Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Pozostała dwójka przytaknęła i z odrobinę podbudowanym morale ruszyła w głąb budynku. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia zza rogu ściany wyskoczył zombie i rzucił się na Tomka. Ten, nie mając za wiele czasu na reakcję, odskoczył niezgrabnie w bok. Na niewiele się to zdało – zombie przywarł do chłopaka, zaciskając ręce na jego karku i próbując odgryźć mu co najmniej pół twarzy. Tomek wypuścił broń i chwycił martwego policjanta za czoło oraz szyję, całą siłę wkładając w to, żeby nie dać się chociażby drasnąć. W tym cudownie niezgrabnym uścisku odbili się od ściany i zaczęli się szamotać, rozwalając wszystko wokół. Chłopak przeraźliwie krzyknął, w jednym dźwięku wyrażając zarówno zaskoczenie, jak i wolę walki, bo wiedział, jak blisko śmierci się znalazł. Zombie warczał niczym wściekły pies.

– Kurwa! Zdejmijcie go ze mnie! – wołał Tomek, nie odrywając wzroku od przeciwnika. Teraz nie uważał wołania o pomoc za coś uwłaczającego jego męskości.

Kuba zareagował instynktownie i błyskawicznie rzucił się na pomoc. Niemniej szamotanina sprawiała, że miał bardzo ograniczoną możliwość oddania strzału.

– Nie ruszaj się przez chwilę! – krzyknął do Tomka, chociaż zdawał sobie sprawę, jak kretyńsko to zabrzmiało.

Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli – Tomek znalazł się pod zombie, a nie, co by było o niebo lepsze, na nim. Ciężar kreatury przygniótł chłopaka do ziemi, dosłownie wyduszając mu dech z piersi, a ich głowy były zbyt blisko siebie, żeby Kuba mógł się zdecydować na oddanie czystego strzału. Tomek spojrzał w źrenice potwora i zamarł. Poczuł, że cała siła, cała wola niszczenia zombie jest skierowana na niego. Że jest nic niewartym, kolejnym posiłkiem. I tego właśnie potrzebował. Obudziła się w nim jakaś iskra, która nie chciała pogodzić się z tym, co nieuniknione. Chłopak naprężył muskuły i z całej siły wyprostował ramiona, odpychając od siebie zombie najdalej, jak to było możliwe. Krzyknął z wysiłku, a kątem oka dostrzegł jakiś ruch…

To Kuba rozwiązał spór kopniakiem, jakiego nie powstydziłby się sam Roberto Carlos. Zombie, trafiony w głowę, puścił chłopaka i poleciał w głąb korytarza, a policjant, idąc za ciosem, wycelował PM-84P i bez zbędnych ceregieli pociągnął za spust. Budynek wypełnił huk strzału, a głowa jego byłego kolegi po fachu eksplodowała, dekorując korytarz w piękne, jasnoczerwone plamy. „Zupełnie jakby ktoś rozlał wazę wigilijnego barszczu” – pomyślał mężczyzna.

– Jesteś cały? – zapytał Kuba, pomagając Tomkowi podnieść się z ziemi.

– Tak. Chyba tak – powiedział chłopak, oglądając swoje ciało w poszukiwaniu ran. W jego oczach dalej mieszkało przerażenie. – Ale chyba się zesrałem…

– Dobrze, że tylko tyle – zaśmiał się mężczyzna i poklepał Tomka po plecach.

– Krew ci leci – wyszeptała Natalia, stojąc w dalszym ciągu pod drzwiami, jakby nogi wrosły jej w linoleum.

Tomek zrobił się blady niczym kartka papieru.

– Gdzie…? – wyszeptał przerażony.

Był doskonale świadom tego, co dzieje się z osobami ugryzionymi przez zombie. Zapadła cisza.

– Gdzie?! – tym razem krzyknął, oglądając swoje ubranie. Niczego nie dostrzegł, chociaż na i tak brudnym ubraniu pojawiło się parę plam krwi, których – mógłby przysiąc – nie było tam wcześniej. Panika sprawiła, że był gotów natychmiast strzelić sobie w głowę, nawet nie widząc potencjalnego zranienia. Wolał nie widzieć pewnie już ropiejącej bruzdy, która zmieni go w bezmózgiego yeti zjadającego mózgi młodych dziewic.

– Nie wierć się, na miłość boską – powiedział Kuba, łapiąc go za ramiona. Dopiero teraz Tomek uświadomił sobie, że szamotał się i tańczył wokół własnej osi niczym Indianin podczas tańca wywołującego deszcz.

– Daj, obejrzę cię – powiedział spokojnie policjant. – Natalia, gdzie widziałaś krew?

– Na plecach – odparła cicho.

Kuba spojrzał na żonę. Wyglądała jak świeczka, która lada moment się dopali. Dosłownie gasła w oczach. „Jezu, żeby to tylko było przemęczenie i nadmiar emocji” – pomyślał Kuba. W tym momencie zreflektował się, że w ciągu paru sekund dwukrotnie odwołał się do Stworzyciela. Ciekawe.

– Ej! Natalia! – powiedział podniesionym głosem. – Kochanie, podejdź na chwilę. Musisz mi pomóc.

Oczywiście niczego od niej nie potrzebował, poza tym, że chciał ją mieć obok i to przytomną oraz myślącą, przynajmniej do momentu znalezienia bezpiecznej kryjówki. Wobec tego musiał ją czymś zająć, bo podpieranie drzwi wyraźnie jej nie służyło.

Natalia podeszła.

– Co? – zapytała, a w jej głosie słychać było zmęczenie i pretensję, że musiała się ruszyć.

– Pokaż mi, co dokładnie i gdzie widziałaś – powiedział Kuba, patrząc na żonę. Ta nie odwzajemniła spojrzenia.

– O tu – wskazała miejsce na plecach palcem, ale nie dotknęła czerwonej, wyraźnie świeżej plamy krwi na koszulce Tomka.

– I jak to wygląda? – zapytał wystraszony chłopak.

– Poczekaj, sekundę… – odrzekł Kuba, rozchylając delikatnie rozdartą koszulkę.

Po chwili pełnej napięcia policjant wypuścił ze świstem powietrze.

– Jest dobrze – powiedział. – To znaczy – faktycznie jesteś ranny, ale to nie ugryzienie. Ani zadrapanie. Przeciąłeś sobie skórę podczas szamotaniny.

– Skąd wiesz? – chłopak nie wierzył do końca towarzyszowi.

– Stąd, że rana jest idealnie równa, płytka i czysta. – odparł Kuba. – Wystarczy?

– Tak, dzięki – odpowiedział Tomek z wyraźną ulgą w głosie.

– Dobra, chodźmy znaleźć apteczkę. Idę pierwszy – powiedział Kuba.

Podszedł do zwłok, schylił się i wyciągnął z kabury martwego policjanta glocka. Sprawdził magazynek, po czym podał pistolet Tomkowi. Sam pozostał uzbrojony w zabrany Natalii pistolet maszynowy.

Cała trójka ruszyła w głąb opuszczonego budynku, tym razem spokojnie i metodycznie zaglądając w każdy podejrzany róg.

Środa.

Mokotów, godzina 03:20.

Paweł drgnął niespokojnie i otworzył szeroko oczy. Wydawało mu się, że usłyszał coś doskonale mu znanego. Wcześniej spał, o ile oczywiście drzemanie w fotelu z przymkniętymi raptem powiekami można określić jako „spanie”. Misje przebyte w Afganistanie nauczyły go regenerować organizm bez zapadania w głęboki sen, toteż potrafił odpoczywać w sposób niekoniecznie odpowiadający zwykłemu, szaremu człowiekowi. Tam, tak jak w aktualnej sytuacji, o jego życiu decydowała reakcja na zmiany, zachodzące w najbliższym otoczeniu. Reakcja na podejrzane dźwięki, skrzypnięcia, na skradanie się wroga czyhającego na jego życie. Jednak teraz było inaczej. Talibowie nie zwykli krzyczeć i jęczeć niczym potępione dusze, włócząc się bez celu po ulicach umierającego miasta.

Zerknął przez okno i z delikatną satysfakcją stwierdził, że umarlaków kręci się coraz mniej. Właściwie to naliczył niecałe pięć sztuk. Raczej nie poszły spać, czyli coś musiało odwrócić ich uwagę. Tak czy inaczej, dla Pawła i Maxa była to dobra wiadomość.

Po spotkaniu grupy, która ściągnęła na siebie uwagę zombie, nie udało się im wydostać bezpiecznie ze sklepu. Maszkary nadbiegły ze wszystkich stron, ścigając auto, jednak zwabione hałasem przyczłapały również te nieumiejące biegać. Paweł długo zastanawiał się, skąd różnica, i doszedł do wniosku, że zależy to od stopnia zakażenia, zniszczenia ciała i czasu, jaki upłynął od śmierci i następującej po niej reanimacji.

Wiedziony instynktem mężczyzna zamknął wtedy delikatnie drzwi sklepu i bardzo cicho wycofał się z chłopakiem na zaplecze. Nieoczekiwanie znaleźli tam schody prowadzące na piętro, gdzie, jak się wkrótce okazało – rezydował właściciel sklepu. Mieszkanie było niezbyt duże, ale jego głównym atutem były trzy pary drzwi, które odgradzały ich od kreatur szwendających się po ulicy. Wzięli z magazynu tyle jedzenia, ile zdołali unieść, po czym spożyli spokojną wieczerzę przy klimatycznym świetle emitowanym przez dwie małe świeczki. Każdy z nich w takim samym stopniu żałował, że nie przyszło mu wcinać kolacji z kimś przeciwnej płci i odrobinę bardziej atrakcyjnym. Niedługo po tym Max zapadł w kamienny sen, a Paweł stanął na warcie. Najpierw Max upierał się, że nie będzie spał i że muszą od razu działać, ale gdy tylko emocje opadły, zmęczenie wzięło górę nad wszystkim innym. Nie mógł mieć tego chłopakowi za złe. Żołnierz wiedział, że będą potrzebowali sił na nadchodzące godziny. W czasie gdy chłopak spał, Paweł zdecydował, że kiedy zacznie świtać, udadzą się do pierwotnego celu, ku któremu zmierzali – czyli Oddziału Zabezpieczenia Dowództwa Garnizonu Warszawa, stacjonującego tuż za Polami Mokotowskimi. Nie mógł wtedy nawet przypuszczać, że zanim nadejdzie świt, jednostka przestanie istnieć.

51
{"b":"643245","o":1}