Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Teraz jednak admiralicja uznała, że zaplecze techniczne stacji może być idealnym, a zarazem odizolowanym szlakiem komunikacyjnym dla ważnych gości. Wystarczyło zablokować dostęp do kilku wind z poziomów pośrednich ramienia, aby powstała niezależna alternatywna struktura pozwalająca na szybkie przemieszczanie się dużej liczby osób między poziomami mieszkalnymi, tarasami i kosmoportem. Dzięki zamknięciu całego sektora stworzono warunki do przyjęcia i zakwaterowania kilku setek rozkapryszonych parlamentarzystów, jednakże wąskim gardłem projektu były wciąż windy, a właściwie ich brak. W każde ramię wbudowano bowiem tylko osiem szybów, zbyt mało, by wszyscy chętni mogli się dostać w tym samym czasie z obręczy na tarasy albo do kosmoportu, jeśli admiralicja zgodzi się wysłać nad pole bitwy tak wiele spartanów.

Z tego powodu pułkownik nakazał służbom technicznym zamknięcie jeszcze dwóch ramion w sektorach przylegających do wydzielonego obszaru. Dzięki temu senatorowie zyskają dostęp do kolejnych szesnastu szybów, co powinno rozładować ewentualne kolejki VIP-ów; wygodami załogi nikt się oczywiście nie przejmował. Aby zapewnić gościom pełne bezpieczeństwo, trzeba było zablokować wszystkie wyjścia awaryjne prowadzące z części mieszkalnej na poziom techniczny – i tym właśnie, między innymi, zajmowali się teraz ukarani żołnierze.

Zewnętrzny luk otworzył się bezgłośnie. Kilka obłoczków pary poszybowało w głąb okrągłego korytarza, gdy Henryan wychodził ze śluzy. Zatrzymał się już po dwóch krokach, na jego drodze stał bowiem olbrzymi humanoidalny robot. Jedna z maszyn nadzorujących uprawy hydroponiczne, aktualnie w stanie spoczynku. Święcki rozejrzał się niespokojnie, ale prócz zastygłej w bezruchu maszyny nie zauważył niczego ani nikogo.

Tregvas wyminął go jakby nigdy nic.

– Co wy wyprawiacie, kapralu? – zapytał zdezorientowany Święcki. – Ja pracuję w korytarzu! Wy mieliście zająć się ramieniem.

Kapral nie zatrzymał się nawet.

– Polecenie z góry. Rozmowa potrwa trochę, a pan sierżant nie może zaliczyć kolejnej podpadziochy. Zrobię pierwszy z pańskich szybów, potem zajmę się swoimi. Szybki jestem – dodał tonem usprawiedliwienia.

– Ani kroku dalej! – ostrzegł go Święcki. – Nie wkurzajcie mnie bardziej, Tregvas. Wracajcie natychmiast!

– Ale…

– Nie ma żadnego ale.

– Jak pan chce, sierżancie. – Tregvas wzruszył ramionami. – Chciałem tylko pomóc.

– Obejdzie się – mruknął Henryan.

Mało brakowało, a ten cholerny głupek by odkrył, że przydzielone Henryanowi szyby już zabezpieczono.

– Gdzie ten wasz „ktoś ważniejszy”? – zapytał wracającego kaprala.

Ten – nadąsany – odparł dopiero po dłuższej chwili:

– Pan aktywuje robota…

Święcki pochylił się, odłożył skrzynkę narzędziową, a potem wcisnął czerwony guzik na torsie plastikowego giganta. Wyświetlacze wbudowane w szkielet robota zaczęły się budzić do życia. Pół minuty później maszyna wyprostowała się płynnym ruchem.

– Dobry wieczór, sierżancie – z głośników w skafandrze Henryana dobiegł mechaniczny, bezosobowy głos.

Kimkolwiek był człowiek przemawiający przez tę maszynę, dobrze się zabezpieczył przed rozpoznaniem.

Sprytne posunięcie, uznał Święcki.

– Nie mam czasu – burknął. – Przejdźmy do konkretów.

– Wiesz, po co to spotkanie?

– Poniekąd.

Dziwny dźwięk wydobywający się z głośników skafandra mógł być westchnieniem. Albo czymkolwiek innym, nie wyłączając zwykłego zakłócenia.

– Dajmy spokój tym gierkom. Za cztery tutejsze dni rozkazy Rady Najwyższej Gurdu’dihanu dotrą do najważniejszych sithu i rozpocznie się ostatni etap krucjaty przeciw Suhurom. Nie możemy przyglądać się biernie temu, jak ginie jedna z trzech rozumnych ras w znanym wszechświecie. Zrobimy wszystko, aby nie dopuścić do jej zagłady. Jesteśmy gotowi poświęcić wiele…

– Na przykład mnie – wtrącił ostro Henryan.

– Nie, to nie tak – zaprzeczył spiskowiec mechanicznym głosem. – Louismail był jednym z nas. Ale działał z własnej i nieprzymuszonej woli. To on wymyślił plan dostarczenia broni Wojownikom Kości i to on go zrealizował. Niestety wpadł i dlatego potrzebujemy teraz twojej pomocy… – Spiskowiec zamilkł. – Bez ciebie cała nasza dotychczasowa praca pójdzie na marne.

– I dobrze, mój tajemniczy przyjacielu. Tak będzie chyba najlepiej dla wszystkich. – Święcki zmienił ustawienie serwomotorów skafandra; mógł w nim teraz wygodnie usiąść. – Mam na karku was i wubecję, nie mówiąc już o zespole dochodzeniowym starego. Nie ma chwili, żebym nie był inwigilowany przez którąś ze stron. Chcąc ze mną porozmawiać, musicie posuwać się do takich sztuczek. Nie widzisz, człowieku, że nie jestem w stanie wam teraz pomóc?

– Mylisz się.

– Nie, nie mylę się! – wybuchnął Henryan. – I co więcej, nie zamierzam być kolejnym Seifertem.

– Nie żądamy tego od ciebie – zapewnił go spiskowiec.

– Naprawdę? – zakpił Święcki. – Czego w takim razie ode mnie chcecie?

– Wyłącznie pomocy.

– No właśnie. Za pomaganie wam grozi mi bilet w jedną stronę. Do miejsca gorszego od piekła. Wiem, co mówię, bo zajrzałem tam kiedyś. Po drodze mi było…

– Dołożymy starań, żeby do tego nie doszło.

Kolejne obietnice bez pokrycia.

– Dołożycie starań… – prychnął Święcki. – A jak coś pójdzie nie tak, znów mnie szczerze przeprosicie.

Przywódca Bogów nie odpowiedział. Święcki sięgnął do klawiatury, aby ponownie aktywować serwomotory. Zmarnował wystarczająco dużo czasu.

– Zaczekaj. – Mechaniczny głos znów popłynął z głośników. – Nie znasz całej prawdy o nas i o sprawie. Wiesz tylko tyle, ile przekazuje ci strona przeciwna, a to nie jest zbyt miarodajne źródło.

– Proszę bardzo, masz okazję uświadomić mnie tu i teraz – rzucił zniecierpliwiony Henryan.

– Nie mogę.

– Sam widzisz.

– Przekazując ci te informacje, naraziłbym zbyt wiele przyzwoitych osób.

– Sugerujesz, że powinienem wam pomóc, nie mając bladego pojęcia, co robię i dlaczego?

– Tego nie powiedziałem.

– Ciekawa sprawa, bo ja właśnie coś takiego usłyszałem.

– To bardziej skomplikowane, niż myślisz. Chociaż co do jednego masz rację. Potrzebujemy twojej pomocy i możemy wiele dać w zamian. Ale to nie wszystko. Powinieneś wiedzieć, że Rutta nie gra z tobą uczciwie.

– Doprawdy?

– Widziałem twoją kartotekę…

– I co z tego? – zapytał Święcki. – Chyba tylko Godbless nie ma pojęcia, z kim rozmawia, kiedy łączy się z centrum dowodzenia.

– I to z tego, że Rutta pozbędzie się ciebie, gdy tylko przestaniesz mu być potrzebny.

Henryan roześmiał się na głos.

– Masz na to jakieś dowody?

– Mam.

– Ale nie możesz mi ich pokazać.

– Mogę.

– Zatem proszę, nie krępuj się…

Odpowiedź nadeszła po nieco dłuższej przerwie.

– Jutro dostaniesz przesyłkę z kodami dostępu do zastrzeżonych baz danych. Sam będziesz mógł sprawdzić korespondencję pułkownika w tej sprawie. Rutta potrzebował kogoś, kto będzie mu bezwzględnie posłuszny, dlatego kazał sprawdzić pod tym kątem przede wszystkim kolonie karne i więzienia. W ten sposób trafił na ciebie. Nadajesz się do jego celów idealnie, ale możesz być pewien, że gdy tylko doprowadzi tę sprawę do końca, wrócisz tam, skąd przybyłeś.

– I tu się grubo mylisz – powiedział Święcki bez namysłu. – Nie wrócę na Pas Sturgeona. Nigdy.

– Sprawdź korespondencję Rutty, a zrozumiesz, który z nas tkwi w błędzie.

– To nie będzie takie proste – zauważył Henryan.

– Wiem. Ale wierzę w ciebie. Rozgryzłeś Annelly, choć wydawało jej się, że jest sprytniejsza od systemu. To było świetne posunięcie, przyznaję. Gdybyś przycisnął Zajcewa, zamiast udowadniać nam, jak jesteś dobry, to spotkanie wyglądałoby inaczej. Nie byłbym aż tak ostrożny.

– Myślisz, że ten kamuflaż cię ochroni?

– Tak. – Odpowiedź była krótka i stanowcza.

– Skąd ta pewność?

– Annelly jest jak dziecko: uwielbia bawić się w podchody, ale nie dostrzega szerszej perspektywy. Ja postępuję inaczej.

60
{"b":"576598","o":1}