– Ale coś tam na pewno znajdziemy – stwierdziła Natalia. – Jedzenie chociażby.
– Tak, ale to bez sensu – Tomek zaczął gestykulować rękami. – Po drodze możemy podjechać do paru sklepów, znacznie lepiej wyposażonych. Serio. Nie wchodźmy tam, nie opłaca się. Możemy zginąć – powiedział, kładąc bardzo duży nacisk na słowo „zginąć”.
Małżeństwo milczało. To, co mówił chłopak, miało sens, jednak centrum kusiło i przyciągało, niczym otwarta skrzynia pełna skarbów.
– Proszę – dodał cicho Tomek.
– Tomek, słuchaj – powiedział Kuba. Skoro zaczął od imienia, to musi być poważna sprawa. Chłopak już wiedział, co mężczyzna zamierza powiedzieć. – Podjedziemy pod wejście. Zostaniesz w furgonetce na czatach, a ja z Natalią wejdziemy do środka. Jakby przyszli… – zaciął się, szukając odpowiedniego słowa – …no wiesz kto. Jakby przyszli, zacznij trąbić. Rzucimy wszystko i przybiegniemy.
– Jak zacznę trąbić, to zlecą się jak pszczoły do miodu – stwierdził z rezygnacją Tomek.
– Ale szybko im uciekniemy tym samochodem, bo będziesz na nas tu czekał z zapalonym silnikiem – wtrąciła z triumfem w głosie Natalia.
– Dalej myślę, że to kretyński pomysł – skomentował chłopak, krzyżując ręce na piersi.
– Nic nam nie będzie – powiedział pewnie Kuba.
– Zginiecie tam – odpowiedział równie pewny siebie Tomek.
– Nie. Wejdziemy i weźmiemy potrzebne rzeczy. To zajmie chwilę.
– Wejdziecie i zginiecie.
Zapadła cisza. Kuba wpatrywał się w chłopaka, ale ten nie odwzajemnił spojrzenia, tylko mierzył wzrokiem Arkadię. Napięcie było niemalże namacalnie, a atmosfera tak gęsta, że w powietrzu można by powiesić siekierę. Kuba chciał po prostu otworzyć drzwi i pójść po rzeczy. Niestety, wiedział, jak potrzebny był im chłopak. Teraz jechali na jednym wózku i każda osoba, każda żywa osoba, była znacznie cenniejsza niż całe złoto świata. A o zespół trzeba dbać.
– Ech… – zaczął spokojnie Kuba, po raz kolejny przybierając mentorski ton głosu, którego czasem używał podczas przesłuchań. – Posłuchaj, pójdziemy i…
Rozdzierający powietrze huk nie pozwolił mu dokończyć zdania. Dach wschodniej części centrum handlowego zawalił się, uwalniając olbrzymie jęzory ognia, które strzeliły wysoko w niebo.
– No. To problem z głowy – skomentował z nieukrywanym entuzjazmem Tomek.
Kuba zaklął siarczyście i ruszył samochodem w stronę ulicy Słowackiego.
Kilka minut później minęli Marymont i wjechali na drogę, przecinającą Trasę Toruńską, jedną z głównych arterii miasta. Kuba ponownie zatrzymał samochód. Byli na wiadukcie, więc ewentualnych agresorów zauważą odpowiednio wcześnie. Ryzykował, jednak musiał wysiąść i podejść do barierki, żeby dokładnie przyjrzeć się temu, co zauważył kilka metrów pod nimi. Pozostała dwójka zrobiła to samo. Podeszli do barierki i położyli ręce na zimnym metalu odgradzającym ich od przepaści.
Pod nimi, po obu stronach drogi stały samochody. Setki, jeśli nie tysiące pojazdów wszelkiego koloru i kształtu. Wszystkie puste, porzucone. Niektóre miały na dachach przywiązane pośpiesznie walizki lub inne rzeczy, które ludzie chcieli zabrać, ratując swoje życie. Sznur samochodów ciągnął się aż po horyzont, zarówno w stronę Bródna, jak i Bemowa. Im dłużej się im przyglądali, tym więcej szczegółów zauważali. Krew. Dziury po kulach. Wybite szyby. Kawałki postrzępionych ubrań i zwisające z ostrego szkła fragmenty ludzkiej skóry. Powoli zaczynali rozumieć. W korku pojawił się ktoś zakażony. Krzyki mordowanych i strzały przyciągnęły innych, a ludzie uwięzieni na wąskim pasie po prostu nie mieli dokąd uciekać. Po obu stronach trasy wznosiły się wysokie ekrany dźwiękoszczelne, tworząc z drogi koryto, którym spłynęła rzeka krwi bezbronnych ofiar, niczym rynną odprowadzającą krew po rytualnie ściętych jeńcach, złożonych ku czci jakiegoś przedwiecznego, krwiożerczego bóstwa. Tylko jakie bóstwo zostało zaspokojone tym razem? Kuba szczerze wątpił, żeby jakikolwiek bóg maczał w tym palce. Wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego. Wypuścił dym z ust i powiedział do Tomka:
– Pytałeś, gdzie są wszyscy ludzie. Masz swoją odpowiedź – mówiąc to, wskazał ręką bliżej nieokreślony punkt pod nimi.
– Zajebiście – skomentował chłopak. – Dasz jednego? – zapytał, patrząc wymownie na paczkę papierosów.
– Nie wiedziałem, że palisz – powiedział Kuba, wyciągając ją w stronę chłopaka.
Ten wziął jednego papierosa, odpalił i głęboko zaciągnął się dymem. Trzymał go chwilę w płucach, po czym wypuścił i stwierdził:
– Bo nie palę. To znaczy, już nie.
– Aha – kiwnął głową Kuba. Niespecjalnie go interesowała historia rzucania nałogu przez Tomka, ale gdzieś w głębi przeczuwał, że jeszcze dane mu będzie jej wysłuchać.
Mężczyźni nie zauważyli, jak po policzku Natalii spłynęła okrągła, ciężka łza. Dziewczyna pociągnęła nosem i wciągnęła głęboko powietrze, starając się utrzymać w ryzach wybuch płaczu, który i tak zdawał się być nieunikniony. Oczyma wyobraźni widziała te wszystkie osoby, desperacko walczące o życie. Mężczyzn, chroniących swoje rodziny. Kobiety z małymi, niczego nierozumiejącymi dziećmi na rękach, w panice rozglądające się za miejscem, do którego mogłyby uciec lub w którym chociażby mogły skryć swój największy, przerażony skarb. Ale takich miejsc nie było. Zamiast tego była panika, chaos i wszechobecna śmierć, której woń dalej unosiła się w powietrzu. To nie był zapach krwi czy ludzkiego mięsa. To było coś pomiędzy, coś, co nie tyle można było wyczuć, ile dało się odczuć szóstym zmysłem. Może jakaś głęboko zakopana część instynktu podpowiadała jej, że to miejsce niedawno było świadkiem okrutnej tragedii. Może ta właśnie część instynktu kazała uciekać w obawie przed następstwami ostatnich zdarzeń.
Tak czy inaczej, to nie miało najmniejszego znaczenia. Nic już nie miało znaczenia, nic poza wolą walki i chęcią przetrwania, która drastycznie malała w obliczu widoku, jaki aktualnie oglądali.
– Jedźmy stąd. Do mnie już blisko – zaproponował cicho Tomek, gasząc niedopałek.
Nikt się nie odezwał, ale cała trójka ruszyła w kierunku policyjnej furgonetki.
Centrum, godzina 07:25.
Ich oczom ukazał się wojskowy patrol, w skład którego wchodziło co najmniej pięciu żołnierzy. Szli wachlarzem po całej szerokości ulicy, uważnie rozglądając się wokół. Żołnierze ubrani byli w ciężkie, gumowe kombinezony ochrony przeciwchemicznej, na twarze mieli naciągnięte maski gazowe, a za nimi, w bezpiecznej odległości, jechał bojowy wóz piechoty, lekki pojazd gąsiennicowy, służący do transportu wojska i działań obronno-zaczepnych. Lufa działa BWP groźnie pobłyskiwała w porannym słońcu, podczas gdy gąsienice z głośnym zgrzytem orały asfalt. Paweł nacisnął hamulec i wpatrywał się jak urzeczony w żołnierzy. Wiedział, że zostali zauważeni, ale coś mu mówiło, że nie powinien być z tego faktu specjalnie zadowolony. Może to, że kilku wojaków błyskawicznie uciekło na boki, zajmując dogodne pozycje strzeleckie i celując w nich ze swoich karabinów?
– Co oni robią? – zapytała Kaja.
Paweł nie zdążył odpowiedzieć, bo do ich uszu doleciał donośny rozkaz wydany przez megafon:
– Wyjdźcie z podniesionymi rękami i stańcie przodem do pojazdu.
Co jest grane? Coś tu było bardzo nie w porządku. Jeżeli to jest ekipa ratunkowa, to dlaczego są tak wrogo nastawieni? Komandos przestawił swój umysł na tryb bojowy i zaczął błyskawicznie analizować najróżniejsze opcje i scenariusze. Scenariusz pierwszy – konflikt. BWP jest wyposażony w działo, które zależnie od rodzaju pocisku, może wyrządzić rosomakowi mniejszą lub większą krzywdę. Otwarta walka ma znikome szanse powodzenia. Żołnierze są dobrze wyposażeni, poza tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że to zawodowa armia. Wobec tego, z dwójką amatorów i jednym GROM-owcem nie będą mieć większego problemu. Nie przy przewadze pięciu na jednego, gdzie element zaskoczenia i wiedza doświadczonego komandosa zniknęły. Scenariusz drugi – ucieczka. Mogą nie zdążyć się wycofać, albo zostać unieruchomieni podczas próby. W najgorszym wypadku mogą zginąć. Odpada. Scenariusz trzeci – wykonywanie rozkazów i bierne poddanie się temu, co nieuniknione. Przeżyją i dowiedzą się, co jest grane. Teoretycznie. Jak to wyjdzie w praktyce – oczywiście nie wiadomo.