Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Moment później rozległ się kolejny głośny brzęk.

– Twierdzisz, że opowiadam bajki – zaśmiał się Święcki, wskazując leżący przed wubekiem pistolet. – Sprawdź mnie. Stoję przed tobą nieuzbrojony. – Rozłożył szeroko ręce, po czym okręcił się na pięcie. – W magazynku masz jeszcze sześć naboi. – Choć nie widział czarnego, charakterystyczny trzask uświadomił mu, że tamten go sprawdza. – Ale jeśli tkniesz mnie choć palcem – ostrzegł, słysząc szybkie kroki za plecami – zdechniesz tu razem ze mną. Nie wrócę na Pas Sturgeona. Za nic. Wolę umrzeć od razu.

– Znam sposoby na wyciśnięcie z ciebie każdego strzępka informacji – usłyszał szept wubeka, który stał tuż za nim, ale zgodnie z przewidywaniami nie atakował.

– Znasz, wierzę, że znasz, ale czy dziesięć minut wystarczy ci, by złamać drania, który odsiedział trzy lata w najcięższej kolonii karnej, jaką stworzył człowiek? Takie pogróżki działają na ludzi, którzy mają coś do stracenia. A co ja mogę stracić? Tam, dokąd chcesz mnie posłać, tortury są na porządku dziennym. Przychodzili po nas regularnie, a jak już męczyli, to godzinami. Rażono mnie prądem, długo, boleśnie, aż do utraty przytomności, a potem cucono, czekano, aż wróci mi czucie, i zaczynano zabawę od nowa albo katowano na inne sposoby. Nie boję się więc niczego, co możesz mi zrobić, bo wiem, że wytrzymam dłużej niż te dziewięć minut. A ty nie masz już nawet tyle. Dlatego jeśli tkniesz mnie choć palcem, podzielisz mój los. Sam zdechniesz jak pies, walcząc o każdy oddech, dopóki nie wyczerpiesz ostatnich atomów tlenu. Znajdą cię tu jutro, sinego, spuchniętego, z wywalonym jęzorem, bo nie masz jaj i nie odgryziesz go sobie jak ja.

– Zamknij mordę, śmieciu! – Gęsta ślina wylądowała na uchu Henryana.

– Osiem minut…

Przez moment słyszał tylko dyszenie tamtego.

– Czego ty ode mnie chcesz, skurwyklonie? – wycharczał w końcu czarny.

Święcki odwrócił się powoli i cofnął kilka kroków. Ciężko dyszący, spocony wubek ruszył za nim, mierząc wciąż z pistoletu.

– Chcesz pogadać, nie ma sprawy. Zacznijmy więc od początku. Ale tym razem bez całego tego cyrku. – Henryan opuścił ręce. – Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie.

Czarny nadal trzymał go na muszce.

– Mów – syknął.

– Wiesz, kim jestem, wiesz, za co siedziałem – powiedział spokojnie Święcki. – Wiesz też, że gdybym chciał, mógłbym cię zabić nawet teraz, mimo że to ty trzymasz broń.

– Na co więc jeszcze czekasz? – warknął wubek, próbując trzymać fason. Jednak za bardzo łamał mu się głos.

– Nie zamierzam z tobą walczyć. Powiem ci, jak to załatwimy. Oddasz mi broń, odpowiesz na jedno proste pytanie i każdy z nas pójdzie w swoją stronę.

Wubek uśmiechnął się złośliwie. Nietrudno było odgadnąć, o czym teraz pomyślał.

– Jakie pytanie?

– Najpierw broń – zażądał Henryan. Pistolet wylądował z hukiem na podłodze. Święcki podniósł go, wsunął do kabury i dopiero wtedy spojrzał na przeciwnika. – Jak nazywał się gnój, który uderzył mnie podczas waszej wizyty?

Wubek zrobił taką minę, jakby nie wierzył własnym uszom.

– To jest pytanie, które chciałeś mi zadać?

– Tak.

– Ty naprawdę jesteś popierdolony.

– Nie wyzywaj mnie, tylko odpowiedz – poprosił Henryan.

Funkcjonariusz przełknął głośno ślinę. Wyglądał, jakby się zastanawiał, co właściwie powinien zrobić. Przez absurdalność tej sytuacji pogubił się do reszty. W końcu, dostrzegłszy światełko w tunelu, wybrał wyjście, które w tej chwili wydawało mu się najrozsądniejsze. Święcki doskonale wiedział, jakie myśli krążą draniowi po głowie. Nie naciskał, zdając sobie sprawę, że czas działa na jego korzyść. Złośliwie rozpiął mocniej kombinezon i ponownie otarł czoło z potu.

– Poetze – wyszeptał w końcu wubek. – Gunternest Poetze.

Henryan uśmiechnął się, a następnie podszedł do skanera przy drzwiach śluzy. Czarny patrzył za nim z nienawiścią. Biedny głupiec. Święcki odwrócił się do niego twarzą.

– Wspominałeś coś o tym, że nie wyjdę stąd żywy?

Tamten wyszczerzył zęby.

– Wspominałem.

– Pozwól zatem, że coś ci wytłumaczę. Wiem od Liambrose’a, to znaczy mojego brata, że ludzie pracujący w Wydziale Bezpieczeństwa najbardziej cenią sobie lojalność. Są jak bracia, więcej nawet, jak bliźniacy. Ten, kto wyda partnera, ma przesrane… – w tym momencie zbierający swoje rzeczy wubek zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy i rozejrzał się szybko, szukając ukrytych kamer. Nie znalazł ich, ponieważ te, które go nagrywały, były mniejsze od drobinki pyłu. – Dobrze kombinujesz – dodał Święcki, widząc lęk na twarzy wubeka. – Nasza rozmowa została nagrana, a jej ostatnia część krąży już po sieci, multiplikując się co kilka sekund. Nie usuniesz jej, choćbyś się zesrał. – Zaczerpnął głęboko tchu i zakończył na jednym wydechu: – Jeśli jeszcze raz zobaczę twój wredny ryj albo poczuję, że któryś z was węszy mi koło dupy, cała stacja ujrzy, jak w krótkiej, miłej rozmowie wsypujesz Poetzego, mimo że nie tknąłem cię palcem. Patrz i ucz się, biedna mendoweszko.

Wyświetlacze na sali ożyły, rozwijając się do maksymalnych rozmiarów. Przedstawiały doskonale czytelne ujęcia obu rozmówców. Nagranie zaczynało się od słów: „Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie”. Wubek oglądał je w milczeniu, coraz bardziej siniejąc.

– Zajebię cię, skurwyklonie. Zajebię.

– Nie, gnido, to ja ciebie właśnie zajebałem. Rozgniotłem obcasem na miazgę. Jesteś skończony. Żyjesz tylko dlatego, że pozwalam ci oddychać. Tak na marginesie, nie próbuj tłumaczeń, że musiałeś mi ulec, bo kończył ci się tlen. Każda analiza systemu wykaże, że szyby wentylacyjne cały czas działały normalnie. Ja podkręciłem jedynie ogrzewanie. Drzwi także nie były nawet przez moment zablokowane. To sala szpitalna. Tutaj drzwi nie otwierają się automatycznie. Trzeba przyłożyć dłoń do skanera i przytrzymać przez chwilę, żeby autoryzować polecenie. Źródło wszystkich twoich problemów tkwi tu… – postukał palcem w skroń. – Twój strach pozwolił mi cię oszukać. A teraz miłego wieczoru życzę. I radzę nie zapominać, że osadzeni przepadają za czernią, a strażnicy wiedzą, kiedy odwrócić wzrok, bo nawet dla takich szumowin jak oni widok gwałconego brutalnie więźnia jest zbyt odrażający.

* * *

Henryan wyszedł, zostawiając w sali klnącego na czym świat stoi wubeka. Annelly zdążyła już zniknąć. Wykorzystując swoje umiejętności, przedostała się na wyższy poziom segmentu, gdzie złapała kolejkę, by wrócić na kwaterę. Taki był plan.

Maszerując pośpiesznie do najbliższej windy, Święcki nie słyszał niczego prócz łomotu krwi w skroniach. Pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia dopiero teraz, po zakończeniu konfrontacji. Stres, dotąd trzymany w ryzach, wykorzystał tę okazję z właściwą sobie intensywnością. Wbił lodowate pazury w serce i sprawił, że zaczęło walić, jakby chciało się wyrwać spomiędzy żeber i wydać rozdygotane ciało na pastwę śmierci czającej się w zakamarkach pogrążonych w półmroku korytarzy.

Henryan nie do końca rozumiał, skąd to zdenerwowanie. Planując schadzkę z czarnym, wiedział przecież, że dopnie swego bez względu na to, jak skończy się rozmowa. Tylko dlatego mógł odegrać swoją rolę z taką pewnością i spokojem. Wygrałby, nawet gdyby czarny nie okazał się takim tchórzem i bez namysłu wypalił mu w łeb, jak on kiedyś Renaudowi. Szybka śmierć oszczędziłaby mu dalszej męki.

Dręczyło go poczucie winy – bardziej nawet niż afera, w którą został wplątany po przybyciu na Xana 4. Wytrzymał trzy lata w kolonii karnej i zdzierżyłby kolejne dwadzieścia, ponieważ był pewien, że postąpił słusznie, mszcząc śmierć brata i czterdziestu jeden innych niewinnych osób. Ale potem, gdy zobaczył u Draccosa raport admiralicji, coś w nim pękło…

Wciąż czuł się oszołomiony tym, że wyrwano go z piekła, jakim była kolonia karna. W ciągu minionych kilku dni płynął na fali uniesienia, jakby odurzył go zapach odzyskanej cudownym zrządzeniem losu wolności. Wizyta w centrum dowodzenia sektora trwała zbyt krótko, by zdążył wszystko przemyśleć. Tyle dobrego, że dzięki panującemu tam zamieszaniu udało mu się zachować naczolnik komandor Derrick, który okazał się nader przydatny w zaistniałej sytuacji. Po kilkunastu minutach rozmowy z nieznanymi mu trepami odebrał nowy przydział i trafił do ośrodka medycznego, w którym przeprowadzono kilka zabiegów, zmieniając mu permanentnie kolor włosów i oczu. Admiralicja nie chciała, by ktoś rozpoznał w nim głośnego przestępcę. Z tego też powodu musiał zmienić nazwisko. Prosto ze szpitala trafił na kolejną jednostkę kurierską, którą dotarł do wielkiego węzła tranzytowego w nieznanej mu gromadzie kulistej, a stamtąd wahadłowcem zabrano go na Xana 4. Potem było już tylko gorzej. Informacja o istnieniu Obcych pozwoliła mu zapomnieć o pożarze, który z dala od zajętego pracą umysłu wypalał systematycznie ostatnie skrawki duszy. Natłok późniejszych niezbyt przyjemnych wydarzeń dodatkowo przesunął w czasie moment odkrycia szokującej prawdy.

54
{"b":"576598","o":1}