Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Nagle wydarzyło się coś, co zadecydowało o dalszym rozwoju akcji. Z południowej części ulicy Wólczyńskiej nadbiegła duża grupa zombie, prawdopodobnie zwabiona hałasem. Na pierwszy rzut oka liczyła około czterdziestu, może pięćdziesięciu sztuk. To daje dwa magazynki do beryla, zakładając, że jeden strzał oznacza jednego przeciwnika mniej. I że żołnierz miał czas na spokojne wycelowanie, a cel nie biegnie szaleńczo przed siebie, obnażając kły i tocząc pianę z pyska. Niestety, wojacy nie mieli tyle szczęścia. Jeden z nich coś krzyknął i paru jego kolegów odwróciło się, aby pokryć ogniem nacierającą, trzecią już grupę. I wtedy zrozumieli, że było już za późno. Za mało czasu na przeładowanie błyskawicznie kończącej się amunicji. Jeden z żołnierzy desperacko rzucił się przed siebie i biegnąc, ile sił w nogach, pędził w kierunku policyjnej furgonetki. Pozostali chcieli zrobić to samo, ale nie dali rady.

Zombie dobiegli do żołnierzy. Wywiązała się walka w zwarciu. Chociaż chyba nie można tego nazwać walką, bo bardziej przypominało to rozszarpywanie chorego i starego łosia przez watahę wygłodniałych wilków. Łoś miotał się i machał porożem, ale prędzej czy później zawsze upadał. Tak było i teraz. Zieleń mundurów błyskawicznie zniknęła pod coraz to rosnącym stosem krwiożerczych, plugawych kreatur. Skończyły się wystrzały, zaczęły krzyki bestialsko mordowanych ludzi. Po chwili nastąpił kolejny wybuch granatu, parę ciał podskoczyło. Lecz na zombie nie zrobiło to specjalnego wrażenia. „Przynajmniej niektórzy żołnierze nie zginęli w tak strasznych męczarniach” – pomyślał Paweł. Doskonale rozumiał, dlaczego któryś z jego „kolegów” wyciągnął zawleczkę.

Mimo tego, co widzieli wcześniej, szóstka ludzi chowająca się za krzakami szczerze im współczuła. I była śmiertelnie przerażona, bo wiedziała, że oni też tak mogą skończyć.

– Nie możemy mu pozwolić, by zabrał samochód – powiedział pewnym głosem Kuba.

Paweł zmarszczył brwi, próbując zrozumieć to, co powiedział Kuba. Spojrzał na niego i dostrzegł w jego oczach determinację.

– Wybieraliście się gdzieś? – zapytał, unosząc brwi.

– Później – odpowiedział Kuba i wstał.

Bez słowa komandos podniósł się z ziemi i ruszył za Kubą w stronę furgonetki. Jednak nie dobiegł do niej, tylko położył się i wycelował w nogi biegnącego żołnierza. Strzelił parę razy, jedna z kul roztrzaskała żołnierzowi kostkę i ten, z niewypowiedzianym zdziwieniem malującym się na spoconej twarzy, wyrżnął w asfalt. W wyniku upadku broń wypadła mu z rąk i przekoziołkowała kilka metrów dalej.

– Bierzemy go! – krzyknął Paweł i rzucił się biegiem w stronę żołnierza, którego przed chwilą postrzelił.

– Max, siadaj za kierownicą, reszta mnie osłania! Kuba, pomóż mi! – krzyczał w biegu, wydając rozkazy, jednocześnie strzelając pojedynczym ogniem do nadbiegających zombie.

Przez chwilę Kuba miał ochotę strzelić do niego, wsiąść do furgonetki ze swymi dotychczasowymi towarzyszami i odjechać, jednak szybko zrozumiał plan Pawła. Po jego ruchach, po sposobie, w jaki biegł w stronę leżącego żołnierza, Kuba zrozumiał, że ten facet miał wiele wspólnego z armią i może im się przydać. W kupie raźniej, potem będzie czas na przegadanie szczegółów. Jeśli przeżyją.

Parę długich sekund później komandos ukucnął obok jęczącego żołnierza.

– Kurwa, moja kostka! – krzyczał tamten.

– Zamknij się! – powiedział bezceremonialnie Paweł i zdzielił go kolbą w twarz. Żołnierz błyskawicznie zalał się krwią i złapał za złamany nos.

– Ty chuju, zabiję cię – powiedział, a jego słowa mieszały się z wypluwaną krwią.

Naraz pojawił się przy nim Kuba i bez słowa zarzuciwszy sobie broń na plecy, złapał żołnierza za kamizelkę taktyczną i zaczął ciągnąć w kierunku furgonetki. W tym czasie Natalia usiadła za kierownicą i zapaliła silnik. Ku jej zdumieniu, ten zaskoczył za pierwszym razem. Uderzenie bokiem w przystanek nie unieruchomiło auta.

Pozostali skupili się przy tylnych drzwiach samochodu i prowadzili ogień do zombie, który biegł w ich stronę. Miarowe terkotanie beryli i MP5 zapewniało poczucie bezpieczeństwa i napełniało mocą. Człowiek pierwszy raz strzelający do celu i widzący, jak ten padał, doznawał niespotykanego wcześniej uczucia panowania nad sytuacją i kontrolowania własnego przeznaczenia. Kaja z zaskoczeniem, ale i z olbrzymią ulgą stwierdziła, że kreatury nie są nimi aż tak zainteresowane. Duża część zombie skupiła się na pożeraniu martwych już teraz żołnierzy, ale nie wolno było jej bagatelizować niebezpieczeństwa. I tak byli jak na widelcu. Naraz usłyszała ciche stuknięcie iglicy i uświadomiła sobie, że pora zmienić magazynek. Zostały jej jeszcze trzy. Musi oszczędzać.

W tym samym czasie Kuba zaciągnął półprzytomnego żołnierza i wrzucił go na tył furgonetki. Sam wskoczył za nim i stojąc na szeroko rozstawionych nogach, oddawał pojedyncze strzały do zombie. Jak każdy, celował w głowę. Parę sekund później do furgonetki dobiegł Paweł.

– Pakuj się do środka – polecił Kai.

Dziewczyna wskoczyła do samochodu zwinnie niczym kotka. Po chwili wgramolił się Tomek i na końcu Paweł. Max zasiadł w szoferce tuż obok Natalii.

– Jedziemy! – krzyknął Paweł i dziewczyna za kierownicą wcisnęła gaz do dechy. Samochód zeskoczył z krawężnika i taranując po drodze kilku zombie, popędził dalej ulicą Wólczyńską.

Młociny, godzina 12:17.

Wólczyńska poprowadziła ich aż do torów kolejowych. Przez ostatnią minutę nikt się nie odzywał, a panującą ciszę przerywał tylko rzężący oddech rannego żołnierza. Każdy analizował to, jak udało im się przeżyć, lub myślał zupełnie o niczym, po prostu rozkoszując się darowanym życiem.

– Zatrzymajmy się – powiedział w końcu Paweł.

Natalia spojrzała we wstecznym lusterku na Kubę, jednak ten kiwnął jej porozumiewawczo głową. Zwolniła, zjechała na pobocze i zatrzymała się. Komandos bez zbędnych przemówień wstał, otworzył drzwi i wywlókł przez nie żołnierza. Cisnął nim na pobocze. Cały aż kipiał z wściekłości. Skoczył na niego, złapał go za kamizelkę i uniósł w taki sposób, że ich twarze dzieliło nie więcej niż kilka centymetrów.

– Dlaczego?! – wykrzyczał mu prosto w twarz.

– Nie wiem, o co ci chodzi, spierdalaj – odpowiedział żołnierz.

W odpowiedzi dostał od Pawła z prawego sierpowego w twarz. Następnie mężczyzna puścił go i pozwolił, żeby żołnierz upadł plecami na ziemię.

– Zapytam jeszcze tylko raz – powiedział spokojnie Paweł. – Potem przestrzelę ci drugą kostkę i zostawię tutaj. A wierz mi – nie będziesz długo sam.

Żołnierz zbladł, przypomniawszy sobie, jaki los spotkał jego kolegów. Pozostali przyglądali się im z furgonetki. Kaja uważnie obserwowała okolicę, wypatrując niebezpieczeństwa. Tak samo Max, który stanął obok furgonetki i patrzył w kierunku, w którym mieli dalej podążać. Tomek siedział skulony w samochodzie i tylko Kuba zeskoczył i podszedł do Pawła. Jednak nie wtrącał się, pozwolił mu samemu prowadzić przesłuchanie.

– Dlaczego? – zapytał zgodnie z obietnicą komandos.

Żołnierz splunął krwią i przetarł wierzchem dłoni usta.

– Co dlaczego? – odpowiedział ten, patrząc spode łba na oprawcę.

– Dlaczego strzelacie do ludności cywilnej – doprecyzował pytanie Paweł.

Wojak wyraźnie zastanawiał się na odpowiedzią, ale szybko doszedł do wniosku, że utrudniając przesłuchanie, więcej może stracić, niż zyskać. Wziął głęboki oddech i po rozejrzeniu się wokół, jakby upewniał się, że nikt nie będzie świadkiem jego spowiedzi, powiedział:

– Bo takie były rozkazy.

– Wiem, debilu – powiedział Paweł i zrobił krok do przodu.

Żołnierz zasłonił się ręką.

– Poczekaj, nie bij mnie! – krzyknął piskliwie.

Paweł się zatrzymał, ale nie cofnął.

– Dostaliśmy rozkaz strzelania do ludzi – zaczął niechętnie mówić. – Nikt nie wie, kto jest zarażony, a kto nie, ani jak to rozróżnić, zanim ugryzieni nie zmienią się w te pieprzone, chodzące trupy. Marszalek coś chrzanił o tym, że musimy użyć wszelkich dostępnych środków, aby zminimalizować możliwość wydostania się choroby poza obręb miasta – wytłumaczył.

79
{"b":"643245","o":1}