Tilu Koru i Reme Naro, nieco młodsi i mniej doświadczeni wojownicy garstni, stanęli kilka kroków za nim, a w ich rękach pojawiły się dźgaki i zwykłe kościane pałki. Garstnik z kapłanem trzymali się z boku. Zajęli miejsca na niewielkim występie, z którego było dobrze widać stromą gardziel jaskini. Stamtąd zawsze przyzywano byty opiekuńcze.
Temeh Dokru-Kume pojawił się na obręczy kilka spęcznień błony później. Znał ten rytuał doskonale, nikt więc nie musiał mu mówić, co ma robić. Gdy tylko zobaczył przygotowanych młodzieńców, zahurgotał do podwładnych:
– Dawać ich tu węzłami!
Moment później na płaski teren wkroczyło dwóch potężnych Wojowników Kości wiodących siedmioro czworonogich. Były wśród nich dwa jajoskłady, płodonos i czwórka szczeniąt. Pętle zaciskające się na ich smukłych wypustkach i kończynach przytwierdzono do długiej, grubej żerdzi. Gurdowie byli przerażeni. Młode dreptały nerwowo, a jajoskłady zaczęły się wyrywać, ale każdy mocniejszy ruch zaciskał tylko więzy pod szczelinami oddechowymi, odcinając im dostęp powietrza, szybko więc nieruchomiały.
Tilu Koru i Reme Naro odcięli od węzła stojące na przedzie szczenię. Czarna skóra młodego Gurda pokryła się w jednej chwili śliską mazią – był to naturalny mechanizm obronny mieszkańców Gurdu’dihanu, jednakże dziś nie mógł im on w niczym pomóc. Wojownicy Kości chwycili postronki, którymi opasane były przednie kończyny jeńca, i pociągnęli go ku krawędzi obręczy, gdzie czekał już Kraga Snaro. Niesłyszalny dla Suhurów pisk młodego Gurda zamienił się w skowyt, kiedy zębiska hrylla rozorały jego skórę. Cięcia były szybkie, płytkie. Młody wojownik zadbał o to, by ofiara obficie krwawiła, a potem jednym mocnym zamachem strzaskał jej przednie kolana. Ciało jeńca uderzyło głucho o podłoże i zsunęło się po pochyłej gładkiej skale.
Hakrad Redo-Tele obserwował sunącego w dół Gurda, a gdy pozostawiająca za sobą smugę świeżej posoki ofiara zniknęła w zalegającym na dnie jaskini mroku, uderzył aradem w występ.
– Przybywajcie! – wyświszczał, pochylając się nad czeluścią. – Radujcie się daniną klanów! Posilcie się do woli i poproście swych panów, aby wysłuchali naszej prośby!
Na jego znak Tilu Koru i Reme Naro przywiedli na skraj przepaści drugiego jeńca. Dorodny jajoskład wyrywał się znacznie mocniej, nie bacząc na duszące go pęta. Nie pomagały razy pałek ani smagnięcia biczem. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy Kraga Snaro sprawnym ruchem rozciął zgrubienie widoczne w przedniej części tułowia. Wypustka jajoskłada opadła bezwładnie na tułów. Z szerokiego rozcięcia popłynęła spieniona, błękitna posoka.
Rytuał powtórzył się. Trzy cięcia po bokach, tam gdzie nie było ważnych narządów, aby zapach krwi mógł zwabić odrażających mieszkańców jaskiń, i na koniec zmiażdżenie stawów przednich kończyn. Sześć spęcznień błony później okaleczona istota zaczęła się bezwładnie zsuwać w stronę mroku.
Trzecie było znów szczenię. To szło na rzeź o wiele spokojniej i ciszej. Zapierało się wprawdzie jak mogło, kiedy Wojownicy Kości ciągnęli je na miejsce kaźni, ale widać było, że młodziutki Gurd jest znacznie bardziej oszołomiony niż poprzedni jeńcy z tego węzła. Kilka zamachów miażdżerem i ofiara została złożona. Hakrad Redo-Tele przyjrzał się uważnie zaokrąglonym bokom kolejnego błękitnokrwistego, skupiając uwagę na miejscu, w którym spod śliskiej mazi przezierały czerwone plamki.
– Tego zostawcie na później – rozkazał, wskazując aradem na zagrodę. – Jest brzemienny, nada się do odprawienia rytuału dziękczynnego!
Wojownicy spełnili jego polecenie, przekazując płodonosa strażnikom i wracając po kolejnego jeńca.
Drugie słońce wynurzyło się zza pobliskiej grani, oświetlając lepiej południowe zbocza Samotnego Wierchu i rozciągającej się u jego stóp wyżyny. W oddali, na horyzoncie i za nim, ku niebu unosiły się słupy dymu znaczące szlak niedawnego wypadu klanów.
– Pośpieszcie się! – Hakrad Redo-Tele ponaglił młodych Wojowników Kości. – Duchy Gór łakną krwi!
W tym momencie Rekne Tare zauważył jakiś ruch na zboczu. O dwa strzały z łuku od wylotu jaskini dostrzegł kolejny wąż czarnych postaci, a za nim w podobnej odległości następny. Wiedział, że jest ich tam jeszcze wiele. Aby Duchy Gór dały się przebłagać i przeprosić za zdradę, w najbliższych dniach skały będą musiały zabarwić się na niebiesko.
A potem pokryją się brązem.
* * *
Pułkownik kazał zdjąć przekaz z panoramiconu centrum, zanim strącono w przepaść ostatniego jeńca z pierwszego węzła. Nie dlatego, że obrazy z jaskiń były zbyt okrutne. Wręcz przeciwnie. Los Gurdów najwyraźniej nie interesował nikogo prócz Święckiego. Ludzie służący w kwaterze głównej od lat obserwowali rzezie, które fundowały sobie wzajemnie obie strony konfliktu, zdążyli więc przywyknąć do podobnych widoków. Wachtowi z innych pionów rozmawiali i uśmiechali się cały czas, nawet gdy trwała relacja na żywo. A chłopcy z łączności mieli zbyt wiele roboty z obsługą przekazu, żeby się nim pasjonować.
Święcki także został w końcu przywołany do rzeczywistości. Opalizujące popiersie doktor Godbless pojawiło się na wyświetlaczu jego konsoli zaraz po złożeniu ofiary z siódmego więźnia.
– Będę potrzebowała jeszcze jednego zestawu kamer – oświadczyła szefowa pionu naukowego głosem wypranym z uczuć. – Wyślijcie mi nanoboty zdolne do operowania w jaskiniach. Najlepiej spektrowizyjne.
Henryan sprawdził dostępność tego rodzaju kamer.
– Doślę sześć jednostek za godzinę – powiedział po odczytaniu wyników.
– Za godzinę? – Twarz doktor Godbless stężała. – Ja potrzebuję ich teraz!
– Wszystkie zestawy spektrowizyjne mamy na satelitach wiszących nad nocną stroną Bety – wyjaśnił, przesyłając rozmówczyni odpowiednie dane.
– To skandal! – Godbless spurpurowiała na twarzy. – Zadbam, żeby raport w tej sprawie trafił gdzie trzeba. Przełącz mnie do pułkownika, natychmiast!
Święcki z ulgą wykonał jej polecenie, rzucając okiem na podwyższenie mostka. Z tej odległości nie mógł słyszeć rozmowy, ale po mimice starego widział, że nie jest ona przyjemna. Przełączył się na kamery w Bor Omot. Rzeź trwała w najlepsze. Dokonujący egzekucji Wojownicy Kości byli niebiescy od lepkiej krwi Gurdów. Właśnie podprowadzono do nich kolejny węzeł. Tym razem przeważały w nim dorosłe nasienniki.
– Sierżancie! – Pułkownik odezwał się nie z głośników, tylko zza pleców Święckiego.
– Tak jest! – Henryan zerwał się z fotela i stanął na baczność.
– Dajcie tej cholernej babie, o co prosi!
– Już wysłałem polecenie na nocną stronę, ale to musi potrwać – zameldował.
– Zmieńcie dyslokację tak, żeby nad Siedmioma Wierchami stacjonował na stałe co najmniej jeden zasobnik tych kamer – polecił Rutta.
– Tak jest!
– I jeszcze jedno… – Dowódca zawiesił głos. – Jeśli to stare pudło albo inny jajogłowy cep znów zażąda połączenia ze mną, macie ich spławić bądź przekierować na stanowisko kontroli. – Wskazał ściankę, za którą siedział Valdez. – Zrozumiano?!
– Stare pudło?! – Zza pleców Święckiego dobiegł głos rozwścieczonej Godbless. – Kogo nazwałeś starym pudłem, ty pokraczny skurwykloni pomiocie w fikuśnej czapeczce?! – Kobieta wydarła się, zanim sierżant dopadł sterownika konsoli. – Żeby cię… – Dalszych jej bluzgów nikt już nie słyszał.
Pułkownik zsiniał na twarzy, podniósł rękę i wymierzył drżący palec w Henryana. Przez moment wydawało się, że i on wybuchnie, ale zdołał zapanować nad gniewem i wysyczał tylko:
– Po służbie stawicie się u mnie. – Wskazał głową na mostek.
– Tak jest! – Święcki strzelił obcasami.
Rutta wrócił na swoje stanowisko, a sierżant opadł ciężko na fotel. Durne babsko, wciąż drące się wniebogłosy, załatwiło mu właśnie kilkanaście godzin szorowania kibli, jeśli nie coś gorszego. Podkręcił trochę głośność, na tyle, by zrozumieć słowa Godbless.
– …zasrane, w dupę kopane, multiklonowane żołnierzyki! Jeśli myślicie, że admiralicja będzie tolerowała taką niekompetencję, grubo się mylicie. Jeszcze dzisiaj napiszę raport w tej sprawie z żądaniem, aby usunięto was wszystkich z zajmowanych stanowisk!