Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zrobił krok na korytarz i zatrzymał się zaskoczony. Naprzeciwko stała Karolina i wpatrywała się w niego pustym wzrokiem, nie wypowiadając nawet słowa. Jacek poczuł się zaniepokojony – nie wiedział dlaczego, jednak uczucie z każdą chwilą przybierało na sile. Instynkt mu podpowiadał, że coś jest nie do końca tak, jak być powinno. Wydawało mu się, że w milczeniu stali całe godziny, choć tak naprawdę trwało to zaledwie kilka sekund. Po chwili wyraz twarzy dziewczyny się zmienił.

– Co cię gryzie? – zapytała.

Jacek odetchnął z ulgą, po czym nie kryjąc zdziwienia, odparł:

– Ojej, czyżbyś się o mnie martwiła?

Odczekał chwilę, jednak oblicze Karoliny pozostało niewzruszone. Stali tak i mierzyli się wzrokiem, jakby porównywali swoje sylwetki. On, prawie trzydziestolatek o szczupłej budowie ciała i bladej twarzy z głęboko osadzonymi, czarnymi oczami. Ona – dwudziestoczteroletnia, dumna kobieta o kasztanowych włosach i ciepłym, łagodnym usposobieniu. Jacek uznał, że dziewczyna mówi poważnie, więc dodał:

– Nic się nie stało, po prostu mam gorszy dzień.

– Jasne – odparła z wyczuwalnym w głosie sarkazmem.

– No dobra, gorszy tydzień – chwila pauzy – miesiąc…?

– Tak, zdążyłam się zorientować. Pytałam konkretnie. Chodzisz ze zwieszoną głową od dłuższego czasu. Mogę ci jakoś pomóc? Może chociaż porozmawiać. Wiesz, gdybyś chciał… – zawiesiła głos.

– Wiem – odpowiedział szybko i zbyt szorstko. Zadziałał automatyczny system obronny, wywołujący jednocześnie delikatne poczucie winy.

Jackowi zrobiło się lepiej na myśl, że ktoś zauważa jego problemy, a nawet się nimi przejmuje i chce pomóc. Uśmiechnął się serdecznie, zamierzając zatrzeć tym nieprzyjemne warknięcie. Chciał dodać coś jeszcze, jednak przerwał mu przeraźliwy wrzask, dobiegający zza wahadłowych drzwi prowadzących do głównego holu. Oboje wstrzymali oddech. Po sekundzie usłyszeli kolejny krzyk, potem jeszcze jeden. Nim zdążyli zareagować, drzwi raptownie się otworzyły i stanął w nich obcy mężczyzna.

Jego ubranie było w niektórych miejscach podarte, na ciele miał liczne rany obficie broczące krwią. Wyglądał, jakby przed chwilą rzuciła się na niego wataha dzikich, wygłodniałych psów lub poturbował go pędzący autobus. Obcy najpierw spojrzał na Karolinę, która zdawała się być zbyt zdezorientowana, by podjąć jakiekolwiek działanie, po czym przeniósł wzrok na Jacka. Chłopak poczuł, jak po plecach przechodzi mu dreszcz – oczy intruza wyglądały jak dwie studnie prowadzące na samo dno piekła.

Po sekundzie, która zdawała się trwać eony, mężczyzna bez słowa ruszył w ich kierunku.

Metro, godzina 12:25.

Następna stacja: Metro Służew.

Max spojrzał na rozkład jazdy umieszczony nad drzwiami wagonu. Na kolejnej wysiada. Liczył na to, że uda mu się jeszcze wejść do sklepu, kupić film i wrócić przed upływem wyznaczonego czasu. Zawsze, kiedy zrywał się z lekcji, starał się być w domu o regulaminowej porze, żeby rodzice niczego nie zauważyli.

Lubił ten lekki dreszczyk emocji, towarzyszący zarówno wagarom, jak i podróżowaniu metrem. Poza tym sklep z filmami miał świetną atmosferę. Był na swój sposób mroczny, zawalony nikomu nieznanymi tytułami i przede wszystkim – cichy. No i ta dziewczyna za ladą… Podczas dwóch ostatnich spotkań przegadali parę godzin i Max musiał się później gęsto tłumaczyć rodzicom ze swojej przedłużającej się nieobecności. Ale stwierdził, że było warto. Tym razem miał zamiar poprosić ją o numer telefonu. Rozważał przeróżne opcje – może poprosić o numer do sklepu czy lepiej o wizytówkę, a może pożyczyć jej swój film i umieścić kartkę z numerem w środku?…

Marzenie zostało brutalnie przerwane przez nagły zgrzyt hamulców pociągu, po którym nastąpił huk, jakby zawaliła się kopalnia. Wszyscy ludzie dosłownie pofrunęli w stronę przodu wagonu, wyciągając przed siebie ręce w desperackiej próbie złapania się czegokolwiek. Max poczuł silne uderzenie w plecy, po którym nastała ciemność. Wszystko trwało krócej niż uderzenie filmowego klapsa.

Ocknął się, leżąc na podłodze. Nie miał pojęcia, ile czasu pozostawał nieprzytomny. Powoli podparł się na rękach i usiadł. Wzrok nie przyzwyczaił się do ciemności, ale za to słuch działał na najwyższych obrotach, chociaż przeszkadzało mu ciągłe, jednostajne piszczenie dobiegające z wnętrza czaszki.

Kilka osób jęczało z bólu, ale Max nie potrafił ocenić, czy są daleko, czy blisko. Sięgnął palcami tyłu głowy. Następnie sprawdził, czy te kleją się do siebie, co by oznaczało, że są we krwi. Nie kleją się, nie ślizgają, nie czuć ciepła. Dobrze, pomyślał. Głowa bolała, ale przynajmniej nie była rozcięta. Zachłysnął się nagle kurzem i dymem. Piekło go w przełyku, nosie i płucach. „Muszę stąd wyjść” – pomyślał w panice.

– Halo, ktoś mnie słyszy?

Niepewny kobiecy głos poniósł się po wagonie. Odpowiedziała mu cisza.

– Jest tu może lekarz?

Kolejny raz ten sam głos, lecz tym razem doczekał się odpowiedzi:

– Nie.

– Słucham?

– Nie, nie ma tu lekarza! – drugi głos należał do mężczyzny. Ewidentnie wkurzonego mężczyzny.

Zapadła pełna rozczarowania cisza. Max odkaszlnął kilka razy, wyraźnie czując pieczenie w gardle. Szybko przebadał nogi i po raz kolejny z ulgą stwierdził, że nic go nie boli. Wyglądało na to, że miał więcej szczęścia niż pozostali. Powoli wstał, używając do tego barierki i ściany wagonu. Już w pozycji pionowej wyciągnął przed siebie drugą rękę, starając się czegoś złapać. Człapał powoli niczym dziecko błądzące we mgle.

Pokonał niewielki dystans i dotarł do czegoś, co przypominało drzwi. Wsadził palce pomiędzy uszczelkę a zimną blachę wagonu i spróbował je rozewrzeć, ale te ani drgnęły. Spróbował jeszcze kilka razy, po czym odwrócił się zdesperowany i oparł o nie plecakiem. Jęki rannych osób tłumił szereg pytań i śmiałych sugestii. Większość podróżnych starała się pomóc osobie znajdującej się najbliżej, chyba że akurat sami potrzebowali pomocy. Max próbował dostrzec coś w ciemności, gdy nagle mrok panujący w wagonie rozświetlił silny promień latarki.

– Kto potrzebował pomocy lekarza? – zapytał spokojnie męski głos, przenosząc snop oślepiającego światła z jednej osoby na drugą. Na końcu wagonu, tuż obok Maxa, młoda brunetka podniosła rękę.

– Ja. Tutaj.

Mężczyzna z latarką przykucnął obok dziewczyny.

– Co się pani stało?

– Chyba mam coś z nogą – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby. Gdy mężczyzna skierował snop światła na jej kończyny, zobaczył otwarte złamanie piszczela. Rana obficie krwawiła. Kobieta, widząc własną kość wystającą z nogi, zachłysnęła się powietrzem, a jej twarz zrobiła się blada. Obcy szybko skierował na nią snop światła i tonem nieznoszącym sprzeciwu zakazał tracić przytomność. Następnie otaksował wzrokiem najbliższe otoczenie oraz okolice drzwi prowadzących do kolejnych wagonów. Gaśnice były na miejscu, ale ani śladu po małej czerwonej skrzyneczce z wymalowanym pośrodku białym krzyżem. Zaklął pod nosem, po czym odłożył latarkę na ziemię i ściągnął koszulę, zostając w samym T-shircie. Spojrzał na plecak Maxa, a potem prosto w jego oczy.

– Daj mi jakiś długopis albo ołówek – powiedział spokojnie. Max przyglądał się mu bezmyślnie, słowa mężczyzny nie do końca do niego docierały.

– Hej, młody. Daj mi ze swojego plecaka długopis albo ołówek – powtórzył bez cienia zdenerwowania. – Rusz się, bo dziewczyna zaraz nam tu zejdzie.

Max ocknął się i kiwnął kudłatą głową. Szybko wyciągnął z plecaka piórnik i podał go mężczyźnie. Ten, przebijając ołówkiem dwa zawiązane wokół uda rękawy koszuli, zrobił opaskę uciskową. Spojrzał na zegarek, potem znowu na chłopaka. Wskazał drzwi znajdujące się za jego plecami, po czym zapytał:

– Nie chcą się otworzyć?

– Ani drgną – odpowiedział Max. Starał się brzmieć poważnie. Nie chciał, żeby obcy mężczyzna pomyślał, iż chłopak po prostu ma za mało siły, aby rozewrzeć drzwi. Ku jego zaskoczeniu facet podał mu latarkę i polecił sprawdzenie pozostałych. Gdy Max wyciągnął rękę, ten nagle ją chwycił, przyciągając go do siebie.

3
{"b":"643245","o":1}