– Nic ci nie jest? – zapytał Paweł, delikatnie odsuwając od siebie córkę, która trzymała go kurczowo.
– Nie – odparła cicho. – To znaczy, gdyby nie wy, to byłoby…
– Wiem, mała. Już dobrze – powiedział Paweł, przytulając ją swoimi muskularnymi ramionami.
– …ze mną słabo, ale nagle wy tu. I zabiliście ich… Skąd ty się tu wziąłeś?!
Była roztrzęsiona, ale i niesamowicie szczęśliwa.
– Przypadek – odpowiedział z uśmiechem Paweł. – Albo przeznaczenie. Ważne, że jesteśmy razem i już nic ci nie grozi.
Kaja spojrzała na ojca zaskoczona.
– Jak to? To znaczy… „oni” już odeszli? – zapytała z nadzieją w oczach, chociaż w głębi duszy nie spodziewała się twierdzącej odpowiedzi.
Paweł wziął głęboki wdech i już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na pytanie, ale Max wszedł mu w słowo:
– Nie. I choć nie chciałbym wam psuć powitania, to pragnę wam przypomnieć, że trwa apokalipsa, a zombie pewnie słyszeli strzały. I zaraz się tu zlecą jak hieny.
Kaja spojrzała na istotę, która zepsuła najszczęśliwszą niespodziankę, jakiej doświadczyła w życiu. Za plecami jej ojca stał młody chłopak, ewidentnie lubujący się w ciężkiej muzyce. Bojówki, czarne glany i koszulka z czerwonym napisem, którego Kaja nie była w stanie przeczytać, nie pozostawiały wątpliwości. Miłośnikiem hip-hopu to on raczej nie był. Do tego na szczupłym ręku, które trzymało wojskowy karabin, dumnie połyskiwała pieszczocha. Ten dość ekscentrycznie wyglądający burzyciel nastroju miał jednak rację.
– Słusznie – stwierdził Paweł. – Musimy się ogarnąć, oni zaraz mogą tu być.
Dziewczyna kiwnęła potakująco głową, kierując wzrok z powrotem na ojca.
– Dziękuję – powiedziała i ucałowała go w policzek.
– Kochanie, później będzie czas na dziękowanie – odpowiedział Paweł, puszczając córkę. Zrobił krok w tył i zaczął się rozglądać.
– Musimy jeszcze zgromadzić zapasy i możemy ruszać – stwierdził, zatrzymując wzrok na chłopaku. Jego młode rysy nabrały męskich cech, jakby wydarzenia ostatnich godzin niemal fizycznie go postarzyły. Co pewnie niewiele mijało się z prawdą.
– Spędziłam tu parę godzin – powiedziała dziewczyna. Mężczyzna i chłopak spojrzeli na nią pytającym wzrokiem. – Potem wam opowiem. Wiem, gdzie był punkt medyczny i gdzie trzymali amunicję.
Oczy obu zaświeciły z radości.
– Prowadź zatem, córuś, do amunicji – powiedział z chytrym uśmiechem Paweł. Kaja ruszyła.
– A mi pokaż, gdzie jest punkt medyczny. Skoczę po lekarstwa, bandaże i sam nie wiem co jeszcze – powiedział Max.
– Nie ma takiej opcji – powiedział stanowczo Paweł. – Poruszamy się w trójkę. Ja prowadzę, Kaja za mną, a Max ubezpiecza tyły. Tylko nie strzelamy od razu na widok zombie. Czasami lepiej będzie się wycofać albo wyeliminować go po cichu, żeby nie alarmować innych. Czy to jasne? – Pozostała dwójka kiwnęła głowami. – To dobrze. Kaja, to gdzie trzymali amunicję?
Plac Bankowy, godzina 05:45.
Serio myślisz, że jeszcze tu wrócą? – zapytał szeptem Tomek.
– Myślę, że mogą – odpowiedział Kuba. – Ale wolę nie ryzykować i nie czekać, żeby to sprawdzić.
Chłopak przytaknął w milczeniu. Siedzieli w oknie na piętrze i od kilkunastu minut wpatrywali się w ulicę generała Władysława Maczka i plac Bankowy. Przez ten czas nic specjalnie się nie zmieniło. Poza paroma wałęsającymi się zombie, okolica była opustoszała.
– I co? – zapytała Natalia, podchodząc do nich.
– I nic – odpowiedział Kuba. – Szwenda się parę sztuk i tyle, nic specjalnego. Nie ma większej aktywności. Nie zauważyliśmy też nikogo żywego.
– To chyba dobrze, nie?
– Dobrze, że jest mało zombie, czy że nie widzieliśmy nikogo żywego? – dopytał sarkastycznie Kuba.
– Że jest mało zombie – niezrażona tonem męża odpowiedziała Natalia.
– Chyba tak. A ty coś znalazłaś?
– Niewiele. W kuchni jest trochę kawy, cukru i herbaty, ale nie ma jedzenia. To znaczy w lodówce są jakieś resztki, ale nic godnego uwagi. Gdy stąd wyjdziemy, będziemy musieli zahaczyć o jakiś sklep, czy coś takiego.
– Tak, też o tym pomyślałem – powiedział Kuba.
– Dlaczego to dobrze, że ich nie widać? – zapytał Tomek. Na twarzy malowało mu się zmęczenie, ale zielone oczy były bystre i czujne.
– Bo to znaczy, że reszta gdzieś sobie polazła i robi huk wie co. Może czają się pod budynkiem i czekają na nasze wyjście? Albo wszyscy poszli się utopić do Wisły? Opcji jest sporo – wytłumaczył się Kuba.
– Aha. Dla mnie to dobrze, że ich nie ma. Nie mogę na nich patrzeć – stwierdził Tomek.
– Nie tylko ty – odpowiedziała ciepło Natalia. – Tak sobie pomyślałam, że gdy będziemy stąd wychodzić, to możemy założyć kamizelki kuloodporne.
Kuba spojrzał na nią zaskoczony. Kamizelki przeciwko zębom? Może to nie taki głupi pomysł.
– Wiecie, jakby się trafili jacyś ludzie, którzy będą do nas strzelać… – dodała zmieszana, doskonale rozumiejąc reakcję męża. Ten natomiast nie mógł wyjść z podziwu, jak szybko jego delikatna żona odnalazła się w nowej roli. Roli twardej wojowniczki, która walczy o przetrwanie wszelkimi możliwymi środkami.
– Gdzie chcesz jechać? – odezwała się ponownie Natalia, przerywając milczenie.
Kuba zagłębił się w myślach zerkając za okno.
– Nie wiem jeszcze – odparł. – Może Mazury albo Podlasie? Góry? Nie wiem. Szkoda, że nie mamy nigdzie działki.
– Ja mam – stwierdził Tomek. – To znaczy moi rodzice mają, czyli w sumie to ja mam. Trochę mam.
– Gdzie? – zapytał ożywiony Kuba.
– Na Mazurach właśnie. W Romanach.
– W Romanach? Gdzie to jest dokładnie? Wiesz, jak tam dojechać? – Kuba zaczął serię pytań, niczym na przesłuchaniu.
– Tak, wiem – odparł Tomek. – Jeździmy tam co roku na wakacje, ale często też na weekendy czy święta. No i w zimę.
– W zimę też? Czyli wszystko tam jest? – Kuba nie przestawał bombardować Tomka pytaniami. Jego ciemne, brązowe oczy rozszerzyły się jak ślepia polującego kota.
– Eeee… jakie wszystko?
– No woda, prąd, gaz. Wszystko potrzebne do życia.
– Aha, takie wszystko – Tomek kiwnął głową. – Tak, takie rzeczy są. Jest prąd dociągnięty ze wsi, jest kanalizacja i kuchenka gazowa. Wiem nawet, jak wymienić butlę, a w garażu stoją chyba jeszcze dwie zapasowe.
Natalia i Kuba wpatrywali się w niego w milczeniu, więc chłopak niespodziewanie zamilkł, speszony.
– Co jest…?
– Nic, nic, mów dalej – poprosiła dziewczyna słodkim głosem. Tomek poczuł ciepło w brzuchu, gdy się do niego odezwała. Już jak zobaczył ją po raz pierwszy, jeszcze na Wisłostradzie, to mu się z marszu spodobała. Oczywiście była poza jego zasięgiem, ale nie miało to absolutnie najmniejszego znaczenia. Nie odezwał się od razu, tylko zaczął przyglądać się pozostałej dwójce. Nagle go olśniło.
– No nie! Chyba nie chcecie tam jechać? – zapytał przestraszony.
– Nie wiem, bo za mało nam powiedziałeś. Ale to dla ciebie jakiś problem? – odpowiedział pytaniem Kuba.
– No bo… no, to działka moich rodziców, nie wiem, czy możemy… – urwał niespodziewanie. Dopiero teraz Tomek zdał sobie sprawę z absurdalności swojej odpowiedzi. Po raz kolejny zamilkł, zastanawiając się, co się dzieje z jego rodzicami, przy okazji przypominając sobie o siostrze. Ostatnie godziny minęły tak szybko, że nie mógł poświęcić jej nawet sekundy swej uwagi. Cała energia i percepcja były skupione na tym, by przeżyć. Siostra nie wróciła do domu, przynajmniej dopóki on tam siedział, więc musiała być w jakimś bezpiecznym miejscu. Jednak jedno pytanie nie dawało mu spokoju – dlaczego nie próbowała się z nim skontaktować? „Pewnie dlatego, że ukradli ci telefon, ciołku” – pomyślał.
– Hej – powiedział uspokajającym tonem Kuba, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. – Nie martw się. Z nimi wszystko w porządku. Mówiłeś, że wyjechali, więc tym bardziej. Cały ten syf dzieje się w Warszawie, dlatego powinniśmy się stąd wydostać. A działka będzie bardzo dobrym rozwiązaniem. Po drodze możemy pojechać do twojego domu i zostawić kartkę z informacją, gdzie jesteśmy. Co ty na to? Jak sytuacja się wyklaruje i rodzice wrócą do domu, to będą spokojni, wiedząc, że jesteś bezpieczny. Jak myślisz?