Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Jeden koszmar się skończył, czas zacząć drugi, pomyślał Święcki, wchodząc na szerokie schody. Teraz rozumiał, dlaczego tę część mostka starzy wachtowi nazywali szafotem. Zanim znalazł się na stanowisku dowodzenia, pułkownik zdążył już usiąść w swoim fotelu. Podniósł też zasłony energetyczne oddzielające jego konsolę od reszty pomostu.

– Sierżant Prydeinwraig melduje się zgodnie z rozkazem! – Henryan strzelił obcasami i zasalutował.

– Spocznij. – Głos starego był mniej jadowity, niż się spodziewał.

– Dziękuję, sir! – Rozstawił nogi, ręce schował za plecy, ale szybko je wyprostował, przypomniawszy sobie obrazki z jaskiń.

Rutta zauważył jego zakłopotanie.

– Nie przejmujcie się tak, sierżancie – rzucił.

Henryan przełknął nerwowo ślinę. Tyle się nasłuchał o złośliwości starego, że zaczął wietrzyć jakiś podstęp.

– Tak jest! – zawołał, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.

– Wiecie, po co was tutaj wezwałem? – przeszedł do rzeczy pułkownik.

– Tak jest.

– No to słucham. – Rutta rozparł się w fotelu.

– Doktor Godbless, ja… – Święcki nie wiedział, od czego zacząć. – Przepraszam, sir! Sądziłem, że przerwała połączenie…

– Żołnierz, synku, nie sądzi – wpadł mu w słowo Rutta. – Od tego mamy sądy i sędziów. Wasza robota polega na sprawdzaniu, sprawdzaniu i jeszcze raz sprawdzaniu.

– Tak jest!

– A wyście sądzili, zamiast sprawdzać.

– To się już nie powtórzy, sir!

– Wiem… – Pułkownik uśmiechnął się pod nosem. Ten ton, ten uśmiech… Henryan poczuł ciarki na krzyżu. Stary coś szykował. Pytanie tylko co. – Powinienem was skierować do szorowania kibli, a tych, możecie mi wierzyć, sierżancie, mamy na stacji tysiące. Niestety jesteście mi potrzebni tutaj. No i powstał problem…

– Problem, sir? – zapytał ostrożnie Święcki.

– Tak, problem. Jeśli was porządnie ukarzę, możecie z niewyspania spieprzyć coś na służbie. Ale jeśli nie poniesiecie kary po tym, jak to… to…

– Stare pudło – podrzucił Henryan.

Pułkownik skrzywił się na dźwięk własnych słów, a Święcki natychmiast pomyślał, że lepiej będzie, jeśli zamilknie i da się wygadać przełożonemu.

– …jak to stare pudło – kontynuował Rutta – zrobiło ze mnie głupca na oczach całej pierwszej zmiany, stracę autorytet wśród załogi.

– Rozumiem, sir.

– Cieszę się, że mnie rozumiecie, sierżancie, ale to nie załatwia sprawy.

– Panie pułkowniku!

Obaj drgnęli, gdy z głośników dobiegł głos Valdeza. Rutta z niechęcią wywołał hologram porucznika.

– Nie widzi pan, poruczniku, że rozmawiam z Prydewi… Preyd… Prywe… z sierżantem? – zapytał dodatkowo rozzłoszczony tym, że nie potrafi wymówić skomplikowanego nazwiska.

– Ja właśnie w jego sprawie, sir! – zameldował Valdez.

– Tak? No to słucham.

– Przed wizytą delegacji senatu przeprowadzamy prace konserwatorskie jedynki i tarasu widokowego – poinformował Valdez. – Może pan przydzielić sierżanta do ekip pracujących na terenie zamkniętym. Ja nadzoruję te roboty, więc…

Pułkownik kiwał się przez chwilę w fotelu, milcząc.

– Więc wilk będzie syty i owca cała – powiedział cicho Henryan.

– Te wasze archaiczne przysłowia – jęknął pułkownik, zanim odwrócił się do Valdeza. – To brzmi rozsądnie, poruczniku. – Zwracając się do Henryana, dodał: – Możecie odejść, sierżancie.

– Jedną chwileczkę, sir! – odezwał się Święcki.

– Coś wam nie pasuje? – Na twarzy starego malowało się zaskoczenie. Valdez był nie mniej zdziwiony.

– Skądże, sir! Zasłużyłem na karę.

– Zatem o co chodzi?

– O to… O to, co dzieje się w jaskiniach.

– Myślisz, synku, że mnie się podoba ta masakra? – zapytał pułkownik. – Niestety nic nie możemy poradzić.

– Możemy, sir – zapewnił go Święcki.

– Niby jak?

– Jeśli Suhurowie otrzymają wiadomość od Duchów Gór, odejdą. – Oburzony Rutta zerwał się z fotela. – Źle mnie pan zrozumiał, pułkowniku – dodał szybko Henryan, blednąc i cofając się o krok.

– Wręcz przeciwnie, sierżancie. Wyraziliście się piekielnie jasno!

– Nie mówimy o przekazie, o jaki chodzi Bogom… – Święcki próbował wybrnąć z sytuacji. – Powiemy Wojownikom Kości byle co: że Duchy Gór kochają ich bezgranicznie, że wygrają nadchodzącą bitwę, cokolwiek, co zakończy tę rzeź. Pułkowniku, oni w najbliższych dniach zamordują kilka tysięcy kleksów.

– Gurdów, synu – poprawił go pułkownik, zaciskając zęby. – Gurdów!

– Tak jest. Gurdów.

– To nie jest wcale taki głupi pomysł – wtrącił Valdez.

– Nie wierzę własnym uszom! – Rutta opadł ciężko na fotel. – Poruczniku, opowiada się pan za kolejną ingerencją w historię tej planety? Pan?!

– Tak, sir. To znaczy nie, nie jestem za ingerencją, ale wydaje mi się, że pomysł sierżanta ma sens. Pozwoli pan, że wyjaśnię osobiście…

Pułkownik opuścił na chwilę pole siłowe, a Valdez przeszedł szybko na stanowisko dowodzenia i stanął obok Święckiego.

Rutta włączył znów bariery energetyczne oddzielające ich od reszty centrum dowodzenia.

– Niech pan kontynuuje, poruczniku.

– Jedyny sposób na zneutralizowanie Bogów to przeniknięcie do ich struktur. Na tym zależało nam od samego początku, prawda? – Pułkownik skinął głową. – Jak wiadomo, ci dranie są cholernie nieufni. A taki ruch mógłby przekonać ich do sierżanta i…

– Chyba za panem nie nadążam, poruczniku… – przerwał mu stary.

– Jeśli sierżant Pry przerwie masakrę, Bogowie zobaczą w nim potencjalnego sprzymierzeńca.

– Sprzymierzeńca, powiada pan…

Valdez pokiwał głową.

– Ale co konkretnie chcecie zrobić? – Na to pytanie nie umieli odpowiedzieć. – Czy coś takiego może się w ogóle udać przy wzmożonych środkach bezpieczeństwa? – Rutta machnął ręką. – Nawet jeśli my odpuścimy sobie odszukanie źródła tego komunikatu, wubecja wyniucha je w kilka godzin. Nie. Nie ma mowy. Odmawiam!

– Godbless szlag trafi, jeśli Suhurowie przerwą składanie ofiar i odejdą – wtrącił niby mimochodem Henryan.

Pułkownik skrzywił się, usłyszawszy nazwisko szefowej pionu naukowego. A potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. Złośliwy uśmiech.

– Zgoda. Pokombinujcie nad tym wspólnie, ale pamiętajcie: ja o niczym nie wiem. Macie czas do rozpoczęcia następnej zmiany. Zrozumiano?

– Tak jest! – odparli unisono.

– I jeszcze jedno – dodał pułkownik. – Chcę mieć holo miny, jaką zrobi to stare pudło, kiedy się o tym dowie.

* * *

– Chyba wiem, jak do tego podejść – oznajmił Święcki chwilę później, gdy stali już w pustym korytarzu, czekając na przyjazd kolejki.

Valdez spojrzał na niego badawczo.

– Przejmując obowiązki po Seifercie, dokonałem gruntownej analizy zabezpieczeń i znalazłem coś, co chyba umknęło wszystkim – wyjaśnił Henryan. – Nikt nie uprzątnął nanobotów wysłanych przez Seiferta do jaskiń. Dezaktywowano je wprawdzie, ale zostawiono na dole.

Porucznik zmrużył oczy. Na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. To on odpowiadał za sprowadzanie tego sprzętu i na niego spadała wina za przeoczenie.

– Mów dalej – rzucił niechętnie.

– Mógłbym wysłać im krótki komunikat.

– Jak?

– Wykorzystując nadajnik zewnętrzny. Na przykład z którejś jednostki stacjonującej na kotwicowisku.

– Nie da rady. – Valdez pokręcił zdecydowanie głową. – Od czasu prowokacji nad Treb’aldaledo wubecja monitoruje wszystkie połączenia między okrętami floty.

– W takim razie podepnę się do głównej anteny stacji – zaproponował Święcki.

– Jak?

– Jeśli uda mi się dostać na poziomy techniczne, zyskam bezpośredni dostęp do obwodów anteny. Już poza systemem. Komunikat trafi prosto do nanobotów, razem z poleceniem autodestrukcji po wykonaniu zadania. Kontrola w centrum niczego nie wykaże. Żadna wiadomość nie przejdzie przez nasze łącza. – Henryan był tego całkowicie pewien; tak samo pewien diler komunikował się ze wspólnikami na Epsilonie Nowej Boliwii. Gdyby nie długi jęzor, nikt by go nie przyłapał na przemycie prochów do tamtejszej bazy.

58
{"b":"576598","o":1}