Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– A czym jest to wgłębienie? – zapytał Morrisey, wskazując miejsce, w którym rzekome dźwigary wychodziły z kadłuba.

– Pojęcia nie mam.

Zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na obracający się powoli hologram.

– Wchodzimy sami czy zgłaszamy admiralicji? – zapytał nieśmiało Bourne.

– Jak to: wchodzimy? – zdziwił się Iarrey.

– Normalnie, jak do każdego wraku – odparł kapitan.

– To pierwszy ślad obcej cywilizacji, na jaki trafiliśmy w przestrzeni, a wy chcecie go po prostu splądrować? – nie poddawał się pierwszy oficer.

– Zaraz tam splądrować – obruszył się Morrisey. – Chcemy go tylko dokładnie obejrzeć.

– Akurat!

– Dobrze wiesz, Iarrey – rzekł kapitan – że jeśli przekażemy go władzom, nigdy nie będziesz miał okazji dowiedzieć się, co było w środku. Informacja o odnalezieniu tego statku będzie przez najbliższe sto pięćdziesiąt lat tajniejsza niż skład kolegium połączonych sztabów. Nasz artefakt po prostu zniknie, rozpłynie się w przestrzeni. A ty otrzymasz rozkaz, by do końca życia trzymać gębę na kłódkę, jeśli zaś piśniesz choć słówko… – Znaczący gest nie pozostawiał wątpliwości, że admiralicja umie dbać o własne sekrety. – Jeśli przez resztę życia mam mieć kaganiec na pysku, to chcę wiedzieć dlaczego. Poza tym przydałaby mi się jakaś pamiątka, dowód na to, że to my pierwsi natrafiliśmy na ślad obcej cywilizacji.

– Głosujemy? – Annataly postanowiła zakończyć tę wymianę zdań.

– Jestem za – powiedział Bourne.

– Za wejściem czy za zgłoszeniem? – zapytał Morrisey. – Mógłbyś choć raz wyrazić się jaśniej.

– Jestem za wejściem – poprawił się porucznik.

– Ja też. – Nawigatorka przyłączyła się do niego bez wahania.

– Panie Iarrey? – Morrisey patrzył wyczekująco.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… – zaczął Heraklesteban.

– Nie pytam o jakość pomysłu – przerwał mu kapitan – tylko o to, czy idziesz.

– Jestem przeciw wchodzeniu. Cholera wie, co…

Morrisey znowu mu przerwał.

– Nike?

– Ja… – zająknął się kadet, mając nadal w pamięci sceny z pancernika. – Ja popieram pierwszego. To nie nasza bajka. Lepiej postępujmy według regulaminu.

– Zatem dwa do dwóch. – Morrisey wstał. – Jako dowódca mam decydujący głos. I mówię wam, że cokolwiek by się działo, wejdziemy do tego czegoś.

– Ciekawe którędy. – Pierwszy wskazał na holograficzny obraz obcego statku. – Zauważyliście gdzieś jakieś włazy? A co zrobimy z polem siłowym?

„My”. Nike uśmiechnął się do siebie. Iarrey przegrał w głosowaniu i natychmiast stał się posłusznym trybem w machinie Morriseya.

– Pole to pestka – powiedziała Annataly. – Cokolwiek je zasila, jest już na wyczerpaniu. Przywalimy w ten kaczan kilkoma salwami szerokopasmowymi, to powinno je ostatecznie rozproszyć.

– A jeśli to pole absorpcyjne? – zapytał Nike.

– Absorpcyjne, powiadasz… – Podporucznik zamyśliła się. – Cholera wie, może i Obcy znają pola absorpcyjne, skoro po tylu tysiącach lat ten statek nadal ma czynne bariery energetyczne. Jeśli to faktycznie pole absorpcyjne, strzelanie nie ma sensu. Tylko byśmy je wzmocnili. To ogromna jednostka, kilkakrotnie większa od naszych największych pancerników. Musielibyśmy napieprzać w nią cały tydzień, żeby przeciążyć deflektory. – Zauważyła, że pozostali spoglądają na nią z zaciekawieniem. – Potraktujcie moją wypowiedź czysto hipotetycznie, bo nie mam pojęcia, jak mocna jest ta osłona i jak działa…

– Najbezpieczniej będzie użyć śmiecia, które krąży wokół – wtrącił Iarrey, gdy przerwała, by zaczerpnąć tchu. – Ustawiczne bombardowanie odłamkami powinno dość szybko wyczerpać zasoby energii deflektorów bez względu na ich rodzaj. Według moich obliczeń obecnie dochodzi do około stu kolizji z polem na godzinę standardową. Jeśli wejdziemy w sam środek pasa na pełnych deflektorach, możemy sprawić, że wartość ta wzrośnie nawet stukrotnie…

– A przy okazji rozpętamy prawdziwe piekło. – Morrisey uparł się chyba, że nie pozwoli pierwszemu oficerowi dokończyć jakiejkolwiek wypowiedzi. – Pas utraci stabilność…

– …co przestanie być problemem, jeśli na skraju strefy zamontujemy najmniejszy z kolapsarów. Mogę nim sterować ręcznie, zmniejszając lub zwiększając siłę grawitronu zależnie od potrzeb i rozwoju sytuacji. – Iarrey nie pozostał mu dłużny. – Mogę też zaprogramować przechwytywanie obiektów wychodzących ze strefy. W niecałe sześć godzin pozbędziemy się większości odłamków otaczających artefakt. Zdecydowanej większości. Resztę spokojnie załatwią nasze lasery.

– A co z wejściem do środka? – zapytał Nike.

– Poszukamy – uspokoił go Bourne – a jeśli nie znajdziemy, to powinieneś wiedzieć, że robot klasy C4 w pół godziny radzi sobie z pancerzem reaktywnym nowoczesnego pancernika.

Morrisey rozparł się w fotelu, założył ręce za głowę i przymknął oczy.

– Wątpię, żeby to coś było bardziej odporne. A jeśli nawet, to czasu mamy akurat w bród.

– Tyle że zostaną ślady… – powiedział Heraklesteban.

– Wierzę w pana, panie pierwszy. Na pewno coś pan wymyśli.

– Na speców z admiralicji i fakt, że to pierwszy kontakt z Obcymi, mogę być za cienki.

– No tak, to rzeczywiście może być problem – zasępił się kapitan. – Nie pomyśleliśmy, co na to powie góra.

– Jeśli się zorientują, że badaliśmy taki obiekt, trafimy na kwarantannę – mruknął Bourne. – I to tę wieczną… Musimy działać naprawdę ostrożnie.

Morrisey wyraźnie zmarkotniał.

– Jeśli nie znajdziemy sposobu na bezinwazyjne wejście, odpuszczamy sobie.

– Pozostaje jeszcze kwestia tych, co na dole – wtrącił Bourne. – Co z nimi?

– Mówisz o numerach? – Dowódca prychnął pogardliwie. – Zostawmy ich w trumienkach. Nie potrzebujemy świadków. Księżulo też sobie jeszcze chwilę pochrapie. Chyba że chcesz urządzić Obcym chrzest.

* * *

Z bliska statek Obcych był naprawdę przytłaczający. Gruszkowaty, pokryty naroślami kształt miał w najszerszym miejscu ponad trzy tysiące pięćset metrów obwodu. Nomada, wiszący w odległości pozwalającej na rozpięcie korytarza linowego, wyglądał przy nim jak giez, który zamierza usiąść na zadzie krowy, jak to barwnie opisał Morrisey.

Plan Iarreya okazał się doskonały. W niespełna sześć godzin udało się zneutralizować pole siłowe broniące dostępu do kadłuba, drugie tyle zabrało oczyszczenie okolicy z odłamków. O szesnastej czasu pokładowego zostali sam na sam z największą tajemnicą swojego życia.

Pamiętając o przestrogach pierwszego oficera, Morrisey nie nakazał natychmiastowej penetracji pancerza, lecz rozesłał wszystkie dostępne roboty, by dokładnie sprawdziły powierzchnię wraku w poszukiwaniu ukrytego włazu czy jakiejkolwiek innej drogi do środka. Jak dotąd operacja ta nie przyniosła żadnych efektów: kadłub statku wydawał się istnym monolitem.

Godzina za godziną wszyscy członkowie załogi ślęczeli przed konsolami, analizując dane przesyłane przez roboty. Wreszcie, gdy stracili już nadzieję, a Morrisey zaczął układać raport dla admiralicji, stało się coś dziwnego. Jedna z symetrycznie rozmieszczonych kopuł w górnej części kadłuba zrobiła się przezroczysta. Jej chropowata powierzchnia najpierw zmętniała, a potem dosłownie w kilka sekund stała się przejrzysta niczym najczystszy krystalit. Widzieli ten proces z bliska dzięki rejestratorom sond.

Odczekali ponad kwadrans, obserwując pozostałe części statku, lecz nic podobnego nigdzie więcej się nie wydarzyło. Roboty w dalszym ciągu żmudnie przeszukiwały poszycie obcej jednostki, jednakże zebrani w sterowni Nomady ludzie chwilowo stracili zainteresowanie ich postępami.

Przezroczysta kopuła nie odsłoniła niczego szczególnego – pod nią znajdowała się tylko wolna przestrzeń i równa jak stół błyszcząca płaszczyzna. Ściana albo podłoga, zależy jak na to patrzeć. Nie było na niej żadnych znaków, zupełnie nic prócz jednolitej, wręcz nużącej szarości.

– Ciekawe – mruknął Iarrey, wklepując kolejne komendy do systemu. – Nasz obcy stateczek chyba coś kombinuje. Gdyby mnie ktoś pytał, ta lśniąca powierzchnia jest czymś w rodzaju kolektorów słonecznych. Wyczerpaliśmy zapasy energii tego obiektu i ktoś… albo coś… chce je teraz uzupełnić.

12
{"b":"576598","o":1}