uciszając na chwilę szefową pionu naukowego. Zamilkła, ale widać było, że to tylko efekt zaskoczenia, już bowiem otwierała usta, by rozpocząć kolejną tyradę.

– Czy według pani zdanie, że jestem stary, brzydki i niezbyt rozgarnięty, byłoby obelgą czy raczej potwierdzeniem prawdy? – Zadał jej tak absurdalne pytanie, że potrzebowała dłuższej chwili, by zrozumieć, o co mu chodzi. – Proszę odpowiedzieć, doktor Godbless – ponaglił.

– Co to za brednie? – burknęła, wciąż zbita z tropu.

– Chciałbym usłyszeć odpowiedź na moje pytanie. – Rutta wydawał się uosobieniem spokoju, co jeszcze bardziej ją rozsierdziło.

– Według mnie ten opis pasuje do pana idealnie! – warknęła, odwracając się do swojej świty.

Stojący za nią naukowcy zaśmiali się, ale niezbyt przekonująco.

– Świetnie! – Rutta także się ucieszył, jakby usłyszał komplement. – W takim razie nie obrazi się pani, doktor Godbless, jeśli powiem, żeby zabrała pani stąd swoją starą, tłustą i obwisłą dupę! Wypieprzać mi z centrum dowodzenia!

Zatkało ją. Henryan po raz pierwszy widział, jak się zatchnęła. Purpura na jej twarzy przeszła w siność. Zaczął się nawet obawiać, że to pierwsze oznaki zawału albo udaru, lecz med na jej przedramieniu nadal miał zieloną barwę, choć teraz już o wiele jaśniejszą niż przed momentem.

– Co…? – stęknęła. – Coś ty powiedział, wypierdku? – Z każdym słowem odzyskiwała rezon. – Admirał Okonera dowie się o wszystkim!

– O tym, że nazywasz go pajacem w śmiesznej czapeczce, też? – zakpił pułkownik. – To ci chyba bardziej zaszkodzi, niż pomoże, stara torbo.

– To skandal. Skandal! – darła się Godbless. Jej świta wyglądała na równie oburzoną. – Nie ujdzie ci to płazem, gnoju! Zniszczę cię! Zniszczę!

– Macie dziesięć sekund na opuszczenie centrum dowodzenia! – rzucił Rutta obojętnym tonem, jakby rozmawiał z nią o pogodzie.

– Albo co? – zakpiła, aczkolwiek nieco mniej pewnie.

Dziwiła ją ta nagła zmiana postawy uległego zazwyczaj pułkownika.

– Albo zostaniecie aresztowani i oskarżeni o sabotowanie ważnej operacji wojskowej – wyjaśnił, wskazując pluton żandarmów mijający właśnie pole siłowe przy wejściu.

– Ale… ale… – Godbless zgłupiała do reszty. – Przecież my prowadzimy tu niezwykle ważne badania. Nie możecie… Ja tu dowodzę…

– Dowodziłaś – poprawił ją Rutta. – Z chwilą wybuchu wojny dowodzenie nad wszelkimi operacjami w dalekiej przestrzeni przejęła flota, czyli ja. Mamy osiemnaście godzin na opuszczenie tego systemu.

– To wystarczy do rozlokowania sprzętu na…

– Ogarnij się, durna babo! – wrzasnął na nią pułkownik, nakazując gestem, by żandarmi wyprowadzili intruzów. – Wasz… nasz sprzęt wędruje właśnie do ładowni transportowców, które muszą opuścić orbitę Bety za niespełna cztery godziny, jeśli mamy zniknąć z tego systemu w wyznaczonym czasie.

– A co z Suhurami? – jęknęła, zanim dwaj żandarmi ujęli ją za łokcie.

– A kogo to obchodzi?! – odburknął. Gdyby nie wybuch wojny, ta ewakuacja byłaby dla niego zbawieniem. Nie musiał się już przejmować, czy Bogowie wytną mu na koniec jakiś numer. Spojrzał na nią z góry, tryumfalnie. – Macie chłodnie pełne ich ciał i magazyny wypchane artefaktami. Czego jeszcze chcecie? Mało śmierci naoglądaliście się przez te sześć lat? Niech choć wyginą w spokoju.

– To ty, kanalio! – wrzasnęła, wyszarpując się żandarmom. – Wiedziałam!

– Zamknij ryj, kretynko! – nie pozostał jej dłużny. – Nie miałem nic wspólnego z tą debilną zabawą, ale powiem ci szczerze: z każdą twoją wizytą tutaj, z każdą połajanką przez holo traciłem ochotę na dorwanie bałwanów mieszających wam w badaniach. Wyprowadzić stąd tę jędzę!

– Puśćcie mnie! – wydarła się, gdy żandarmi próbowali ją schwytać. – W dupie mam…

– To wyłącznie twój problem, rozworo – nie pozwolił jej dokończyć. – Mieściłabyś się w normalnym fotelu, gdybyś nie miała w dupie tylu porządnych ludzi. Odprowadzić doktor Godbless do kabiny, spakować i wpieprzyć na pierwszy wahadłowiec. A po dotarciu na Nexusa natychmiast osadzić w brygu.

72
{"b":"576598","o":1}