Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Przecież to niemożliwe – powiedział Paweł. – Marszałek? – dodał, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Musielibyście otoczyć cały teren siatką i drutem kolczastym albo murem, postawić szperacze, wartowników i stanowiska ogniowe co kilka metrów. To nierealne, nie na taką skalę. Przecież to olbrzymie hektary terenu.

Żołnierz milczał, czekając, aż Paweł się wygada.

– Barykada jest prawie skończona – powiedział w końcu. – Ściągnięto dywizje pancerne z całego kraju, saperów, wojska inżynieryjne. Każdy dostał swój kawałek, za który jest odpowiedzialny.

Paweł poczuł, jak po plecach ścieka mu zimna kropla potu. „Pięknie” – pomyślał. „Nie zdążyliśmy”.

– Co dalej będzie? – zapytał po chwili.

– To, co teraz. Będziemy wypuszczać patrole i ratować tych, co przeżyli.

– Ratować?! – krzyknął w nagłym przypływie furii Kuba. – Przecież strzelacie do niewinnych osób! Na moich oczach tacy jak ty zabili bezbronnych ludzi!

Rwał się, żeby przyłożyć leżącemu żołnierzowi, jednak Paweł powstrzymał go, łapiąc jego rękę. Policjant się uspokoił, ale splunął z pogardą obok leżącego żołnierza.

– Musimy robić wszystko, żeby zaraza się nie rozprzestrzeniła – mówił dalej żołnierz. – Nie rozumiecie? Zagrożona jest cała Polska, jak nie Europa i świat. Zobaczcie, przez niespełna dobę to cholerstwo opanowało całe miasto. Całe miasto! Kilkaset tysięcy ludzi jest już zarażonych, reszta pochowała się po jakiś dziurach albo jakoś walczy. I doskonale wiecie, jak ta walka się skończy – dodał ponuro. – Odcięcie i izolacja miasta to jedyny pewny sposób.

– Tak? A jak wam nie wyjdzie to co, zrzucicie bombę atomową na stolicę? – zapytał Kuba.

Żołnierz milczał, ale posłał policjantowi wystarczająco wymowne spojrzenie.

– Ja pierdolę. Pięknie, kurwa, pięknie – powiedział Kuba i złapał się rękami za głowę. – Dobra, nie ma na co czekać. Spierdalamy stąd – dodał i poszedł zająć miejsce za kierownicą.

– Ej, nie zostawiajcie mnie! – krzyknął desperacko żołnierz.

– Nie martw się. Koledzy cię znajdą – odpowiedział Paweł i zamknął drzwi furgonetki. Ruszyli.

Leżący na ziemi żołnierz odprowadzał tęsknym wzrokiem oddalający się pojazd. Gdy tylko zniknął za zakrętem, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą krótkofalówkę. „Kretyni” – pomyślał, włączając urządzenie. Radio trzasnęło cicho, żołnierz wcisnął odpowiedni przycisk i zaczął mówić:

– Baza, mówi starszy sierżant sztabowy Mak. Na północ w kierunku cmentarza Północnego jedzie furgonetka policyjna z sześcioma osobami na pokładzie – sierżant przerwał na chwilę, żeby zastanowić się co dalej powiedzieć. – Dwie osoby są na pewno zarażone, jedna już w gorączce. Są uzbrojeni i niebezpieczni, postrzelili mnie i zabili troje moich ludzi. Uciekają z miasta. Zatrzymać za wszelką cenę.

– Zrozumiałem – odpowiedział zniekształcony mechanicznie głos po drugiej stronie.

– I zabierzcie mnie stąd, leżę przy torach na Wólczyńskiej – dodał żołnierz.

– Zrozumiałem, potwierdzam. Bez odbioru.

Głuchy trzask świadczył o zakończeniu rozmowy.

Sierżant sposępniał, uświadomiwszy sobie, co powiedział i jakie to będzie niosło za sobą konsekwencje. Niestety, nie miał zbyt dużego wyboru. Ci ludzie za dużo wiedzieli i jeżeli to by wyszło na jaw, miałby przesrane.

Nagle usłyszał krzyk. Spojrzał w stronę, z której nadjechali, i zobaczył, jak zza zakrętu wybiega wataha zombie. Poczuł, jak kropla zimnego potu spływa mu po plecach, i przeżegnał się, prosząc o szybką śmierć.

Obrzeża Warszawy, godzina 12:30.

Co za skurwiele – powiedział Kuba, waląc ręką w deskę rozdzielczą. – Jak tak można? Do własnych ludzi, jak do zwierząt? – wypluwał z siebie pełne nienawiści słowa.

Nikt jednak nie podejmował dyskusji, więc policjant po chwili się uspokoił. Minęli myjnię samochodową i przejeżdżali teraz obok parkingu sąsiadującego z cmentarzem Północnym.

– Uciekaliście z miasta? – zapytał Paweł.

Kuba zerknął na niego przez tylne lusterko i stwierdziwszy, że nie ma sensu czegokolwiek ukrywać, odpowiedział:

– Tak. Wy?

– My też – odpowiedział komandos.

Dziesiątki myśli kłębiło się w głowie każdego z nich. Zdecydowanie zbyt wiele, aby wyłowić z nich coś sensownego i rozpocząć rozmowę. Okolica jak zawsze była pusta i wymarła. Z jednej strony widać było wysoki mur największego cmentarza Warszawy, z drugiej rzadkie domy otoczone przez pola i niewielkie kępy drzew i krzaków. Właściwie to można było się poczuć, jakby jechali na wycieczkę za miasto.

– Na skrzyżowaniu skręcimy w prawo, potem już prosta droga do Łomianek – powiedział Kuba. – Jak będą problemy to wbijemy się w las, tam łatwo ich zgubimy – dodał. – Jakoś będziemy musieli ominąć blokadę, bo droga pewnie jest nieprzejezdna.

– Dobry pomysł. Gdzie jedziecie? – zapytała Kaja, włączając się do dyskusji.

– Na Mazury – odpowiedziała Natalia, odwracając się w jej stronę. – Tomek zaproponował nam wakacje w domku jego rodziców. Chcecie się zabrać z nami?

Pomimo tego, że nie konsultowała tego z mężem, Natalia zaryzykowała. Zauważyła, że ludzie są okej. Paweł wyglądał na faceta, który potrafi sobie w życiu z wszystkim poradzić. No i miał córkę, co powinno być gwarancją jego względnie normalnego zachowania.

Na wspomnienie rodziców Max wyraźnie sposępniał. Nie udało się dotrzeć do jego domu, a ilość grasujących w okolicy zombie nie wróżyła niczego dobrego.

– Jasne – odpowiedziała Kaja i spojrzała pełna nadziei w oczy ojca.

Nagle szare oczy Pawła rozszerzyły się z przerażenia.

Komandos złapał córkę w talii i rzucił się z nią na podłogę, chociaż było dla niego jasne, że nie miało to najmniejszego sensu i w niczym im nie pomoże. Jednak instynkt był silniejszy.

Max, zastanawiając się co się stało z jego rodzicami, obgryzał właśnie paznokieć kciuka, gdy spostrzegł dziwne zachowanie komandosa. Nim uświadomił sobie, czym jest spowodowane, było już za późno.

Tomek patrzył na mijane za szybą drzewa i zastanawiał się, czy poradzą sobie na Mazurach. Nagle drzewa zniknęły, a w ich miejsce pokazało się jasnobłękitne niebo.

Kaja chciała krzyknąć, jednak siła, z jaką ojciec przygniótł ją do podłogi, odebrała jej dech w piersi. Poczuła dominujący i wszechogarniający strach, posypany szczyptą niedowierzania.

Kuba, widząc to samo, co zobaczył Paweł, desperacko skręcił kierownicą, jednak przez to sprawił, że zaczęli stanowić łatwiejszy cel. Poczuł, jak koła tracą przyczepność i samochód przewraca się na prawy bok.

Natalia z zaskoczeniem obserwowała zachowanie Pawła i chciała się odwrócić w stronę drogi, żeby sprawdzić, co je wywołało, ale nie zdążyła.

Sekundę wcześniej Paweł zobaczył, jak daleko przed nimi, spomiędzy drzew wyłania się potężna i majestatyczna sylwetka czołgu Leopard 2A4, którego młodsi kuzyni plądrowali polskie ziemie podczas II wojny światowej. Jego olbrzymia lufa była wyzywająco i szyderczo skierowana w stronę nadjeżdżającej furgonetki. Ułamek sekundy później czołgiem delikatnie zakołysało, a fala uderzeniowa uniosła ziemię wokół niego, tworząc tym samym olbrzymi tuman kurzu.

Powietrze przeszył huk wybuchu, niczym uderzenie pięścią wściekłego i rozczarowanego boga.

A potem wszystko zalało oślepiające, ciepłe światło.

Spis treści:

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Poniedziałek.

Przedmieścia Warszawy, godzina 20:27.

Wtorek.

Żoliborz, godzina 03:15.

Wola, godzina 13:00.

Mokotów, godzina 13:00.

Metro, godzina 12:25.

Most Śląsko-Dąbrowski, godzina 13:00.

Metro, godzina 12:37.

Bielany, godzina 12:50.

Mokotów, godzina 13:15.

Wola, godzina 13:15.

Most Śląsko-Dąbrowski, godzina 13:15.

Metro, godzina 13:19.

80
{"b":"643245","o":1}