Rozpędzony Suhur zmieniał kierunek bez zawracania. Mógł też trafić z równą precyzją przeciwnika stojącego przed nim, jak i tego, którego miał za „plecami”.
Dwie długie, sięgające poniżej drugiej pary kolan ręce wyposażone były w osiem szponowatych palców, z których jeden pełnił rolę przeciwstawnego kciuka. Trzecia, znacznie krótsza kończyna górna wyrastała z miejsca, w którym człowiek ma mostek, i przypominała raczej mackę niż rękę. Tylko dzięki niej i otworowi prowadzącemu do pęcherza trawiennego (ulokowanemu w szczytowej części korpusu, ale nieco poniżej linii oczu) można było określić, gdzie znajduje się „przód” tej istoty.
Służące do oddychania błony znajdowały się między oczami, rozmieszczone – podobnie jak organy wzroku – co sto dwadzieścia stopni, z tym że największa z nich była nad prawym ramieniem, a dwie pozostałe przed i za lewym stawem barkowym. Układ oddechowy Suhurów tak bardzo odbiegał od wszystkiego, co znano na Ziemi, że wykładowcy opisujący Henryanowi środowisko naturalne Bety nie starali się nawet wyjaśniać szczegółów, twierdząc zgodnie, że komuś, kto ma się zajmować zapleczem technicznym projektu „Dwa słońca”, taka wiedza nie będzie do niczego potrzebna. W trakcie szkolenia podano mu tylko ogólne informacje i poradzono, aby w razie przemożnej potrzeby skorzystał z zasobów biblioteki pokładowej.
Zrobił tak, lecz jego przygoda z pogłębianiem wiedzy skończyła się bardzo szybko. Poddał się po zaledwie kilku godzinach monotonnego przeglądania artykułów tak hermetycznych, że nie zrozumiał z nich niemal nic.
Najbardziej niesamowitą cechą Wojowników Kości była symbioza, w jakiej dorośli Suhurowie żyli z glistowatymi taharami. Stworzenia te żerowały na swoich żywicielach, egzystując tylko w dolnej przedniej części ich korpusów. Znajdowała się tam niecka kostna, którą wypełniała niezbyt gęsta i słabo unerwiona tkanka zwana miękkiszem. Skóra Suhurów, niezwykle twarda i trudna do przebicia, a na sporej części tułowia chroniona dodatkowo zewnętrznym szkieletem, w dolnej przedniej części korpusu zmieniała się w krąg delikatnej porowatości. To właśnie tędy podczas ceremonii inicjacyjnej tahary dostawały się do ciał żywicieli. I tędy je opuszczały, gdy nadeszła pora.
Pełna rola tych symbiontów nie była znana. Niemniej naukowcy ustalili ponad wszelką wątpliwość, że wysysając tahary, które wypełzały co jakiś czas z ich trzewi, Suhurowie dostarczali swemu organizmowi najbardziej potrzebnych pierwiastków, natomiast „robaki” rozwijające się w miękkiszu, przez który przepływała cała brunatna krew Wojowników Kości, oczyszczały ciało żywiciela z toksyn. Było to swoiste symbiotyczne perpetuum mobile. Dzięki temu mechanizmowi dojrzały Wojownik Kości prawie nie potrzebował innego pożywienia – stąd między innymi brak u tej rasy zainteresowania uprawą roślin czy hodowlą zwierząt – i co równie ważne, nie wydalał produktów przemiany materii. Kilka maleńkich pestek sągrowca w zupełności wystarczało mu do utrzymania się przy życiu przez parę dni, o ile nie musiał w tym czasie polować ani walczyć. Tylko pisklaki były karmione bardziej pożywnymi nasionami łuszczyku.
Drugiego dnia Henryan zapoznał się z historią Bety, a raczej z dziejami cywilizacji powstałych na niej podczas ostatniego cyklu. Pierwsze kontakty obu ras nie zapowiadały wydarzeń, których niemymi świadkami w ciągu ostatniego tysiąclecia były związane ze sobą nierozerwalnie słońca Xana 4. Gurdyjscy podróżnicy, odkąd ich rasa dojrzała do eksploracji planety, wielokrotnie odwiedzali wybrzeża Suhurty, często zapuszczając się w towarzystwie miejscowych przewodników aż do serca mniejszego kontynentu. Przy okazji owych wypraw sporządzili szczegółowe mapy żyznych i nigdy dotąd nieuprawianych ziem.
Cywilizacja Gurdów prześcigała w tym czasie prymitywnych wojowników północy na każdym polu. W Gurdu’dihanie powstawały setki kręgów, jak czworonodzy nazywali swoje niesamowite, przypominające muszle miasta. Rozkwitały sztuka i rzemiosło. Cały kontynent był jednym wielkim placem budowy. Błękitnokrwiści, pokojowi i słabi z natury, nie znali wojen. W największych nawet skupiskach, liczących dziesiątki tysięcy osobników, nieznane były pojęcia takie jak przemoc czy kradzież, a przypadki spowodowania śmierci lub obrażeń, zazwyczaj nieumyślne, należały do rzadkości.
Czworonodzy stanowili gigantyczną zwartą społeczność, której członkowie współistnieli pokojowo i rozmnażali się w coraz szybszym tempie, będąc absolutnym przeciwieństwem cywilizacji Suhurów. Tysiąc lat przed odkryciem Bety przez ludzi przewyższyli liczebnie wiecznie ze sobą walczących i podzielonych na klany Wojowników Kości. Obecnie było ich już niemal dwadzieścia razy więcej.
Pierwsza próba kolonizacji Suhurty nastąpiła sto trzydzieści wylewów po odkryciu mniejszego kontynentu. Wielka flota przywiozła z południa tysiące ochotników razem ze zwierzętami hodowlanymi i dobytkiem. Gurdyjscy przywódcy dobili wcześniej targu i „odkupili” od lokalnego klanu szeroką nadmorską równinę. Zapłacili stosami pancerzy i broni z nieznanego Suhurom żelaza.
Pokojowa koegzystencja „kleksów” (żeby zrozumieć, dlaczego żołnierze ochrzcili Gurdów tym mianem, wystarczyło zobaczyć zabitego osobnika tego gatunku) i „zwierzaków” (tu skojarzenie było równie proste) nie trwała długo. Zwaśnione klany Suhurów ścierały się nieustannie, zawierając chwilowe sojusze, a gdy jedno z plemion, na którego terenach osiedlili się Gurdowie, w końcu przegrało wojnę, nowi wodzowie zrobili na podbitych terenach porządek, w tym także z przybyszami. Tylko nieliczni czworonodzy osadnicy zdołali ujść z rzezi. Gdy wieści o niej dotarły na Stary Ląd, zaszokowana ogromem zbrodni Rada Najwyższa Gurdu’dihanu zdecydowała, że prymitywne ludy północy muszą ponieść karę za swoje czyny.
Najpierw jednak Gurdowie musieli opanować trudną sztukę wojowania czy też raczej przypomnieć sobie jej zasady, ponieważ to dzięki niej wytrzebili drapieżniki przed setkami wylewów. Zdaniem Rady Najwyższej nadeszła pora, by odkurzyć stosowane w tamtych czasach metody i wykorzystać je ponownie. Nie było to proste w wypadku istot nie tylko bojących się panicznie bólu i śmierci, lecz także stroniących od przemocy. Przywódcy potrzebowali wielu wylewów, by wychować pokolenie przygotowane do walki i stworzyć podstawy nowej strategii opartej głównie na analizach zachowań dzikich mieszkańców północy, na szczęście ujętych w licznych relacjach pierwszych osadników oraz wcześniejszych eksploratorów. Dopiero potem rozpoczęto szkolenie potężnej armii, którą wyposażono w broń, jakiej jeszcze nie widziano na Suhurcie.
Gdy gurdyjscy przywódcy uznali w końcu, że są gotowi, wyprawili armię za morze. Czterdzieści wylewów po masakrze osadników sześćdziesiąt cztery okręty – była to najszczęśliwsza liczba, jaką znała korzystająca z systemu ósemkowego rasa błękitnokrwistych – dobiły do brzegów feralnej równiny i wysypały na piaszczyste plaże niemal czterdzieści jeden tysięcy doskonale wyszkolonych żołnierzy. Tym razem nie było targów. Okoliczne klany Wojowników Kości zostały zmiecione z powierzchni ziemi, zanim mniejsze ze słońc opuściło nieboskłon. Nie brano jeńców, nie oszczędzano nawet piskląt w kojcach. To miał być odwet i zarazem ostateczne rozwiązanie problemu. Ale wróg o tym nie wiedział, ponieważ na równinach nie było już ani jednego Wojownika Kości, który pamiętałby, kim są najeźdźcy i o co im chodzi. Klan odpowiedzialny za masakrę Gurdów został pokonany wiele starć słońc temu. Jakiś czas później zwycięzcy tamtej bitwy podzielili smutny los pokonanego klanu, a ich następców od tamtej pory rozgromiono jeszcze wielokrotnie.
Dowodzący korpusem ekspedycyjnym sithu – odpowiednik ziemskiego generała – Gahra’tib był tak rozochocony pierwszymi zwycięstwami, że zbytnio uwierzył w swoje siły. Łatwość, z jaką opancerzeni żołnierze pokonywali kolejne skupiska rozwścieczonych wojowników, uśpiła jego czujność. Nie mając wielkiego doświadczenia polowego, zapragnął szybkiego zwycięstwa i w pogoni za nim wypuścił się za daleko w głąb lądu. Ufał, że doskonała broń sprawdzi się w każdych warunkach, a znakomicie wyszkoleni żołnierze sprostają każdemu wyzwaniu. Wróg nie stosował przecież żadnej skomplikowanej taktyki – atakował frontalnie, bez namysłu, gdy tylko wyczuwał zagrażające mu niebezpieczeństwo. A najeźdźca nie zamierzał dać Suhurom szansy na naukę na własnych błędach. Ci Wojownicy Kości, którzy przeżyli starcie z armią Gurdów – głównie ranni – byli natychmiast dobijani.