Rasa ta pochodziła z bagnistych równin większego z dwóch kontynentów planety. Błękitnokrwiści zasiedlili go przed dwunastoma tysiącami tutejszych lat, określanych przez nich mianem wylewów – od cyklicznych powodzi występujących po każdej porze chłodnej.
Zwyczaje błękitnokrwistych były równie dziwne jak ich wygląd. Nie znali pojęcia boga, nie mieli także religii ani wiążących się z nią rytuałów. Wydawać się mogło, że nie rozumieją konceptu życia nadprzyrodzonego. Nie zmieniło się to nawet po tym, jak zetknęli się z rozwiniętym systemem wierzeń prymitywniejszych sąsiadów zwanych Suhurami.
Gurdowie żyli stadnie, tworząc zwarte skupiska liczące nawet kilkadziesiąt tysięcy osobników, lecz w odróżnieniu od Suhurów nie dzielili się na narody ani klany. Każdy przybysz, który przyłączał się do jakiejś społeczności albo choćby ją odwiedzał, był traktowany na równi z miejscowymi, mimo że mógł pochodzić z przeciwległego krańca kontynentu większego od obu Ameryk razem wziętych. Podstawową komórką społeczną była u Gurdów rodzina składająca się z trzech osobników dorosłych i wychowywanego przez nich potomstwa. Gurdowie byli bowiem istotami trójpłciowymi. W celu prokreacji składali komórki jajowe i nasienie, ale dawcy gamet, odpowiednik ziemskiego samca (zwany nasiennikiem) i samicy (określanej mianem jajoskładu), musieli w tym celu kopulować – niekoniecznie w tym samym czasie – z trzecim partnerem, czyli płodonosem. To w jego ciele zagnieżdżały się zapłodnione jaja i to on nosił młode przez całe trzynaście standardowych miesięcy ciąży.
Potomstwo bardzo szybko stawało się samowystarczalne, co mogło świadczyć o tym, że w zamierzchłej przeszłości Gurdowie, podobnie jak ziemskie zwierzęta trawożerne, narażeni byli na ataki drapieżników. Co ciekawe, gdy ludzie zaczęli obserwować Betę, na całym Gurdu’dihanie nie znaleziono drapieżcy zdolnego zagrozić tym tylko z pozoru bezbronnym istotom. Dopiero wykopaliska dostarczyły niezbitych dowodów na to, że jeszcze przed kilkoma stuleciami życie błękitnokrwistych nie przypominało obecnej sielanki. Nie ustalono jedynie, co mogło być przyczyną gwałtownego wyginięcia wielu gatunków drapieżników, zwłaszcza tych, które panowały na większym kontynencie od tysięcy, a w niektórych przypadkach nawet milionów lat. Na tę tajemnicę, zdaniem kilku naukowców, miały rzucić nowe światło badania współczesnych zachowań Gurdów, a zwłaszcza ich relacji z Suhurami.
W każdym razie niemający ostatnimi czasy naturalnych wrogów czworonodzy Gurdowie zaczęli w coraz szybszym tempie budować zręby cywilizacji, a gdy osiągnęli poziom rozwoju średniowiecznego człowieka i w wystarczającym stopniu opanowali żeglowanie po tutejszych niespokojnych wodach, sięgnęli także po drugi, leżący na północnej półkuli kontynent planety. Tak zaczął się podbój domeny prymitywniejszych Suhurów.
Ta wojownicza rasa, w której „żyłach” płynęła gęsta brunatna posoka, utworzyła pierwsze społeczności siedemdziesiąt tysięcy lat wcześniej niż Gurdowie. Jej przedstawiciele zyskali miano Wojowników Kości, ponieważ ze szkieletów upolowanych zwierząt wytwarzali ozdoby, broń, a nawet szałasy, w których zamieszkiwały klany. Sądząc po wykopaliskach, Suhurowie skolonizowali swój kontynent tysiące lat przed tym, zanim na sąsiednim Gurdu’dihanie zapłonął pierwszy skrzesany ogień. Mimo to ustępowali obecnie swoim błękitnokrwistym sąsiadom, i to pod każdym względem. W ich przypadku ewolucja zatrzymała się wieki temu. Gdyby żyjącego w zamierzchłej przeszłości Suhura przenieść do sadyby współczesnego klanu, poczułby się tam jak u siebie. Mógłby nawet nie zauważyć różnicy.
Rdzenni mieszkańcy Suhurty mimo ogromnego zapóźnienia radzili sobie wyjątkowo dobrze. Żyli w zgodzie z naturą, rozwijając system wierzeń, którego centralnymi postaciami byli trzej bogowie. Kored i Thub reprezentowali oba słońca tego systemu – nieustannie ze sobą walczące, jak kosmogonia Wojowników Kości przedstawiała koniunkcje gwiazd, które łączyły się na niebie w niesamowicie widowiskowy sposób. Historia trzeciego bóstwa, zwanego Yabha, wyglądała jeszcze ciekawiej. Zdaniem Wojowników Kości było ono ongiś trzecim słońcem, które w zamierzchłych czasach zostało pokonane przez walczącą wciąż parę i rozprysnąwszy się na miriady odłamków, zawisło na firmamencie pod postacią zimnych gwiazd. W czasie wykładu dotyczącego wierzeń wytłumaczono Henryanowi także inną ciekawą różnicę pomiędzy obiema cywilizacjami Bety. Chodziło mianowicie o miarę czasu. Błękitnokrwiści mieli kalendarz odmierzający faktyczne lata, czyli pełne obiegi planety wokół słońc, natomiast Suhurowie zliczali koniunkcje, które także były regularne, ale odbywały się czterokrotnie w ciągu każdych trzech lat astronomicznych.
Niemal wszystkie aspekty kultury Suhurów miały związek z walką i zabijaniem. Nawet ich jednostki miar i wag odzwierciedlały niezwykle wojownicze nastawienie do świata. Gdy Suhur chciał opisać przebyty podczas łowów dystans, liczył go w strzałach z łuku albo rzutach włócznią. Gdy klan zbierał ziarna sągrowca, mógł ich mieć tarczę, hełm albo kołpak, czyli element zbroi chroniący tak zwany miękkisz.
Wojownicy Kości – niewiarygodnie silni, wytrzymali i bezwzględni – byli urodzonymi zabójcami. Co więcej, żyli, by ginąć w walce, i temu celowi podporządkowywali swą egzystencję niemal od pisklęcia. I chociaż wydawali się bardziej humanoidalni niż Gurdowie, nie przypominali w niczym ludzi.
Wojownicy Kości nie znali takich pojęć, jak współczucie czy miłość. Nie wiedzieli też, czym jest seks, ponieważ natura nie wyposażyła ich w narządy płciowe. Pomimo kilkuletnich obserwacji i badań nie udało się ustalić czynników sprawiających, że niektóre osobniki tego gatunku stawały się brzemienne. Po osiągnięciu dojrzałości znikoma część populacji wykształcała rodzaj komór płodowych zwanych pełchawkami. Miały one postać pęcherzy wyrastających w górnej części korpusu, głównie „tylnej”, na styku płyt szkieletu zewnętrznego, choć zdarzały się także przypadki większego ich rozproszenia. W jednym lęgu wykluwało się od czterech do siedmiu piskląt.
Brzemienne osobniki nazywano w klanach denshami. Każdy densha był izolowany i zamykany w specjalnym kojcu pośrodku sadyby, gdzie pisklęta pozostawały aż do uzyskania samodzielności. Do porodu, o ile można tak nazwać zakończenie dziwacznej ciąży, dochodziło po niespełna czterech miesiącach. Gdy nabrzmiałe pełchawki zaczynały pękać, wydzielając lepki śluz, kapłani klanu rozcinali je ostrożnie kościanymi ostrzami. Uwolniony od nich osobnik liniał w ciągu kilku dni i na powrót stawał się pełnoprawnym wojownikiem.
Czasami jednak natura płatała figle i zarodki w pojedynczych pełchawkach nie rozwijały się prawidłowo bądź obumierały, a co za tym idzie, nie było czego rozcinać i nic nie odpadało. Jeden na dwudziestu Suhurów zostawał denshą, zaschnięta pełchawka natomiast trafiała się raz na kilka tysięcy udanych lęgów. Wojownik Kości, którego spotkało to nieszczęście, stawał się pariasem. Bycie wieczną „samicą” oznaczało utratę prestiżu i dozgonne pełnienie poniżającej – choć bardzo potrzebnej w prymitywnej społeczności – funkcji piastunki piskląt innych wojowników. W każdym siole klanu mógł być tylko jeden densha. Jeśli przypadek sprawił, że pojawił się nowy, starego zabijano – jak nakazywała okrutna tradycja – pętając mu kończyny i pozostawiając go w dole śmierci.
Wojownicy Kości mieli też bardzo ciekawą fizjologię. Oddychali poprzez błony rozmieszczone w górnej części korpusu. Porozumiewali się za pomocą rozsianych po całym korpusie membran mogących – jak stosowane przez ludzi mikrofony – nadać i odebrać niemal każdy dźwięk. Naśladowanie głosów zwierząt przychodziło tym istotom równie łatwo jak prowadzenie rozmowy, dzięki czemu byli niedoścignionymi łowcami. Mając troje oczu rozmieszczonych równomiernie na kopulastym zwieńczeniu korpusu – przez niektórych naukowców zwanym „głową” – Suhurowie widzieli wszystko dookoła. Pojęcia takie jak „przód” czy „tył” nie miały więc dla nich większego znaczenia. Suhur mógł obserwować cały teren wokół siebie, a podkradnięcie się do niego na otwartej przestrzeni zakrawało na cud. Walka z kilkoma przeciwnikami atakującymi z różnych stron nie była dla sprawnego Wojownika Kości wielkim wyzwaniem. Liczne panewkowe stawy pozwalały na znacznie większą swobodę ruchów niż u ludzi. Kuliste odpowiedniki łokci i kolan, których Suhurowie mieli dwa razy więcej niż człowiek, zginały się równie swobodnie w obie strony. Gdyby znali zapasy, założenie dźwigni nie byłoby wobec nich skuteczną taktyką.