Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

„Brzmi dobrze i obiecująco” – pomyślał Max.

– Jesteś pewien? – zapytała z nadzieją w głosie Kaja.

– Nie – odpowiedział krótko i rzeczowo Paweł.

Pozostałym odechciało się rozmawiać. Siedzieli i słuchali, jak zombie walą w szybę, wyczekując w napięciu na dźwięk pękającego szkła. Jednak ten szczęśliwie nie nadchodził.

– Która? – zapytał Max, patrząc na Kaję, zerkającą właśnie na zegarek.

– Piętnaście po ósmej – odpowiedziała dziewczyna.

– Jezu, mam wrażenie, jakby był środek nocy – odpowiedział chłopak i przetarł zmęczone oczy. Po prawie dobowej walce o przeżycie, jego organizm zaczął się przyzwyczajać do podwyższonego poziomu adrenaliny, traktując zagrożenie jak coś normalnego. Ale wszystko miało swoje granice. Teraz ciało Maxa zdecydowanie domagało się odpoczynku.

– Prześpijcie się – zaproponował Paweł. – Będę was pilnował. Jakby coś się zaczęło dziać, to obudzę was odpowiednio wcześnie.

– Chyba żartujesz – parsknęła z dezaprobatą Kaja. – Spać? Teraz? Tutaj?

– Tak. Widzisz, że tu nie wejdą. Jakby mieli rozwalić szybę, już dawno by to zrobili.

– Kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłością spadania – powiedział filozoficznie Max.

Paweł popatrzył na niego spode łba. To, co przed chwilą usłyszał, było niezbyt motywujące.

– Sam tego chyba nie wymyśliłeś?

– Nie. Chińczycy to wymyślili. Ponoć mają przysłowie pasujące dosłownie do każdej sytuacji – powiedział dumny z siebie chłopak. Chociaż raz wiedział coś więcej niż Paweł.

– No dobra – stwierdził z rezygnacją mężczyzna. – Niech ci będzie. Ale te krople są zbyt głupie, żeby wystarczająco długo walić w szybę – powiedział Paweł i wyciągnął nogi na podłodze. Oparł się plecami o szafkę, a broń położył obok siebie, cały czas odbezpieczoną.

– Tego też nie wiesz – powiedziała cicho Kaja. W jej głosie słychać było coś złowieszczego i smutnego.

Ojciec dziewczyny nie odpowiedział, tylko pogrążył się we własnych, ponurych myślach.

– A ja myślę, że Paweł ma rację. Coś w tym jest – powiedział Max, chcąc dodać dziewczynie odrobinę otuchy. – No bo zobacz. Widziałaś atak na posterunek, na Polach Mokotowskich, nie? Właśnie. Był zorganizowany, ale nie w takim… ludzkim tego słowa znaczeniu. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniała horda, no, jak wataha wilków. Z tym tylko, że nawet wilki atakują inteligentniej i sprytniej. Ci na Polach nie mieli wyjścia. To zwierzęta. Tu, na górze, żołnierze też zostali zaatakowani przez kolejną grupę. Kiedy ostatni raz widziałaś pojedynczą sztukę? My ostatni raz jeszcze w metrze. Potem zawsze po paru zombie naraz.

– Nie lubię tego określenia – stwierdziła ponuro dziewczyna, ale już nieco normalniejszym głosem, niż wcześniej. Może bez szału, jednak rozmowa wyraźnie zmierzała w dobrym kierunku.

– No to kiedy widziałaś samotne z… samotnego… Jezu, to jak chcesz ich nazywać? Tego zombie i tyle – powiedział zrezygnowany Max z odrobiną irytacji w głosie.

– Są zainfekowani. Czy to zombie, czy nie, coś ich musiało zarazić. Czyli zainfekowani – zaproponowała dziewczyna. – Poza tym infekcja to coś, co można wyleczyć.

– Okej, niech będzie zainfekowany – zgodził się Max, kiwając kudłatą głową. – To kiedy?

– Nie pamiętam. Na „patelni” było ich pełno, ale to był sam początek. Potem w centrum, przed Złotymi Tarasami było już stado.

– Właśnie. Czyli zachowują się jak zwierzęta. Rządzą nimi podstawowe instynkty, jak najeść się i… i chyba to tyle. A w stadzie łatwiej im coś upolować – stwierdził Max.

– Macie jakiś pomysł, skąd to się wzięło? – zapytała dziewczyna.

Po tym pytaniu cała trójka milczała przez długie minuty.

– Tam w obozie, na Polach był pewien mężczyzna – zaczęła w końcu Kaja. – Opiekował się mną tuż po tym, jak mnie przywieźli. Dali mi jeść, zbadali. Na szczęście nie miałam gorączki. Twierdzili, że najpierw ma się wysoką gorączkę. Po tym można szybko poznać, czy ktoś jest zarażony, czy nie. Ja nie miałam, więc mnie zaprowadzili do namiotu tych zdrowych. Poza mną nie było w nim nikogo, natomiast ten drugi był pełny… Ludzie byli przykuci kajdankami do łóżek. Uzbrojona straż. Rozumiecie?

Rozumieli, ale żaden z nich nie chciał przerywać opowieści, toteż tylko kiwnęli przytakująco głowami.

– Bał się ich – dziewczyna zaczęła po chwili mówić dalej. – Ten mężczyzna powiedział mi wprost, że nie wiedzą i nie rozumieją, z czym mają do czynienia. Wyglądał na takiego, który wiele w życiu już zobaczył i wiele przeżył. Ale teraz się bał.

– Wszyscy się boimy – stwierdził Paweł – ale wyjdziemy z tego, nie martw się.

– Przegraliśmy – powiedziała Kaja.

To jedno krótkie słowo wbiło się niczym zimny sztylet prosto w serce Pawła. Odetchnął głęboko i już otwierał usta, żeby jakoś pocieszyć córkę, gdy ubiegł go Max.

– Przegrana to stan umysłu. Nikt nie jest pokonany, dopóki nie zaakceptuje porażki jako swojej aktualnej rzeczywistości – powiedział, patrząc Kai prosto w oczy. – Bruce Lee, Wejście Smoka – dodał na koniec.

W oku dziewczyny dostrzegł jakby błysk nadziei, co mu w tym momencie zupełnie wystarczyło. Wiedział, że udało mu się ją pocieszyć i że delikatny płomień dalej się tli w jej sercu.

Bielany, godzina 08:27.

Porzuciwszy nadzieje związane z Arkadią, skierowali się prosto do mieszkania Tomka, dokąd udało im się dojechać prawie pół godziny późnej. W normalny dzień przejechanie dzielącej oba miejsca drogi zajmuje mniej niż dziesięć minut, jednak teraz było zupełnie inaczej. Niektóre ulice były zakorkowane i trzeba było szukać alternatywnych przejazdów wąskimi uliczkami, które często okazywały się ślepe. To, co po drodze zobaczyli na Marymoncie, na długo odebrało im chęć prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji.

– Okej, to prawie tutaj – powiedział Tomek, odzywając się pierwszy raz od kilkunastu minut. – To tamten blok, widzicie?

Wskazał ręką niewysoki budynek, mieszczący się bezpośrednio przy ulicy. Podjechali policyjną furgonetką prawie pod samą klatkę. Kuba wysiadł jako pierwszy, od razu odbezpieczając broń. Natalia i Tomek stanęli tuż za nim.

– Wygląda na to, że mówiłeś prawdę – stwierdził ponuro policjant, patrząc na ciemne plamy krwi, którymi był udekorowany zarówno chodnik, jak i ulica.

Poza krwią nie było ciał. To znaczy, nie było całych ciał – gdzieniegdzie było tylko widać fragment czyjejś ręki i podarte strzępy ubrania. Jednak nic poza tym. Ten sam zapach co wcześniej, ta sama zaschnięta krew. Te same chaos i rzeź. Prawdopodobnie każdy zaułek miasta wyglądał teraz identycznie. Anarchiści byliby zachwyceni.

– Drugie piętro, tam gdzie jest otwarte okno – zakomunikował chłopak, patrząc podejrzliwie w stronę własnego mieszkania. Oczami wyobraźni widział, jak buszują w nim paskudne kreatury, które chciały go pożreć. To już w ogóle przegięcie, bo bycie zjedzonym na ulicy jeszcze jakoś ujdzie.

– Prowadź – powiedział Kuba, cały czas czujnie rozglądając się po okolicy.

To było logiczne, jednak Tomkowi niezbyt przypadło do gustu. Bał się, że w środku znajdą zarażonych sąsiadów lub inne, równie mało przychylne postacie. Kuba, wyczuwając obawy chłopaka, klepnął go delikatnie po ramieniu i dodał:

– Spokojnie, kryjemy cię.

– No dobra – Tomek ruszył ku drzwiom, prowadzącym na klatkę schodową.

O dziwo te były zamknięte. Chłopak wstukał kod i podczas przeszywającego wszechobecną ciszę bzyczenia, pociągnął za klamkę. Normalny dźwięk domofonu był teraz tak głośny, że zdawał się mieć moc tłuczenia szkła, więc cała trójka rozglądała się w panice, czekając tylko, aż zwabione dźwiękiem potwory wypadną zza rogu. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy tylko wkroczyli na klatkę, uderzył ich fetor gnijącego mięsa. Było ciepło i duszno, więc ciała rozkładały się w ekspresowym tempie. Wszyscy automatycznie zasłonili nosy rękami, a Natalia musiała aż wyjść i odkaszlnąć, niemalże wymiotując na chodnik. Kuba wyszedł za nią. Tomek został wewnątrz, wpatrując się w szczyt schodów jak zahipnotyzowany. Każda część jego ciała, każda najmniejsza kosteczka chciała uciekać. Jednak coś kazało mu ruszyć naprzód. Iść i odzyskać odebrane wcześniej mienie, walczyć o swoje i jeżeli będzie taka potrzeba – zginąć. Ale zginąć z honorem. Mówią na to chyba patriotyzm lokalny. Albo nawet bohaterstwo. Dla innych może to być po prostu głupota. Jednak ta wyprawa miała jeszcze jedną, ale ważną przesłankę, której nie wolno było lekceważyć. Musiał wejść do mieszkania, bo potrzebowali kluczy od działki. Oczywiście mogli rozwalić zamki łopatami czy bronią palną, jednak wtedy nie byłyby tak wytrzymałe, jak są teraz, a to z kolei mijało się z celem.

69
{"b":"643245","o":1}