Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Spełniwszy powinność, Naro pozdrowił starego Suhura zgięciem rąk we wszystkich stawach. Życzył mu tym sposobem pomyślnych łowów, a potem nie otwierając już membran, ruszył w kierunku zbocza, z którego przed chwilą zbiegł.

– Zaczekaj! – zahurgotał rozkazująco Redu Nizo-Hakra, osadzając go w miejscu. – Skoro już tu jesteś, może zechcesz dołączyć do garstni, którą poprowadzę? Tylko na czas tego polowania. Karan Degard zginął, przyda się zatem ktoś, kto zajmie jego miejsce, aby było ośmiu łowców.

– To będzie dla mnie wielki zaszczyt – odparł posłaniec, który nie tak dawno opuścił kojec klanu i nie miał jeszcze szans na zdobycie choćby zwykłego przydomka.

Łowy na hrylla… Niewielu Suhurów w jego wieku mogło się pochwalić zabiciem tej bestii. Na zdobycie własnego miażdżera nie miał co liczyć, z giganta można było bowiem pozyskać tylko osiem kości nadających się na tę broń. Najlepsze trofea przypadną zatem czterem najdzielniejszym spośród siedmiu wojowników garstni, ale jeśli dobrze się sprawi, może zdobyć kilka cennych kostek i ścięgien do swojej pierwszej zbroi. Ścisnął mocniej wypolerowany w kojcu dźgak, jedyną broń, jaką posiadał, i ruszył w kierunku kręgu.

Zajął wolne miejsce, by przesłoniwszy oczy grubszą powieką, chłonąć monotonny warkot modlitwy będącej zarazem instrukcją dla każdego z młodych łowców. Uczył się jej na pamięć, powtarzając za starcem dźwięk po dźwięku. W sto spęcznień błony był gotowy, podobnie jak pozostali członkowie garstni. Przepełniał go mistyczny zapał, który udzielał się nawet jego młodym taharom.

– Już czas! – Redu Nizo-Hakra zerwał się z miejsca w środku kręgu.

Choć zasady były bardzo proste, upolowanie takiej bestii nie należało do łatwych zadań. Istniał tylko jeden sposób na powalenie groźnego olbrzyma. Najpierw łowcy musieli wykopać doły, niewiele szersze od ich korpusów i głębokie na tyle, by po kucnięciu zniknąć w nich całkowicie. Redu Nizo-Hakra nakreślił na ziemi kilka długich linii, odmierzając je uważnie włócznią, po czym wyznaczył w każdym rogu powstałego prostokąta po dwa miejsca – to tam mieli się ukryć członkowie garstni. On sam wykopał sobie znacznie głębsze schronienie poza prostokątem, mniej więcej pośrodku krótszej linii. Gdy doły były gotowe, starzec kazał łowcom upleść osłony hełmów. Sporządzali je z gałązek roślin zrywanych na zboczach parowu. Dopasowywali kamuflaż kolejno, obserwowani czujnie przez starca i łajani, ilekroć zrobili coś nie tak.

Trzeba było wielu spęcznień błony, by stali się niewidzialni. W końcu i Naro, przyglądając się terenowi, nie umiał powiedzieć, która kępa roślin jest naturalna, a pod którą kryje się jeden z jego towarzyszy. Dół starego Wojownika Kości także został nakryty plecionką, mimo że w odróżnieniu od reszty pozostał pusty.

Kiedy garstnia zniknęła w przygotowanych kryjówkach, Redu Nizo-Hakra podniósł łuk i ruszył w kierunku równiny, wyhukując cicho znaną modlitwę myśliwych. Gdy odszedł, w parowie zapanowały głęboka cisza i bezruch. Naro nie potrafił powiedzieć, jak długo trwało to oczekiwanie. Wiedział jednak dobrze, co doświadczony łowca robił w tym czasie. Jego zadaniem było wyszukanie odpowiedniej zdobyczy, a hryllów w tej okolicy – zwłaszcza w czasie migracji wielkich stad honbutów – nigdy nie brakowało. Następnie stary Suhur musiał zwrócić na siebie uwagę drapieżcy i odciągnąć go od niemal nierozłącznego towarzysza, co było jednym z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych elementów łowów. Z dwoma gigantami nie dałby sobie rady cały klan, a co dopiero garstnia młodzików. Wojownik Kości musiał podejść do czających się między skałami bestii tak umiejętnie, by leżący w pobliżu drugi hryll nie poczuł zapachu feromonalnej przynęty, którą łowca zamierzał przyciągnąć przyszłą ofiarę. Suhurowie znali wiele sztuczek pozwalających na zwabienie zwierzyny, a im starsi i bardziej doświadczeni byli, tym szybciej ją sprowadzali tam, gdzie zastawiano pułapki.

Redu Nizo-Hakra cieszył się opinią jednego z najlepszych łowców klanu, nic więc dziwnego, że wykonał swoją część zadania, zanim mniejsze słońce stanęło w zenicie. Ukryci w dołach myśliwi poczuli najpierw drżenie ziemi, a zaraz potem usłyszeli przenikliwy hurgot wracającego długimi susami mentora. Odważniejsi zerknęli w stronę wylotu parowu, unosząc nieco plecionki. Naro był jednym z nich, choć w jego wypadku należało mówić raczej o ciekawości niż brawurze.

Stary łowca gnał ile sił w nogach, a za nim pędził naprawdę dorodny hryll. Był kilka razy wyższy od wabiącego go Suhura. Z długiego korpusu zakończonego pękiem biczowatych ogonów sterczały dwie giętkie, długie szyje umieszczone nie z przodu, tam gdzie bestia miała oko, lecz po bokach, mniej więcej za nasadami przednich łap. Znajdujące się na ich końcach, wyposażone w cztery szczęki paszcze sięgały co rusz ku uskakującemu zwinnie Wojownikowi Kości. Redu Nizo-Hakra był jeszcze o strzał z łuku od swojej kryjówki, jednakże od kłapiących szczęk bestii dzieliły go najwyżej dwie długości włóczni.

Naro zaczynał wątpić, czy starzec da radę dobiec do pułapki. Jeszcze kilka spęcznień błony i masywne szczęki pochwycą go, a potem rozerwą na strzępy, czego młodzi myśliwi będą świadkami. Niedoświadczony posłaniec nie doceniał jednak kunsztu leciwego łowcy. Redu Nizo-Hakra sięgnął do worka przerzuconego przez jedno z ramion i nie zwalniając nawet na moment, wyjął wydrążoną kość honbuta. Wyrwał zwinnym ruchem zatyczkę, zanim bestia zdążyła ponownie sięgnąć w jego kierunku, tym razem obiema paszczami naraz. Uskakując, chlusnął zawartością naczynia za siebie. Mknące znów w jego stronę szyje zwinęły się błyskawicznie, jakby ktoś zdzielił je miażdżerami. Moment później hryll wierzgnął dziko, próbując otrząsnąć się z nieznośnego dla niego zapachu. Ziemia zadrżała w posadach, gdy potężny zwierz opadł na cztery grube łapska. Wyglądał na naprawdę rozwścieczonego. Łowca oddalił się w tym czasie na względnie bezpieczną odległość i nie zwalniając, zaczął ćwierkać jak ranny skaklak, by zdezorientowana ofiara nie zrezygnowała z pogoni.

Drapieżca usłyszał go i natychmiast podjął pościg. Ruszył przed siebie jak szalony, ale było już za późno. Redu Nizo-Hakra dobiegał właśnie do pułapki. Dwa susy wystarczyły, by minął pierwsze doły; dwa kolejne wydłużone kroki i stary Suhur wyhamował na krawędzi własnej kryjówki. Hryll także zwolnił, widząc, że maleńka ofiara przestała uciekać. Sunął teraz, przyginając przednie łapy, jakby gotował się do skoku. Obie paszcze trzymał wysoko uniesione, gotowe do pochwycenia i natychmiastowego rozszarpania bezczelnego Suhura.

Widząc, że gigant wchodzi pomiędzy nakreślone linie, stary łowca warknął najprzeraźliwiej jak umiał, a gdy paszcze drapieżnika pomknęły w jego kierunku, zeskoczył z gracją do przygotowanej uprzednio kryjówki i osłonił się dwiema włóczniami, które zostawił obok dołu.

To był sygnał dla garstni. Kiedy obie paszcze zaczęły ryć w ziemi, próbując dokopać się do zdobyczy, młodzi łowcy wyskoczyli z dołów i w całkowitej ciszy podkradli się do rozpłaszczonych łap hrylla. Zaczynała się najniebezpieczniejsza część łowów. Ośmiu myśliwych musiało uderzyć równocześnie w doskonale zsynchronizowanym ataku. Zadaniem czterech było przecięcie ścięgien w łapach bestii, aby ją unieruchomić. Niepowodzenie byłoby równoznaczne z wydaniem wyroku na całą garstnię. Czterej pozostali Wojownicy Kości musieli zaatakować obie szyje, których nasady znajdowały się w tym momencie na wysokości ich ramion.

Naro miał unieruchomić prawą tylną kończynę. Przednimi, znacznie ruchliwszymi, zajmowali się najlepsi z garstni: Rekne Tare, następca Karana Degarda, i Tilu Koru, najsilniejszy z nich wszystkich. Posłaniec uniósł pożyczony mu przez starego łowcę ścinak, skupiając się na drgających pod grubą skórą ścięgnach. Czekał na sygnał, reagując instynktownie na każdy ruch zwierzęcia.

Teraz liczyło się każde spęcznienie błony. Kryjówka starego Wojownika Kości była głęboka, lecz ta ogromna, głodna i rozwścieczona bestia mogła ją rozkopać i wydobyć smaczny kąsek, o ile pozostali łowcy nie okaleczą jej wystarczająco szybko. Aby to zrobić, musieli uderzyć jednocześnie. Porozumiewali się wysokimi, niesłyszalnymi dla zwierzęcia gwizdami, informując się wzajemnie, ilekroć byli gotowi do zadania ciosu. W końcu Naro usłyszał trzy potwierdzenia wygwizdane w tym samym czasie i widząc przed sobą rozpłaszczoną prawą tylną łapę, odpowiedział umówionym sygnałem. Opuścił wypolerowaną i zaostrzoną kość tiskuta, przeciął szarą skórę w miejscu, gdzie była najbardziej naciągnięta i najjaśniejsza, przepołowił grubą jak jego ramię wiązkę ścięgien i – ścigany żałosnym rykiem – wskoczył do wykopanego przez siebie dołu.

48
{"b":"576598","o":1}