Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Pięćdziesiąt trzy tysiące kul i niemal sto wypełnionych łatwopalnym olejem wielkokalibrowych pocisków pomknęło w kierunku stojących nieruchomo Wojowników Kości. Odpalone z tak bliska powinny przetrzebić dumne klany. Ofiary tej jednej salwy mogły iść w tysiące zabitych i rannych. A każdy żołnierz błękitnokrwistych zdoła wystrzelić jeszcze dziesięć pocisków, zanim będzie zmuszony do przeładowania broni.

O tym, że coś jest nie tak, obie armie przekonały się, gdy wielkokalibrowe pociski rozprysły się w połowie drogi, nad korytem rzeki, jakby trafiły tam na niewidzialną ścianę. Rozbryzgi oleju zajęły się natychmiast ogniem, ten zaś spływał wolno w powietrzu, jakby niemal nic nie ważył. Drugą salwę spotkał podobny los. Trzecią też. Ani jeden Wojownik Kości nie ucierpiał, mimo że w ich kierunku nieprzerwanie mknęła lawina żelaznych kul.

Sampo-sithu wydał rozkaz przerwania ognia, gdy pierwsze alag’terysmy dotarły nad koryto rzeki. Niesamowita bariera zbiła go z tropu i przeraziła wielu żołnierzy, którzy do tej pory wierzyli bezgranicznie w skuteczność nowej broni. Takeli’toko nie rozumiał, jak prymitywni łowcy wznieśli niewidzialny mur zdolny do powstrzymania tylu pocisków, był jednak pewien, że znajdzie sposób na pokonanie tej przeszkody. Na przykład górą.

Statki powietrzne dotarły do miejsca, w którym olej wciąż płonął, spływając powoli ku wodzie, minęły spokojnie niewidzialną ścianę i sunęły dalej w kierunku zbitej masy Suhurów. Jeszcze chwila i załogi alag’terysmów będą mogły zrzucić na zwarte szeregi wroga jeszcze potężniejsze bomby. Sampo-sithu obserwował z uwagą każdy ich ruch. Teraz! Od gondol oderwały się obłe kształty i zaczęły spadać na patrzących w górę wciąż nieruchomych wrogów.

I znów – w połowie drogi między statkami powietrznymi a ziemią – wszystkie pociski popękały, a znajdujący się w nich olej zapłonął i zawisł nad klanami, rozlewając się coraz szerzej, jakby Suhurów chronił lity dach odlany z niewidzialnej masy. W tym momencie Takeli’toko dopuścił do siebie myśl, że może nie wygrać tej bitwy. Działo się tu bowiem coś, co przekraczało jego rozumienie. Coś, co zapowiadały głosy słyszane nocą nad Treb’aldaledo. Czyżby plotki o mocach Wojowników Kości nie były czczym wymysłem spanikowanych rolników? Dlaczego więc armie Gurdów, które mnóstwo razy walczyły z klanami, nigdy jeszcze nie napotkały czegoś równie niewytłumaczalnego?

Widząc, że bombardowanie nie przynosi efektów, dowódcy zawrócili alag’terysmy nad własny brzeg.

* * *

Suhurowie przyglądali się w milczeniu, jak pociski wroga rozbijają się najpierw o jedną, potem o drugą barierę, jakby za każdym razem powstrzymywali je bogowie albo byty opiekuńcze. Tore Numa-Reh, któremu zbór powierzył dowodzenie w tej bitwie, jako że miała się ona rozegrać na terenach należących do klanu Trzykrotnie Przebitej Tarczy, uniósł arad i uderzył nim z całych sił w ziemię. Jego gest powtórzyli wszyscy Najwyżsi Suhurowie.

– Duchy Gór spełniły obietnicę. Chronią nas swoją nadprzyrodzoną mocą. Udowodnijmy im, że zasługujemy na okazaną nam łaskę. – Wskazał aradem przeciwległy brzeg, drugą ręką sięgając po miażdżer. – Uderzmy na wroga! Niech jego krew zabarwi wody świętej rzeki stąd aż do morza!

Gorimowie podali dalej jego rozkaz. Tysiące Wojowników Kości ruszyło ku Valt Aram. Wody w tym miejscu nie były głębokie ani rwące, więc dwukrotnie wyżsi od swoich wrogów Suhurowie mieli pewność, że szybko dostaną się na drugi brzeg. Zanim jednak pierwsze szeregi armii zjednoczonych klanów dotarły między poskręcane sągrowce i parchany, w wody rzeki uderzyła dziwna prosta błyskawica, taka sama jak ta, która zniszczyła Siewcę Gromów. Wojownicy zatrzymali się na swoim brzegu, nie wiedząc, jak zinterpretować to zdarzenie. Czy był to dalszy ciąg pokazu mocy Duchów Gór, czy może raczej ostrzeżenie zesłane przez bogów?

* * *

Konsternacja nie trwała długo. Na niebie, wysoko nad różowawymi wodami Valt Aram, pojawiła się gigantyczna, dziwna, na wpół przezroczysta istota. Nie przypominała niczego, co chłonęli do tej pory Gurdowie ani co widzieli Wojownicy Kości. Była zadziwiająco wiotka, miała dwie różniące się pary odnóży i dziwną kulistą wypustkę nad korpusem. Stojący nad rzeką Suhurowie usłyszeli melodyjny hurkot, jakby ktoś odezwał się tuż przy membranach.

– Jam jest Hen Ra-Yan, bóg przybywający z mrocznej otchłani, w której bledną słońca i gasną gwiazdy. Od dzisiaj macie mnie czcić, jak robią to już Duchy Gór, Równin i Wód. Pokonałem Koreda i Thuba, ale nie rozbiłem ich tarcz, jak oni uczynili z Yabhą, aby dalej mogli obdarzać was życiodajnym ciepłem. Teraz zmuszę błękitnokrwistych, by odeszli aż za Adal Vin, pozostawiając klanom wszystkie ziemie po tej stronie największej z rzek, gdzie Wojownicy Kości, ku mej chwale, znów staną się liczniejsi od gwiazd. Nikt już nie odbierze wam tych równin, pozostaną wasze po kres czasu. Zabraniam wam jednak przechodzić na ziemie Gurdów, jeśli nie wyrażą na to zgody. Moje święte błyskawice spopielą każdego, kto złamie ustanowione przeze mnie przymierze. Jam jest ten, który daje i odbiera życie, nie ważcie się zatem składać mi żadnych ofiar z jeńców i pisklaków. Od tej pory jedynymi wotami, jakie przyjmę, będą kotory zmarłych i zręgi upolowanych bestii. A teraz wzywam was, odstąpcie natychmiast i schowajcie broń.

* * *

W tym samym czasie Gurdowie chłonęli pisk. Docierał on do każdego żołnierza i dowódcy, nie wyłączając samego sampo-sithu. Wszakże przeznaczone dla nich słowa brzmiały zupełnie inaczej.

– Nazywam się Henryan Święcki, jestem człowiekiem, istotą rozumną zamieszkującą odległe systemy gwiezdne. Przybyłem do was w pokoju, ale gdy ujrzałem wasze czyny, stałem się śmiercią, niszczycielem światów. Mam moc, o jakiej wasi uczeni jeszcze nie śnili. Ujarzmiam żar słońc, ścieram w pył planety, niosę zagładę całym rasom. Jednym skinieniem palca pokonam wasze armie, jednym oddechem wyjałowię pola, które uprawiacie, jednym spojrzeniem zmiażdżę wszystkie kręgi, które zbudowaliście od zarania dziejów. Uczynię to bez wahania, jeśli nie wykonacie moich rozkazów! Słuchajcie zatem, jaka jest moja wola: odejdziecie za rzekę zwaną Adal Vin i zostaniecie za nią już na zawsze. Najdłuższa z rzek Suhurty będzie od tej pory nieprzekraczalną granicą dla was i dla Wojowników Kości. Macie moje słowo, że żaden Suhur nie dotknie szponami południowego brzegu, jeśli mu na to nie pozwolicie. Każdego wojownika, który mi się przeciwstawi, spalę na popiół, nie zostawiając nawet jednej kostki, by mogła trafić na klanowy totem. Jeśli wy mnie nie posłuchacie, wygnam was z Suhurty na dobre, a potem poprowadzę nieprzeliczone klany na żyzne równiny Gurdu’dihanu, by zamieniły go w martwą pustynię. Odejdźcie natychmiast, a zostaniecie oszczędzeni.

Po tych słowach z bezchmurnego nieba zaczęły strzelać kolejne dziwaczne błyskawice. Uderzały w wodę, zamieniając ją w parę, trafiały w oba brzegi z dala od zgromadzonych na nich armii, ryjąc wielkie kratery i wzniecając pożary. Sampo-sithu, należący do największych mędrców swojej rasy, zrozumiał od razu, że Gurdowie nie mogą się równać z gigantami, którzy przybyli z gwiazd. Wiedział też, że Rada Najwyższa podzieli jego zdanie, gdy otrzyma szczegółowe raporty.

Podbój skończył się tego dnia nad tą rzeką, aczkolwiek nie tak, jak to sobie zaplanowano w głównym kręgu Gurdu’dihanu. Wojownicy Kości wycofywali się już do swoich sadyb. Takeli’toko, nie mając wyjścia, wydał rozkaz odwrotu i rozpoczął długi marsz ku Adal Vin, aby nie ściągnąć na siebie gniewu człowieka.

* * *

Obie strony wygrały tę wojnę, choć nieobecny twórca ich sukcesu nie wątpił, że upłynie wiele czasu, nim Suhurowie i Gurdowie pogodzą się z nową rzeczywistością. Do tej chwili – albo do powrotu ludzi na Xana 4 – pokoju na planecie będą strzegły przejęte przez niego podczas ewakuacji satelity bojowe i setki podłączonych do nich nanokamer obserwujących z niskiego pułapu, czy obie rasy przestrzegają warunków rozejmu.

75
{"b":"576598","o":1}