Na rozkaz wodza przecięto rzemienie podtrzymujące dar Duchów Gór, a potem złożono go ostrożnie na okrytej skórą ziemi. Tore Numa-Reh kucnął przy błyszczącym obłym przedmiocie, aby przyjrzeć się licznym detalom. Patrzył długo i badawczo, czego jednak Karan Degard nie miał mu za złe. Sam spędził przed jaskiniami Bor Omot wiele spęcznień błony, rozkoszując zmysły widokiem Siewcy Gromów.
– Duchy Gór przemawiają do ciebie – zahurgotał w końcu Tore Numa-Reh, nie odrywając wzroku od daru. – To musi być dzieło bogów. Żaden Gurd nie stworzyłby czegoś tak wspaniałego. – Wyprostował wolno nogi. – Wiesz, jak posługiwać się tą bronią?
– Tak – odparł zgodnie z prawdą Karan Degard.
– Uracz zatem nasze oczy mocą Bogów! – rozkazał mu Tore Numa-Reh.
Garstnik skulił się niespokojnie, a jego tahary znów zaczęły się wiercić.
– O przerastający najroślejszych Wojowników Kości – zaczął ostrożnie. – Duchy Gór przestrzegły mnie, abym nie korzystał przedwcześnie z ich daru…
Wódz klanu przymknął grubsze powieki na bocznych oczach, skupiając na nim wzrok.
– Nie możesz czy nie potrafisz zaprezentować mocy tej broni? – zapytał.
– Mogę i potrafię – zapewnił go natychmiast garstnik, zwalczając po raz kolejny pokusę odchylenia kołpaka. – Zanim to jednak uczynię, chciałbym, abyś posłuchał ostrzeżenia przekazanego mi przez Duchy Gór.
– Otwórz zatem swoje membrany! – zahurgotał Tore Numa-Reh, wracając do cienia namiotu.
– Ta broń została wykradziona bogom Słońc i Gwiazd, którzy zazdrośnie strzegą swoich tajemnic, i dlatego może być użyta tylko jeden jedyny raz! – Karan Degard rozpoczął przemowę, której nauczył się na pamięć podczas długiego powrotu z gór. – Gdy z niej skorzystamy, bogowie dowiedzą się, że ją posiedliśmy, i ukarzą straszliwie tych, którzy dopuścili się świętokradztwa. Dlatego kazano mi zapamiętać, że powinniśmy trzymać ten dar w ukryciu aż do dnia ostatecznej bitwy. Duchy Gór zwą tę broń Siewcą Gromów. Tutaj – wskazał masywną kolbę – kryje się jej niewyobrażalna moc. Tak wielka, że najpotężniejsze pociski miotane przez Gurdów wydadzą się przy niej równie niegroźne jak wyschnięte nasiona sągrowca. – Przez szeregi wojowników przetoczyła się fala cichych szmerów, jako że broń błękitnokrwistych znana była ze swej niszczycielskiej siły. – Dzięki niej w jedno spęcznienie błony możemy odmienić losy nadchodzącej wojny. Ta broń zdoła dosięgnąć wroga odległego o dwadzieścia, a nawet trzydzieści strzałów z łuku. – Rozległ się kolejny szmer podziwu, jeszcze głośniejszy. Żaden Suhur nie sięgał wzrokiem na taką odległość. – Dobrze wymierzona, a do tego służy ta jej część – Karan Degard włożył szybko rękawice, aby nie zbrukać daru brudnymi szponami, po czym dotknął nabożnie wybrzuszenia u szczytu Siewcy Gromów – zamieni w krwawą miazgę nie tylko wodza Gurdów, ale też wszystkich towarzyszących mu czworonogich, i to w promieniu kilkunastu włóczni. – Nacisnął czerwoną plamkę ozdobioną magicznymi znakami i nagle ponad płaskim zakończeniem wypustki pojawił się widmowy obraz.
Zaintrygowany Tore Numa-Reh znowu opuścił cień, tym razem pośpieszniej, nie dbając o pozory. Karan Degard przesunął maleńką dźwigienkę, a gdy ze spodniej części broni wysunęły się dwie smukłe podpory, podniósł Siewcę Gromów z ziemi. Przyklęknąwszy obok, zwrócił cieńszy koniec broni w stronę strzegących brodu wież położonych w odległości piętnastu strzałów z łuku. Wszyscy widzieli na horyzoncie zarysy wysokich pni, na których umieszczono kościane strażnice, jednakże najlepszy nawet obserwator nie był w stanie powiedzieć, czy są obsadzone czy puste.
Garstnik przymknął boczne oczy, skupiając wzrok na przestrzeni przed sobą. Po chwili odsunął się na bok.
– Na śmierć moich taharów! – Tore Numa-Reh uniósł ręce.
Mennici poruszyli się niespokojnie. Tajemniczy widmowy obraz ukazywał szczyt wieży strażniczej i stojącego na niej wspartego na włóczni starego wojownika. Karan Degard pokręcił niewielką gałką i na przecięciu dwu przerywanych linii pojawiła się sylwetka znanego wszystkim łowcy honbutów. Mimo swojego wieku Kon Hon-Tamin wciąż pozostawał czujny. Czerwony punkcik spoczął nad jednym z jego oczu, nieco powyżej krawędzi płaskiego hełmu.
– O najwyższy z najwyższych, sam widzisz, jak cudowna jest ta broń – kontynuował garstnik zadowolony z wrażenia, jakie zrobił pokaz. – Dlatego proszę cię raz jeszcze, abyś przyjął przestrogę Duchów Gór i zachował istnienie Siewcy Gromów w tajemnicy aż do ostatecznego starcia, przed którego nadejściem ostrzegają nas opiekuńcze duchy.
Tore Numa-Reh opuścił ręce. Jego wypustka wiła się miarowo wokół obramowania kołpaka.
– Dlaczego nie możemy wypróbować broni już teraz? – Ten hurgot dobiegł od strony zacienionego namiotu.
W chrapliwym głosie najstarszego kapłana pobrzmiewało niedowierzanie i jeszcze coś, czego Karan Degard nie umiał zidentyfikować. Tikren Da-Deradha nie przerwał mu aż do tej pory, choć nieraz miał na to ochotę.
– Na tego, kto użyje Siewcy Gromów, spadnie wielki gniew bogów Słońc i Gwiazd – przypomniał pośpiesznie garstnik, cofając się o krok od daru. – Musimy zachować tę broń w ścisłej tajemnicy. To słowa Duchów Gór.
– Niekoniecznie! – Kapłan wyszedł z pogrążonego w przyjemnym półmroku wnętrza namiotu. Stukając miarowo aradem, ruszył w stronę wodza klanu i leżącego przed nim daru. – Bogowie dali mi znak dziś, po wschodzie pierwszego słońca. Złożyłem im w ofierze sześciu dorodnych Gurdów. Posoka każdego z nich płynęła po żłobieniach ołtarza równo, nie pieniąc się ani razu. Trzewia żadnego nie splątały się przy patroszeniu, mimo że wybrałem najdorodniejszych czworonogich, jakich schwytaliśmy ostatnio na równinach.
Karan Degard czekał pokornie, aż kapłan zamilknie.
– Powtarzam tylko to, co usłyszałem od Duchów Gór – zahurgotał.
Tikren Da-Deradha przesunął pomalowanymi na niebiesko szponami po chłodnym lśniącym korpusie Siewcy Gromów. Widać było, że i na nim niezwykła broń z zaświatów wywarła silne wrażenie.
– Zwiadowcy klanów pogranicza mówią, że Gurdowie budują nowe olbrzymie kręgi, tam – wskazał aradem na bród – na ziemiach, które utraciliśmy wiele starć słońc temu. Między nimi stawiają też szałasy z kamienia, a w nich tworzą cuda z drewna i żelaza. Posiedli też ponoć zdolność unoszenia się w przestworzach. Szybują po niebie szybciej niż kumaksy. – Tore Numa-Reh wydął membrany, jakby zamierzał mu przerwać, ale kapłan uciszył wodza jednym lekkim stuknięciem arada w spękaną ziemię. – Nie wierzyłem w te opowieści, podobnie jak większość z was, ale dzisiaj sam już nie wiem, czy słusznie. Wróg zrobił się podstępny. Przez setki starć słońc odbierał klanom ziemię. Tylko za mojego życia utraciliśmy pełne zwierza równiny za Valt Aram. Wyszedłem z kojca tam – wskazał ręką widoczne na horyzoncie góry – w siole u podnóża Stromego Osypiska, tego samego, na którym od niepamiętnych czasów składaliśmy ofiary. Wiele, wiele setek strzałów z łuku od naszych dzisiejszych granic. – Przesunął szpon na północ. – Nie mamy już dokąd się cofać. Za sadybami ostatnich klanów jest tylko ta kamienista wyżyna i klify opadające prosto do spienionego morza. Kiedyś było nas więcej, niż ziaren łuszczyku pomieści się na tarczy, dzisiaj nie zapełnilibyśmy nimi hełmu ani nawet kołpaka.
– Do czego zmierzasz? – zapytał Tore Numa-Reh, wykorzystując chwilę zadumy kapłana.
– Naoglądałem się w życiu podstępów wroga… – odparł Tikren Da-Deradha i znów zamilkł. – Nie dziwi cię, że Duchy Gór przemawiają przez prostego garstnika, pomijając nas, kapłanów?
Szmery przybrały na sile. Nawet mennici zaczęli hurgotać do siebie i rozglądać się, jakby szukali odpowiedzi na to pytanie w oczach towarzyszy broni. W końcu ich uwaga, jak przedtem, skupiła się na Karanie Degardzie.
– O czcigodny, nawet mnie wydało się to dziwne – wyświstał garstnik. – Nigdy nie prosiłem o podobne wyróżnienie.
– I tego nie rozumiem. My błagamy o nie każdego dnia, a tymczasem Duchy Gór przemówiły do ciebie…