Trasa Gdańska, godzina 22:35.
No świetnie… I co jeszcze? – wyszeptał do pustej furgonetki Tomek.
Kluczył po Bielanach między porzuconymi samochodami, szukając wyjazdu na trasę i następnie, jak tylko się uda – wyjazdu z miasta. Nie do końca był przekonany co do słuszności tej decyzji, ale i tak zamierzał to zrobić. Problemy pojawiły się, gdy po niezliczonej ilości zakrętów trafił w końcu na trasę wylotową, która okazała się być całkowicie nieprzejezdna. Postanowił zawrócić i spróbować przebić się na drugi brzeg Wisły, chociaż też nie był pewien, czy to dobra decyzja. Był natomiast pewien tego, że musi pozostać w ruchu tak długo, jak to tylko będzie możliwe – w myśl zasady, że im bardziej się będzie wiercił, tym trudniej będzie go dziabnąć.
Minął zatkany most Gdański i skierował się w głąb miasta. Na szczęście trasa w tę stronę była bardziej przejezdna, inaczej musiałby pozostawić samochód i kontynuować podróż pieszo. Perspektywa nie była zbyt zachęcająca, ale przynajmniej miał broń. Rozważał szanse, jakie by miał podczas takiej wyprawy, gdy nagle usłyszał wrzask. Nie kolejne nieartykułowane dźwięki wydawane przez zombie, tylko normalny, ludzki krzyk.
– Stój! – doleciał do jego uszu przez uchyloną szybę po stronie pasażera. Tomek odruchowo zatrzymał auto i zaczął się rozglądać. „Jedź” – usłyszał ponaglający głos w swojej głowie. Jak ktoś jest na tyle durny, żeby drzeć się i zwracać tym samym na siebie uwagę zombie, to nie ma sensu go ratować. Jednak chłopak zignorował tę egoistyczną cząstkę samego siebie i dalej się rozglądał. W pierwszej chwili nikogo nie zauważył, lecz po sekundzie spod ciemnych drzew znajdujących się po stronie Starego Miasta, wyskoczyły dwie postacie. Biegły z górki na złamanie karku, wymachując dziko rękami. Pomimo dużej odległości, jaka ich dzieliła, Tomek wiedział, że to na pewno oni go wołali. Kobieta i mężczyzna. Naraz poczuł, jak żołądek mu się ściska ze stresu. Uciekać samemu i walczyć o życie to jedno, ale uciekać, walczyć o życie i jeszcze ratować innych to już zupełnie inna bajka.
– O kurwa… – wydusił z siebie, sięgnął po karabinek maszynowy i wyskoczył z szoferki.
Dwójka uciekinierów biegła ile sił w nogach, trzymając się za ręce. Tuż za nimi pędziło kilkunastu zombie, cały czas zmniejszając dzielący ich dystans. Byli już kilkanaście metrów od Tomka i bezpiecznej furgonetki, gdy nagle dziewczyna potknęła się i przewróciła. Tomek ruszył w ich stronę wbrew własnemu rozsądkowi. Przez głowę przeleciała mu myśl, że będąc na jej miejscu, też by chciał, żeby ktoś mu pomógł. Nagle jego wzrok spotkał się ze wzrokiem mężczyzny, który pomagał kobiecie wstać. Pomimo dzielącej ich odległości Tomek dostrzegł w jego oczach niemą prośbę. Jednak było tam coś jeszcze, coś na kształt… zaufania? Wszystko działo się zbyt szybko, by zajmować się dokładną analizą spojrzeń. Jednocześnie to, co następnie zrobił mężczyzna w kolorowej koszuli, utwierdziło Tomka w przekonaniu, że tamten mu zaufał. Jakby nie było, nie miał innego wyjścia. Facet wiedział, że od następnych paru sekund i zachowania chłopaka w białym T-shircie zależy jego życie. Mężczyzna rzucił się na ziemię, przygniatając swoim ciałem kobietę.
Chłopak zatrzymał się, błyskawicznie zarepetował broń i puścił serię w stronę zombie. Sporo pocisków zatrzymało się w trawie, jednak równie wiele trafiło w nacierające kreatury. Wokół nich, w rozbryzgach krwi, zaczęły fruwać fragmenty oderwanych ciał. Jeden z zombie, z przestrzeloną głową, upadł niecały metr od kulących się na ziemi ludzi. Chłopak słyszał krzyki kobiety i nie przestawał prowadzić ostrzału. Naciskał spust aż do wyczerpania magazynka, co nie zajęło mu specjalnie dużo czasu. Całość trwała mniej niż dziesięć sekund. Na szczęście tyle wystarczyło, żeby pozbyć się najbliższych potworów.
Wtedy dwójka uciekinierów wstała i podbiegła do chłopaka. Dziewczyna płakała. Nie wiadomo, czy dlatego, że całe jej nader zgrabne ciało było w trawie, czy też dlatego, że parę chwil temu mogła zginąć od zabłąkanej kuli wystrzelonej przez chłopaka w wojskowych glanach, krótkich spodenkach i balistycznym hełmie na głowie. Tomek stawiał jednak na to drugie.
– Dzięki – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę do chłopaka. Na oko miał trzydzieści parę lat. Był nieźle zbudowany, zakładając podział na grubych, chudych i tych nieźle zbudowanych. Na nogach miał białe adidasy i spodnie z ciemnego jeansu, gdzieniegdzie ubrudzone krwią. Klatę przyozdabiała rozpinana koszula w wielką kratę i kolory dominujące w stylistyce kanadyjskiego drwala. Ze szczupłej, wysuszonej twarzy wpatrywała się w Tomka para surowych, przenikliwych oczu.
– Bez ciebie byśmy… – zaczął mężczyzna, ale chłopak mu przerwał.
– Nie ma sprawy. Podziękujesz mi później, teraz mamy inne rzeczy do roboty – przerwał mu Tomek, wskazując lufą kierunek, z którego przybyli. Między drzewami widać było kilkanaście postaci. Wszystkie ruszały się w taki sam, nieskładny i nieskoordynowany sposób, cały czas prąc przed siebie.
– Cholera – powiedział mężczyzna. – Natalia, wejdź szybko do środka.
Powiedziawszy to, otworzył drzwi szoferki i pomógł kobiecie umościć się wewnątrz pojazdu. Zobaczył leżące na siedzeniu strzelby i zabrał obie. Zamknął drzwi i odezwał się do Tomka:
– Masz amunicję? – zapytał, samemu sprawdzając stan pocisków w strzelbach.
– Nie. Chyba nie, nie jestem pewien. Może na siedzeniu – odparł zgodnie z prawdą Tomek.
– Pokaż – polecił mu mężczyzna.
Złapał glauberyta i sprawnym ruchem wyjął magazynek, który okazał się być pusty. Jednakże nie odrzucił go w krzaki, jak to dzieje się na filmach czy w grach komputerowych, ale podał go chłopakowi i kazał schować do kieszeni. Jak znajdą amunicję, to będzie w co ją załadować.
– Tym nie damy rady – powiedział, podnosząc nieznacznie obie strzelby. – Jest ich za dużo. Musimy uciekać.
– Okej – odparł Tomek i ruszył w stronę siedzenia kierowcy.
– Ja poprowadzę – powiedział władczo mężczyzna.
Tomek popatrzył na niego zaskoczony. Dopiero po chwili sobie przypomniał, jak kretyńsko wygląda i że w świetle prawa nie może prowadzić pojazdów. Zwłaszcza policyjnych. „Chociaż światło prawa raczej za szybko nie zaświeci, a w okolicy nie znajdzie się policjant, który mógłby wlepić mi mandat” – pomyślał chłopak.
– Spokojnie, wiem, co robię. Jestem policjantem – powiedział mężczyzna, zatrzaskując drzwi.
„Pięknie” – pomyślał Tomek. „Z deszczu pod rynnę”. Nie wiedzieć czemu, poczuł się nieco zagrożony. Może zrobił coś źle, może ten typ oskarży go o kradzież pojazdu policyjnego czy nieudzielenie pomocy funkcjonariuszom, czy… O Jezu, a jak on wie, że to Tomek był świadkiem pierwszego ataku zombie? Był świadkiem i nikogo nie ostrzegł. A mógł, nawet powinien. Może to by pomogło zapobiec epidemii. „Przestań gdybać” – napomniał się w myślach. „Będzie co ma być. Poza tym uratowałeś mu życie, więc jest ci coś winien”.
Najbliższy zombie był nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od nich, gdy furgonetka ruszyła.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Tomek.
– W stronę placu Bankowego. Tam jest komenda. Znajdziemy w niej schronienie, broń i ludzi, którzy nam powiedzą, co to za gówno wylało się na ulice naszej stolicy.
Pola Mokotowskie, godzina 22:45.
Kaja nie mogła usnąć. Napełniła brzuch słynną wojskową grochówką i popiła ją odrażającym napojem, który nosił tu szumne miano herbaty. Potem położyła się, ale sen uparcie nie nadchodził. Po kilkudziesięciu minutach nasłuchiwania tego, co się dzieje wokół niej, i myślenia o tym, czego doświadczyła, zdecydowała się wyjść i rozejrzeć. Zamiast bezproduktywnie leżeć, może będzie mogła w czymś pomóc, czas jej szybciej zleci, a zajęty pracą umysł przestanie wyświetlać przerażające obrazy. „Same plusy, zostaję tu co najmniej do środy” – przypomniała sobie zabawny cytat.