Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Racja. Nada się. Wsiadaj – rzucił do Jacka, po czym zawrócił i usiadł za kierownicą.

Jacek posłusznie podreptał za samochód, gdzie czekała już na niego wyciągnięta ręka. Złapał ją i po chwili znalazł się na pace, w towarzystwie dwóch innych, już normalniej wyglądających, ale także potężnych, mężczyzn. „Górale czy co?” – pomyślał.

– Cześć – rzucił od niechcenia. Nie doczekał się odpowiedzi, poza jednym szyderczym parsknięciem.

Nie bał się. Nie zastanawiał się też, co zamierzają zrobić. Jednak czuł, że z tymi facetami będzie można całkiem nieźle pójść w tango.

Samochód ruszył.

Pola Mokotowskie, godzina 21:58.

Kaja usiadła na pryczy, przy głośnym jęku sprzeciwu starych sprężyn. Dotknęła rękami zimnej, metalowej konstrukcji łóżka. Nie mogła usnąć, chociaż tak bardzo się starała. Gdy tylko zamykała oczy, widziała przed sobą małego chłopca z kiosku, zmianę, jaka w nim nastąpiła w tak krótkim czasie. Oprócz tego przypominała sobie wszystkie te wykrzywione, głodne twarze czekające na jej najmniejszy błąd. Wściekłe spojrzenia niewidzących oczu. Cały czas czuła też wiatr we włosach, towarzyszący jej przy ucieczce w stronę Złotych Tarasów. Przez zmęczone, drobne ciało przeszedł dreszcz. Martwiła się też o ojca – od rana nie miała z nim żadnego kontaktu, chociaż… w głębi duszy była pewna, że kto jak kto, ale on z pewnością sobie poradzi. Jej tatuś łatwo nie dawał za wygraną. Tego jednego była pewna. Z lekkim poczuciem winy przyjęła fakt, że zupełnie nie myślała o Adamie. Co prawda nie spotykali się zbyt długo, ale znała go, lubiła, może nawet coś więcej… Jednak wszystkie zdarzenia skutecznie przyćmiły jego postać. Odrzuciła szybko te myśli i skupiła się na swojej aktualnej sytuacji, ponownie rozglądając się po miejscu, do którego trafiła.

Ciemna zieleń przytaczała ją z każdej strony. Ciężki wojskowy namiot pomimo znacznych prześwitów był niezbyt przewiewny. Pachniało w nim wilgocią, stęchlizną i czymś, czego dziewczyna nie potrafiła nazwać. Może służbami mundurowymi? Tak, to chyba było najlepsze określenie. Tania woda po goleniu, dużo potu i mydło służące za jedyny produkt piorący. Pomnożone razy wszyscy żołnierze, zamieszkujący tak niewielką przestrzeń, dawało taki właśnie zapach, który pomimo wszechogarniającej woni traw i drzew rosnących na Polach Mokotowskich był dominujący. Jednak nie zamierzała narzekać. Raz, że była oswojona ze specyficzną wonią wojskowych, a dwa, że gdyby nie żołnierze, to już by nie żyła.

Nagle poły namiotu rozchyliły się i do środka wkroczyła sanitariuszka w białym fartuchu i brezentowej masce na twarzy. Za nią wszedł żołnierz z karabinem maszynowym. Zatrzymał się parę metrów od Kai, nie spuszczając z niej wzroku. Sanitariuszka usiadła na pryczy obok dziewczyny.

– Jak się czujesz? – zapytała. Miała ciepły i miły głos, jednak podkrążone oczy świadczyły o tym, że ostatnio czas spędzała bardzo intensywnie.

– Lepiej, dziękuję – odpowiedziała dziewczyna.

– To dobrze. Pokaż ucho – poprosiła i delikatnie nakierowała twarz dziewczyny w swoją stronę. Następnie wsadziła jej elektroniczny termometr do ucha i poczekała, aż urządzenie zapiszczy. Po paru sekundach wyjęła go i odczytała wynik.

– Trzydzieści sześć i dwa. Nieźle. Jesteś trochę osłabiona, zestresowana, no i pewnie nic nie jadłaś przez ostatnie kilkanaście godzin. Grunt, że nie masz gorączki – powiedziała wyraźnie zadowolona.

– A jakbym miała gorączkę, to…? – zapytała Kaja, choć chyba znała odpowiedź.

– To nic – powiedziała sanitariuszka, odwracając wzrok. W jej głosie słychać było niepewność, ale błyskawicznie się poprawiła. – Najważniejsze, że jej nie masz. Za chwilę przyniesiemy ci coś ciepłego do jedzenia.

Powiedziawszy to, wyszła, nie dając Kai możliwości zadania dodatkowych pytań. Żołnierz poczekał i wyszedł zaraz za nią. Kaja zastanawiała się, czego tym razem będą od niej chcieli. Była tu już od jakiegoś czasu, jednak wszystko, co pamiętała, było całkowicie nieskładne i nie po kolei. Pewnie było to spowodowane szokiem. Trudno było ułożyć jej ostatnie wydarzenia w jedną, logiczną całość. Zza ścian namiotu słyszała, że ktoś biega i coś krzyczy. Prawdopodobnie to żołnierze. Nie wiedziała jednak, czy to jawa, czy sen. Rejestrowała też odgłosy wydawane przez jeżdżące samochody, jakieś pracujące, ciężkie silniki i parę razy nawet się jej wydawało, że słyszy śmigłowiec. Ale nie była tego stuprocentowo pewna. Ostatnie godziny bardzo dobitnie udowodniły, że niczego nie można być już pewnym.

Do namiotu wkroczyło paru mężczyzn. Każdy z nich był postawny i odziany w moro. Część trzymała karabiny, ale tylko jeden miał kaburę z pistoletem. Wyglądał najpoważniej ze wszystkich i pewnie był najwyższy stopniem. Na oko mógł mieć niecałe czterdzieści lat. Pomimo autorytetu wojskowego, jaki bił z całej jego postaci, Kaja stwierdziła, że wygląda dość sympatycznie. Dziewczyna automatycznie zerknęła na pagony i stwierdziła, że ma do czynienia z kapitanem. „Nieźle, przynajmniej traktują mnie poważnie” – pomyślała. „Inaczej by przysłali jakiegoś nędznego chorążego albo kapralinę, uch”.

Mężczyzna wziął krzesło i usiadł naprzeciwko Kai. Mierzył ją chwilę wzrokiem, po czym odwrócił się i powiedział do swoich ludzi.

– Dziękuję, możecie nas teraz zostawić – miał zdecydowany głos, nietolerujący sprzeciwu. Żołnierze posłusznie, jeden za drugim opuścili namiot. Oficer odczekał jeszcze chwilę, po czym przedstawił się:

– Porucznik Bartłomiej Skowron, Oddział Zabezpieczenia Dowództwa Garnizonu Warszawa.

Kaja popatrzyła na niego niepewnie. Oddział Zabezpieczenia… brzmi poważnie. „I, cholera, jest poważne, skoro w centrum miasta strzelali do cywili” – skarciła się w myślach.

– Kaja Petelicka – odpowiedziała. – Miło mi… chyba. Tak myślę – dodała, by rozluźnić nieco atmosferę.

Porucznik uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową.

– Tak, mi również. Powiedz mi, czy możemy już porozmawiać? – zapytał.

– Już? – zdziwiła się dziewczyna, przekrzywiając lekko głowę.

– Tak. Patrol przywiózł cię tu parę godzin temu, ale nie byłaś w stanie opowiedzieć, co się wydarzyło – zaczął porucznik. – Błądziłaś nieobecnym wzrokiem po moich żołnierzach, majaczyłaś. Pielęgniarki cię opatrzyły, a potem usnęłaś. Chwilowa blokada mózgu, jak mniemam. Częsta reakcja na stres. Zdecydowaliśmy się dać ci trochę czasu. Na szczęście ocknęłaś się szybciej, niż myśleliśmy.

Kaja patrzyła na niego z niedowierzaniem. Fajnie to brzmiało, ale było średnio prawdopodobne. Przecież przyjechała tu przed chwilą.

– Kiedy mnie przywieźliście? – zapytała powoli, jakby chciała przeciągnąć czas otrzymania odpowiedzi, której wyraźnie się bała, ale która też ją niezwykle intrygowała.

– Jakieś dwie godziny temu, może trochę mniej – odpowiedział spokojnie porucznik i wyprostował się na krzesełku. Założył nogę na nogę, co odjęło mu trochę punktów u dziewczyny.

Odetchnęła z ulgą. Bała się usłyszeć, że przyjechała parę dni temu, może nawet tydzień. Chociaż z drugiej strony, w głębi duszy właśnie na to liczyła. Miło byłoby się dowiedzieć, że przespała ten cały koszmar, bezpieczna w bazie wojskowej. Odpowie na parę pytań, ogarnie się, wyjdzie z namiotu i wypuszczą ją do domu. Będzie szła skąpaną w słońcu ulicą, pełną normalnych, przeraźliwie nudnych i zwyczajnych ludzi. Trywialna wizja, ale bardzo kojąca.

– Co się tam wydarzyło? – zapytał oficer, sprowadzając Kaję na ziemię. Bańka marzeń pękła.

Dziewczyna wpatrywała się długo w ciemne oczy porucznika. Starała się zebrać myśli. Kim był ten człowiek? Czy jego rodzina jest w Warszawie, a on nie może z nimi teraz przebywać, bo jest po prostu w pracy? Chociaż bycie wojskowym to nie praca, to służba. Wojskowym się jest permanentnie. Z drugiej strony, trochę niezbyt fajnie być rodziną takiego wojaka. Tak, Kaja aż za dużo wiedziała w tym temacie. Próbowała się skupić i poukładać minione zdarzenia w jakąś, logiczną całość, ale nie wiedziała, jak to zrobić.

40
{"b":"643245","o":1}