– O w mordę – jęknął Bourne, zaglądając w mroczny otwór.
– Ale jaja! – Morrisey zdążył już wstać i podlecieć do robota. – Światła, podgląd!
Małe roboty przeleciały między patykowatymi odnóżami i po chwili obserwowali prościutki tunel zakończony identyczną membraną jak ta, która właśnie się otworzyła. W bocznych ścianach zauważyli kilka takich samych, choć nieco mniejszych przejść. Iarrey skierował ku jednemu z nich kamerę. Robot podleciał i membrana ustąpiła. Tak samo było ze wszystkimi pozostałymi, nawet z tą na końcu korytarza. W milczeniu wpatrywali się w rosnący na hologramie obraz.
Po obu stronach przejścia łączącego oba pierścienie korytarzy – zewnętrzny i wewnętrzny – znajdowało się kilka małych pomieszczeń pełnych sprzętów podobnych do tych, których używali na co dzień ludzie, ale były tam też absolutnie obce konstrukcje. Nigdzie jednak nie natrafili na najmniejszy nawet ślad istot, które zbudowały ten statek. Żadnych wizerunków, drobiazgów – wszystko było lśniące i sterylne, jakby nikt nigdy nie korzystał z kajut. Nawet z tych, które sklasyfikowali jako mieszkalne.
– Chore to wszystko – mruknął Bourne, wskakując na wielki fotel i przyglądając się pokrytej dziwnymi guzami opływowej powierzchni stołu. – Wszystko zintegrowane, bezosobowe. Jakby zostało zaprojektowane przez maszyny dla maszyn.
– Może to jest jakaś bezzałogowa… – zaczął Iarrey, ale nie dokończył.
Ciche, lecz bardzo charakterystyczne piknięcia dobiegające z mapnika Nike’a uciszyły wszystkich. Zebrali się wokół kadeta, patrząc na czerwony punkt pulsujący w jednym z dwóch dostępnych pomieszczeń po drugiej stronie wewnętrznej pętli korytarza. Sondy wykryły ślady życia.
– Wizja! – ryknął Morrisey.
– Brak – zameldował Nike. – Mamy tam tylko drony skanujące mapnika. Wizyjne skierowaliśmy do przeszukiwania szybów w hangarze.
– Zawróćcie ten szmelc! – rozkazał kapitan.
– Tak jest! – Kadet szybko wprowadził odpowiednie komendy.
Minęła minuta, potem druga, ale nikt nie ruszył się nawet z miejsca. Nikt też nic nie mówił. Wszyscy wpatrywali się jak zahipnotyzowani w pulsujący czerwienią punkt. Podniesiony głos Annataly zabrzmiał w tej ciszy jak wystrzał. Nawet Morrisey podskoczył jak oparzony.
– Mam tu mały problem – powiedziała.
– O co chodzi?
– Wysłałam do was drony wizyjne, ale…
– No, wykrztuś to wreszcie – zniecierpliwił się kapitan.
– Holoplan się nie zgadza – dokończyła nieco ciszej nawigatorka.
– Co znaczy, że holoplan się nie zgadza? – zdziwił się Iarrey.
– Sam zobacz. – Na opalizujące zielono zarysy pomieszczeń statku nałożona została siatka rejestrowana przez nadlatujące drony. Jedna z sekcji zewnętrznego korytarza była według nich węższa, niż wskazywały pierwsze pomiary.
– Może to problem z kalibracją czujników – rzucił Bourne po przyjrzeniu się różnicom. – Większość tych robotów to zabytkowy szmelc.
– A jak wytłumaczysz to? – Drony dotarły właśnie do łącznika między korytarzami. – Na planie sporządzonym w czasie pierwszego odczytu był prosty, a teraz…
Morrisey pokręcił głową i ruszył w stronę membrany zamykającej kajutę, w której czekali na sprzęt. Ta rozsunęła się bezszelestnie.
– Skurwyklonia mać…
Korytarz skręcał nieznacznie, ale wystarczająco, by dało się to zauważyć gołym okiem.
– Przesunięcie wynosi jakieś pół metra w środkowej sekcji. Niemożliwe, żeby pomiary były aż tak niedokładne. – Bourne pokręcił głową z niedowierzaniem.
– A jednak…
– Mamy wizję – przerwał im Nike.
Skupili się wokół kadeta i wyświetlacza podłączonego do jego mapnika. Wewnętrzny korytarz nie wykazywał żadnych różnic, tutaj siatki w obu kolorach pokrywały się idealnie. Na wirtualnym ekranie powyżej mapy zobaczyli wnętrze innego, większego i niemal całkiem pustego pomieszczenia. Tylko pod ścianami stały lekko przechylone cylindry. Było ich dwanaście, wszystkie sięgały do sufitu i miały ponad metr średnicy. Na środku pomieszczenia wisiał, a raczej unosił się nad podłogą trzynasty walec. To przed nim zatrzymała się drona z czujnikami.
– Czas przywitać się z gospodarzami! – ryknął Morrisey i nie czekając na pozostałych, poszybował w kierunku membrany. Ruszyli za nim, odbezpieczając w locie broń.
Wewnętrzna pętla, choć nieco mniejsza od pierwszej, zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Identyczne sekcje przedzielone membranami, świecące narośle, żadnych znaków szczególnych. Jedynym dowodem na to, że zbliżają się do celu, był migający coraz bliżej punkt na hologramie. W końcu dotarli do miejsca, w którym według odczytów miało się znajdować coś żywego.
Weszli ostrożnie, mierząc z fazerów do wszystkiego w zasięgu wzroku, ale kabina wydawała się równie pusta jak pozostałe. Nike przyjrzał się powiększonemu obrazowi na hologramie – punkt migał wewnątrz wiszącego w powietrzu walca. Widząc pytające spojrzenie kapitana, wskazał to miejsce ruchem głowy.
Morrisey podszedł ostrożnie do cylindra i zastukał w niego lufą fazera. Kiedy nic się nie stało, zbliżył się jeszcze bardziej i odłożywszy broń, chwycił obiema rękami błyszczącą powierzchnię, po czym naparł na nią z całej siły. Walec obniżył się nieco, lecz zaraz płynnie wrócił na poprzednią wysokość.
– Antygraw, niech skonam… – Kapitan przyklęknął, by spojrzeć na spodnią część walca.
W tym czasie Bourne obszedł z czujnikami wiszący przed nimi przedmiot.
– Wydaje się idealnie gładki – powiedział. – Żadnych rys, szczelin, różnic temperatury.
– Trudno. Będziem pruć – mruknął Morrisey.
Iarrey chciał zaprotestować, ale w słowo weszła mu Annataly.
– Za parę sekund zakończymy przepalanie grodzi – poinformowała. – Już. Dam wam podgląd na…
Nagle jej głos utonął w trzaskach. Fosforyzujące narośle w pomieszczeniu zamigotały, a ich światło stało się intensywniejsze. Morrisey odskoczył od walca, Bourne i Iarrey unieśli broń, a Nike odsunął się pod ścianę.
Wiszący przed nimi cylinder zmieniał barwę – górna część ciemniała w szybkim tempie, a jej powierzchnia przestawała być gładka. Przebiegały po niej fale, jakby walec ulegał wielkim naprężeniom.
– …am dzieje, do cho… – zniekształcony głos nawigatorki przebił się na moment przez trzaski. – …sisz to kur… czyć…
Chyba nikt nie zwrócił uwagi ani na strzępki słów, ani na wyraźne zdenerwowanie Annataly. Nagle powierzchnia walca została wypchnięta, jakby coś usiłowało się z niego wydostać. I tak było. Niedawno jeszcze twarda jak helon pokrywa pękła pod naporem niemalże ludzkich, choć sześciopalczastych dłoni.
Ktoś strzelił. Nike nie widział kto, w każdym razie nie był to stojący przed nim Morrisey. Struga energii przesunęła się po dolnej części walca, osmalając ją na całej szerokości, i wypaliła dziurę w jednym ze stojących pod ścianami cylindrów.
– Pojebało was czy co? – ryknął kapitan.
Tymczasem w rozdarciu pojawiły się ręce. Przeraźliwie chude ręce, zważywszy na ich długość. Szara skóra, wyraźne węzły pracujących pod nią mięśni, coś w rodzaju łokci. Istota uchwyciła krawędzie otworu tam, gdzie cylinder nadal był twardy, rozerwała do reszty pociemniałe osłony i zaczęła się podnosić.
Najpierw zobaczyli głowę Obcego. Długie, miękkie, grube jak ludzkie palce wypustki barwy złota pokrywające jej czubek spływały na chude ramiona niczym włosy. Twarz istoty na pierwszy rzut oka przypominała ludzką. Oczy, nos i usta były tam gdzie trzeba, ale wszystko wyglądało zupełnie inaczej… obco.
Czarne jak mrok kosmosu, pozbawione białek i tęczówek oczy, nos niemal niewykształcony i bez otworów, usta tak szerokie, że ich kąciki niknęły pod włosopodobnymi wypustkami. Ale największe wrażenie robił niewielki twór pośrodku czoła przywodzący na myśl zaciśnięte mocno powieki albo wargi. Coś jak drugie usta albo trzecie, tyle że zamknięte, oko.
Istota rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie wydawała się zaskoczona obecnością karłowatych postaci. Poruszyła ustami, może nawet coś powiedziała, ale poprzez krystalit i tak niczego nie mogli usłyszeć. Potem machnęła ręką, jakby chciała odgonić intruzów. Nie zareagowali, stali jak zahipnotyzowani, wpatrując się w Obcego, gdy ten wstawał. Naprawdę miał ponad trzy metry wzrostu, a stojąc w wiszącym walcu, zyskiwał jeszcze metr. Głową sięgał gładkiego sufitu. Jego szare ciało okrywała bardzo luźna, pozbawiona jakichkolwiek zdobień tunika. Spływała po powierzchni walca, dlatego nie widzieli nóg. Jedyne, co dawało się zauważyć, to spore wybrzuszenie na plecach.