Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Gdzieś w południe, pisał mi, że wchodzi do metra. Jechał coś załatwić na Kabatach. Od tamtej pory cisza, próbowałam dzwonić, ale nie ma sygnału.

– Rozumiem. Pewnie dalej jest pod ziemią. I w tym momencie muszę cię zmartwić – powiedział i zrobił pauzę, która przyprawiła Kaję o palpitacje serca. – Wiemy, że na trasie metra miało miejsce kilka wypadków. Parę pociągów zderzyło się ze sobą. Szczegółów ci oszczędzę. Wiemy też, że zarażeni pojawili się również pod ziemią. Wtedy myśleliśmy, że dotyczy to tylko linii metra, więc odizolowaliśmy wszystkie stacje, szczelnie je zamykając. Mieliśmy wysłać tam odpowiednie ekipy, ale na powierzchni rozpętało się piekło i zabrakło nam ludzi – mężczyzna oparł dłonie na kolanach, łącząc je koniuszkami smukłych palców.

Kaja potrzebowała chwili, żeby wszystko sobie ułożyć. Jej ojciec był w metrze, gdzie nastąpiły wypadki pociągów, po czym odcięto stacje, bo zabrakło personelu, żeby go uratować. Cudnie. Wzięła głęboki oddech.

– Kiedy możecie tam kogoś wysłać? I… dlaczego pan mi to wszystko mówi?

Mężczyzna zastanawiał się chwilę nad odpowiedzą, patrząc na dziewczynę łagodnym wzrokiem. Naraz zmarszczył czoło, co spowodowało pojawienie się gęstej siateczki spękań w kącikach jego oczu.

– Nie wiem. Trudno mi cokolwiek obiecać. Na chwilę obecną brakuje nam ludzi do utrzymania porządku na powierzchni. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale szczerze wątpię, żebyśmy tam kogokolwiek wysłali. Jednak uwierz mi, twój ojciec jest twardym facetem. Zresztą, sama pewnie wiesz to najlepiej. Poradzi sobie. A mówię ci to dlatego, że… jestem mu coś winien. Jednak reszta pozostaje między Pawłem a mną.

Do namiotu ponownie wkroczyła pielęgniarka, z którą Kaja miała już wcześniej do czynienia. Na tacy niosła małą miskę, kubek z parującym napojem i parę kromek chleba. Postawiła wszystko na łóżku. Dziewczyna dopiero teraz poczuła, jak bardzo burczy jej w brzuchu. Zerknęła ukradkiem na tajemniczego mężczyznę, ale ten już podnosił się z krzesła.

– Zjedz, wypocznij. Należy ci się – powiedział, uśmiechając się delikatnie. – Porozmawiamy rano. I nie martw się – z nami jesteś bezpieczna.

Powiedziawszy to odwrócił się na pięcie i wyszedł razem z pielęgniarką. Kaja błyskawicznie rzuciła się na ciepłą, prawdziwie wojskową grochówkę.

Metro, godzina 22:15.

To było najdłuższe kilkadziesiąt metrów w ich życiu. Próba przejścia z pomieszczenia kontrolnego do korytarza łączącego mroczny i wilgotny tunel metra z powierzchnią, okazała się jednym z najcięższych doznań, jakich było im dane doświadczyć. Mozolnie pokonywane metry zdawały się nie mieć końca. Poruszali się powoli, nierzadko zastygając w bezruchu na długie minuty, niczym złodzieje próbujący sforsować najlepiej strzeżony sejf świata. Trzymali się blisko siebie i chyba tylko to pozwalało im zachować resztki zdrowego rozsądku i zwyczajnie nie zwariować.

Wokół nich roztaczała się woń potu i strachu. Słodki zapach, klejący oczy i przyprawiający o gęsią skórkę na plecach, ale poza nim było coś jeszcze – wszechobecny smród krwi i z wolna rozkładającego się mięsa. Chociaż ten ostatni dokuczał mniej, bo jakby nie było pod ziemią temperatura była znacznie niższa niż na powierzchni, to jednak Paweł zdecydowanie czuł charakterystyczną woń. Zapachu zgnilizny nie dało się pomylić z niczym innym.

Sztuczka, którą wymyślił, okazała się dla nich niemalże zgubna. Rzut śrubą na tory najdalej jak się da i owszem, odciągał zombie, który podszedł zbyt blisko. Problem polegał na tym, że hałas i wzmożona aktywność jednych przyciągała ich pobratymców. W efekcie błądzili w ciemności, cudem unikając zetknięcia się z maszkarami, uważając na każdy, najmniejszy nawet ruch. Zahaczenie łopatą lub kilofem o tory oznaczałoby pewną śmierć. Pozytywne jednak było to, że po kilkunastu minutach wzrok mężczyzny i chłopaka przyzwyczaił się do ciemności i nie musieli używać latarek. Przerażony Max chciał wracać do bezpiecznej klitki, którą opuścili, jednak Paweł stanowczo wyperswadował mu ten pomysł. Jeżeli by tam wrócili, zombie na dwieście procent odcięliby ich od możliwości wydostania się na powierzchnię. Na domiar złego widmem wiszącym nad ich głowami była jeszcze ta nieszczęsna kwarantanna, o której Max tyle dobrego usłyszał od Pawła. Wobec powyższego nie mieli innego wyboru, jak tylko kontynuować wcześniej obrany kurs i modlić się, co do chwili obecnej było całkiem skuteczne, żeby nie związać się walką z tak przeważającym liczebnie przeciwnikiem.

– Psst…! – syknął Max, pociągając jednocześnie Pawła za rękaw. Mężczyzna błyskawicznie zatrzymał się i napiął wszystkie mięśnie, gotów do reakcji.

Kiwnął pytająco głową. Max odpowiedział mu również kiwnięciem, jednak jego ruch wskazywał ścianę. Paweł wyciągnął rękę i z olbrzymią ulgą dotknął zimnych, stalowych drzwi. Od trzech godzin nie marzył o niczym innym. Mógł teraz umrzeć szczęśliwy. Wziął głęboki oddech, niestety, niezbyt świeżego powietrza. Stał tak, trzymając rękę na wrotach i delektując się chłodem stali. Wiele razy w swoim życiu ocierał się o śmierć, jednak nigdy nie był tego tak świadomy jak w tym momencie. Refleksja zawsze przychodziła już po danym wydarzeniu. Teraz jednak miało ono dopiero nastąpić i to, w jaki sposób się skończy, będzie decydowało o jego dalszym losie. Jego i tego młodego chłopaka, którego przypadkowo poznał, a którego już zdążył polubić. Wychodzi na to, że takie tragiczne wydarzenia naprawdę zbliżają ludzi, nawet jeżeli są oni sobie totalnie obcy.

Mężczyzna zaczął delikatnie macać drzwi, kierując rękę w stronę, gdzie powinna znajdywać się klamka. Po chwili znalazł ją i bardzo powoli nacisnął, uważając, żeby zrobić to bez najmniejszego skrzypnięcia, które w ciemnym i cichym tunelu rozniosłoby się niczym potępieńczy jazgot. Niestety drzwi nie ustąpiły. Potrzeba było klucza, którego nie posiadali. „Jasne, to by było zbyt proste” – pomyślał żołnierz. Zważył w dłoni łom i zastanowił się chwilę. Czuł na sobie błagalne spojrzenie Maxa i wiedział, że musi coś zrobić. I to szybko, bo im dłużej tu stoją, tym większe szanse, że jeden z tych popaprańców na nich wpadnie, choćby przypadkiem, i skończy się ich bohaterska walka o przetrwanie. Musi znaleźć sposób, żeby otworzyć drzwi, inaczej obaj zginą w tym przeklętym metrze, a później z kretyńskim wyrazem twarzy będą się błąkać w ciemnościach aż do końca świata. Nie, taki finał niezbyt mu się podobał. Wsunął kilof między framugę, najciszej jak się dało, tuż przy samym zamku. Subtelnie naparł na narzędzie, wykorzystując siłę przeciwwagi.

Drzwi delikatnie skrzypnęły, a Paweł zamarł w połowie ruchu. Cisza, jaka teraz zapanowała, była, najprościej rzecz ujmując, przerażająca. Obaj wiedzieli, że ich usłyszano, a ich przeczucie darło się spanikowane wniebogłosy. Jakaś część ich świadomości starała się to wszystko wyprzeć. „Będzie dobrze” – szeptały głosy w ich głowach. „Tak, stoicie w przedsionku piekła, wokół was krząta się kilkunastu nieumarłych chcących skosztować waszego mięsa, nie macie broni i w ogóle macie dość marne perspektywy wybrnięcia z tego gówna. Ale będzie dobrze. Tak, wprost kwitnąco”.

Nagle do ich uszu dotarło jęknięcie jednego z umarlaków.

Paweł zareagował błyskawicznie, niczym chart zrywający się do pościgu za królikiem.

– Max! Świeć! – krzyknął do chłopaka.

Tunel rozświetlił blask, niemalże zwiastujący nadejście Królestwa Niebieskiego. Brakowało tylko trąb i małego baranka z czerwoną wstęgą. Snop światła trafił najbliższego zombie prosto w twarz, a jego reakcja była błyskawiczna – rzucił się na chłopaka z wyciągniętymi łapami i rozwartą szczęką. Paweł odwrócił się i jednym idealnie wymierzonym ruchem wbił kilof prosto w czaszkę maszkary. Wokół trysnęła krew, a zwłoki osunęły się na tory. Na reakcję reszty towarzystwa nie trzeba było długo czekać. Wąski tunel wypełniły jęki i wrzaski potworów, pędzących w stronę kolacji. Żołnierz, nauczony pracy w ekstremalnie stresujących sytuacjach, zachował zimną krew. Błyskawicznie wyciągnął drugi kilof, wsadził między drzwi a framugę i wyważył zamek. Ich oczom ukazał się ciemny i wąski korytarz. W sumie nic, czego by nie znali.

42
{"b":"643245","o":1}