Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Co? – zaniepokoił się zastępca dowódcy.

– Znając Bogów, to mogłaby być podpucha. Oni są naprawdę cwani. Musimy zrobić pełną diagnostykę każdego terminala po kolei.

– No dobrze… Chodźmy.

Chwycił Henryana za ramię i pociągnął go w głąb bocznego korytarza. Minęli kilka grodzi, skręcili wiele razy. W końcu znaleźli się przed szybem windy technicznej. Tam Valdez wyjął komunikator i odbył krótką rozmowę z pułkownikiem. Na uboczu, żeby przypadkiem Święcki go nie podsłuchał. Jednakże nawet z daleka było widać, że porucznik ma niezłego stracha. Pod jego nosem doszło do kolejnego krytycznego przeoczenia. Najpierw kamery pozostawione samopas w jaskiniach, potem anteny zewnętrzne, a teraz na domiar złego zhakowane konsole przeznaczone dla najważniejszych notabli. Nagrabił sobie, i to zdrowo.

– Stary jest wkurwiony na maksa – rzucił Valdez, wróciwszy pod windę – ale nie pozwolił, żebym wprowadził cię do kabin przygotowanych dla senatorów. To teren zastrzeżony. Nie wejdzie tam nikt, kto nie ma najwyższego stopnia dostępu.

– Zdalnie tego nie zrobię – zastrzegł się Święcki.

– Wiem… – westchnął porucznik.

Milczeli przez dłuższą chwilę. Valdez główkował, Henryan udawał zatroskanego. Wiedział, że dopuszczą go w końcu do któregoś terminalu, w przeciwnym razie musieliby je wszystkie usunąć, czego władza by im nie wybaczyła.

– Lepiej się pośpieszmy, jeśli mamy zdążyć – ponaglił go Święcki.

– Nie poganiaj mnie. – Valdez raz jeszcze wyjął komunikator i odszedł na bezpieczną odległość.

Tym razem rozmowa była krótka, a jego gesty o wiele żywsze i bardziej zdecydowane. Wrócił po kilkunastu sekundach.

– Możesz tam wejść, ale będziesz pracował pod moim nadzorem. Mam cię nie spuszczać z oka.

– Nie ma sprawy. – Henryan przystał na tę propozycję od razu. O coś takiego właśnie chodziło. – Ale gołymi rękami tego nie załatwię. Tym złomem też raczej nie. – Wskazał na przenośne zestawy diagnostyczne.

– Zrób listę tego, co będzie ci potrzebne. – Porucznik podał mu czytnik.

Chwilę później zrobił wielkie oczy.

– O co chodzi z tym żarciem?

– Przecież to nie potrwa godzinę – wyjaśnił sierżant. – Niewykluczone, że spędzimy tam większą część nocy.

– Kurwirtual! – Valdez nie wyglądał na uszczęśliwionego.

– Sam pan mi powiedział pierwszego dnia, żebym nie liczył na wiele luzu…

Te słowa zastępca dowódcy zmilczał.

* * *

Święcki wiedział, gdzie szukać modyfikacji zostawionych przez Seiferta. Właściwie znalazłby je równie szybko, nawet gdyby tajemniczy informator Bogów nie pokazał mu wszystkich zmian na schematach zhakowanych urządzeń. Oprogramowanie centrów komunikacji nie miało przed nim żadnych tajemnic. Zamiast pełnego skanu – a taki zamierzał zrobić na użytek porucznika – wybrałby do sprawdzenia trzy kluczowe bloki, dzięki czemu załatałby wszystkie dziury w systemie, tracąc najwyżej godzinę. Wykrycie i zneutralizowanie modyfikacji dokonanych przez Bogów było jednak wstępem do znacznie poważniejszego zadania. W którymś momencie będzie musiał wgrać własny soft potrzebny do przechwycenia poczty pułkownika.

Wiedział, że Valdez nie spuści go z oka nawet na sekundę. Liczył jednak na to, że kilka godzin bezczynnego ślęczenia uśpi jego czujność albo przynajmniej znacznie ją ograniczy. Dlatego czekał cierpliwie, wykorzystując ten czas na przygotowania.

Uświadomił sobie przy tym, że nadzór Valdeza umożliwi mu szybkie wykonanie najtrudniejszej części zadania. Nie będzie musiał czekać, aż stary aktywuje prywatną konsolę komunikacyjną. Wystarczy przecież, że jego zastępca połączy się z nim na zastrzeżonym kanale, aby zameldować o sukcesie…

* * *

– Mam go! – Święcki odchylił się na fotelu, pozwalając znudzonemu porucznikowi spojrzeć prosto w wyświetlacz konsoli. Czerwone okienka informowały o wykryciu kodu niezgodnego z wzorcem systemu.

– Świetnie! – Valdez wyprostował się, rozciągając usta w tryumfalnym uśmiechu. Zerknąwszy na wyświetlacz czytnika, rozpromienił się jeszcze bardziej. – Tylko cztery godziny i już mamy sukces.

Po wcześniejszych narzekaniach sierżanta spodziewał się zakończenia pierwszego etapu prac dopiero w porze pobudki.

– Mamy, ale nie całkowity – zgasił go natychmiast Święcki.

– Słucham?

– To pierwsza modyfikacja, ale na pewno nie ostatnia. Znam ten system, wiem zatem, że trzeba co najmniej trzech podobnych, by zyskać całkowitą pewność, iż wszystko zadziała jak należy.

– Aż trzech?

– Czasem nawet czterech i więcej. To zależy wyłącznie od skali zmian, jakie chce wprowadzić haker.

– No nie… – Porucznik opadł ciężko na fotel.

– Spokojnie – pocieszył go Henryan – zlokalizowanie pozostałych zmian potrwa znacznie krócej. Teraz już wiem, czego szukać.

– Ile czasu jeszcze potrzebujesz?

– Godzinę, w najgorszym razie półtorej… – Święcki zamilkł, widząc niepewną minę Valdeza. – Ale już bez konieczności pilnowania tego złomu – dodał.

– Lejesz miód na moje serce. – Zaspany porucznik uśmiechnął się szeroko. Bezczynność go wykańczała; ilekroć nie miał na czym skupić myśli, powoli odpływał.

– Gdy wykryjemy wszystkie modyfikacje w tej konsoli – zapewnił go Henryan – wpiszę je do trackera, którego wykorzystamy do automatycznego wyszukiwania i blokowania wszelkich nadpisanych treści. Dzięki niemu w zaledwie parę godzin sprawdzimy i wyczyścimy wszystkie konsole w tym sektorze. Będą działały jak poprzednio, odpowiadając na sygnały testowe, ale o godzinie zero nie wykonają żadnego polecenia z zewnątrz. Bogowie do samego końca nie będą wiedzieli, że je znaleźliśmy i zneutralizowaliśmy.

– Rewelacja! – Tym razem Valdez zareagował bardziej entuzjastycznie.

* * *

Święcki zwlekał z następnym ruchem do momentu, w którym opuchnięte powieki porucznika zaczęły mimowolnie opadać. Bezmyślne patrzenie na wyświetlacze, po których spływały kaskady linii kodu, otępiało umysł równie sprawnie jak zażycie substancji odurzającej. Może z tą różnicą, że narkotyki działały o wiele szybciej, a człowiek miał po nich znacznie bardziej kolorowe wizje…

Henryan otrząsnął się z zamyślenia. Proszę, oto najlepszy dowód na to, co taka monotonna praca może zrobić z człowiekiem. Mimo że miał zajęcie, sam zaczynał odpływać. Kolejne spojrzenie na porucznika utwierdziło go w przekonaniu, że może zaczynać.

– Jestem gotowy – rzucił, nie odwracając się nawet do przełożonego.

– Gotowy? – zabełkotał wyrwany ze stuporu Valdez. – Możemy już iść? – zapytał półprzytomnie.

– Napisałem program skanujący – sprecyzował Henryan, pokazując mu kryształ wyjęty przed momentem z przenośnego kodera.

– Tak. Tak. – Valdez próbował się skupić.

– Możemy zaczynać? – Święcki przysunął się do konsoli, spoglądając pytająco na przełożonego.

– Jasne…

Zanim sierżant zdążył wsunąć piramidkę do komory, poczuł na ramieniu dłoń Valdeza.

– Moment! – rzucił nagle porucznik.

Henryan jęknął głośno, żeby tamten to usłyszał, po czym odsunął się powoli od urządzeń.

– Co znowu? – zapytał.

Valdez wyciągnął do niego rękę.

– Muszę najpierw sprawdzić, co jest na tym krysztale. – Widząc błagalne spojrzenie podwładnego, wyjaśnił: – Nie ja ustalam zasady, Pry.

– Rozumiem. – Święcki podał mu lśniącą piramidkę, a ta trafiła natychmiast do analizatora porucznika.

Kilka minut później Henryan otrzymał kryształ z powrotem, a uspokojony i usatysfakcjonowany Valdez przetarł oczy, ziewając przy tym, jakby zamierzał połknąć cały świat. Sierżant na to tylko czekał. Jeden szybki ruch dłoni wystarczył, by podmienić nośniki danych. Taka sama jak poprzednia piramidka trafiła do komory, a wraz z nią odpowiednie oprogramowanie. Pięć minut później na wyświetlaczach pojawił się sygnał o całkowitym zabezpieczeniu centrum komunikacyjnego.

Henryan wyjął kryształ, odwrócił się, by schować go do etui, ale zamarł w pół ruchu, po czym wyciągnął rękę w kierunku Valdeza. Porucznik spojrzał tępo na podmieniony po raz drugi kryształ, jakby nie rozumiał, o co chodzi.

64
{"b":"576598","o":1}