Paweł bez wahania wykorzystał taki obrót spraw. Skoczył w kierunku schodów, zbiegając po nich na złamanie karku.
– Szybko! – krzyknął do pozostałej dwójki.
Dotarł do nich i cała trójka popędziła szerokim korytarzem, nie oglądając się za siebie.
Biegli kilkadziesiąt sekund w nieznanym kierunku. Stukot butów odbijał się głośnym echem, gdy nagle Paweł zwolnił, by po chwili gwałtownie się zatrzymać.
– Stójcie – powiedział cicho, unosząc w górę rękę.
Posłuchali i stanęli obok niego, ciężko dysząc. Max obejrzał się za siebie, ale schody, którymi zbiegli, zniknęły za zakrętem i nie było ich teraz widać. Nie docierał też do nich żaden dźwięk, świadczący o pościgu – ani żołnierzy, ani zombie.
– Co jest? Czemu stoimy? – zapytała Kaja, odgarniając z czoła niesforny kosmyk ciemnych włosów.
– Nasłuchuję – odpowiedział Paweł.
– Strasznie tu cicho, zauważyliście? I pusto – wydyszał Max, opierając dłonie na kolanach. Widać było, że pomimo młodego wieku aktywność fizyczna nie była jego najmocniejszą stroną. Kaja przyjrzała się temu z nieukrywaną satysfakcją. Chociaż zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że chłopcy w jej wieku woleli spędzać czas przed komputerem niż na boisku. „Szkoda” – pomyślała. „Adonisów to z nich nie będzie”.
– No właśnie. I mnie to dziwi. Jest stanowczo za cicho – stwierdził Paweł.
– Pewnie zombie wszystkich przepędzili – stwierdził chłopak.
Faktycznie, dopiero teraz zwrócili uwagę na rdzawe plamy, jakimi udekorowane były ściany i podłoga. A gdzieniegdzie i sufit. Wcześniej myśleli, że to po prostu brud, od zawsze towarzyszący każdemu podziemnemu przejściu w Warszawie. Tym razem było inaczej. Pachniało raczej standardowo – duszne powietrze było chłodne, śmierdziało stęchlizną i moczem, jak zawsze.
– Chyba masz rację – powiedział po chwili namysłu Paweł. – Ktoś wie, gdzie jesteśmy?
Kaja i Max zaczęli się rozglądać. Nie było ani tablic informujących, w którą stronę jaka znajduje się ulica, ani innych znaków mogących im pomóc w orientacji. Stali na skrzyżowaniu trzech korytarzy, z czego jeden rozdzielał się dalej, tworząc dwa kolejne. Wokół rozsiane były niewielkie sklepiki i kioski, prezentujące całą gamę najróżniejszych towarów. Od książek, poprzez ubrania i zabawki aż do jedzenia. Nie zabrakło także drobnych stoisk pod nazwą „wszystko za 5 złotych”, sklepu militarnego i erotycznego sex shopu.
– O proszę… – powiedział Max i wskazał ręką w kierunku sklepu obwieszonego siatką maskującą i z manekinami ubranymi w wojskowe mundury, stojącymi na wystawie.
– Ja nie mam pojęcia – odezwała się Kaja, rozglądając się dookoła.
– A co to za różnica? – zapytał Max. – Wyjdziemy najbliższym wejściem i zobaczymy, gdzie jesteśmy – stwierdził przytomnie. – Ale najpierw wejdźmy do tego sklepu, na pewno znajdziemy tu dużo przydatnych rzeczy.
– Dobra, małe zakupy i potem idziemy dalej – powiedział Paweł, przyznając chłopakowi rację. – Ale bądźcie cicho, okej? Strasznie tu niesie głos.
Ledwo zdążył to powiedzieć, gdy rozległo się głośne wycie dobiegające ze wschodniej odnogi korytarza.
– Spadamy! Migiem! – rozkazał komandos i wskazał ręką przeciwny kierunek – Tam. Ruszać się!
Znowu pobiegli. Kaja z Maxem z przodu, a Paweł ubezpieczał tyły. Krzyki były coraz bliżej, a na domiar złego dotarły do nich jeszcze odgłosy świadczące o tym, że pościg także nie żałuje nóg. Dźwięk dziesiątek par butów uderzających szybko – zbyt szybko – o posadzkę korytarza nie wróżył niczego dobrego. Nie wiedzieli, dokąd tak naprawdę uciekają, modlili się tylko, żeby przejście nie okazało się ślepe.
– Kaja! Znajdź jakiś przyczółek, gdzie możemy się schować. Sklep, czy coś. Ale z porządnymi drzwiami – krzyknął w biegu Paweł. – Ja ich jakoś zatrzymam. Przynajmniej na chwilę.
Wiedział, że nie zdążą wybiec na górę. Musieli się schować gdzieś tutaj i przeczekać. Kaja nie pytała o szczegóły ani intencje ojca. Ufała mu w stu procentach, więc ruszyła sprintem przed siebie. Max próbował ją dogonić, ale niezbyt mu to wyszło. Wyglądało to jak wyścig młodej gazeli z bawołem, toteż chłopak po paru metrach zrezygnował i wyrównał bieg z Pawłem, co też nie było specjalne łatwe. Tymczasem Kaja zniknęła za najbliższym rogiem, piszcząc podeszwą buta, jakby była na parkiecie boiska do koszykówki. Gdy parę sekund później i oni tam dobiegli, dziewczyny nie było już widać. Paweł zatrzymał się za rogiem i powiedział do Maxa:
– Biegnij!
Chłopak spojrzał na niego i ruszył w kierunku, w którym teoretycznie pobiegła Kaja. Minął księgarnię, kasę biletową i sklep z pamiątkami. Po jego lewej stronie się widać było liczne zejścia prowadzące w stronę peronów. Wniosek był prosty – dotarli pod Dworzec Centralny.
– Max! Tutaj! – do jego uszu doleciał znajomy głos. Zwolnił i zaczął się nerwowo rozglądać. W końcu dostrzegł ją, machającą zza szyby kawiarni. Dobiegł do drzwi, gdy jego uszy niemalże rozsadził huk, wielokrotnie spotęgowany wąskim tunelem. To żołnierz strzelał do zombie, dając pozostałej dwójce więcej czasu na ukrycie się.
– Paweł! Mamy miejscówkę! – krzyknął chłopak, machając ręką, żeby łatwiej było go dostrzec.
– Znaleźliście klucze? – odkrzyknął w odpowiedzi Paweł, posyłając w międzyczasie dwóch kolejnych zombie na tamten świat.
– Kaja, masz klucze? – zapytał chłopak.
– Nie, kurwa, poczekaj… – odpowiedziała, rozglądając się po wnętrzu lokalu. Klucze, na ich szczęście, znalazły się w jedynej szufladzie przy kasie fiskalnej. – Dobra, mam!
– Mamy! Dawaj! – odkrzyknął chłopak w stronę nadal strzelającego Pawła.
Nie trzeba było go dłużej namawiać. Oddał jeszcze parę strzałów, żeby najbliżsi zombie nie zdążyli zobaczyć, gdzie się chowają. Niestety, zanim dobiegł do kawiarenki, zza rogu wyleciała pierwsza poczwara. Przez głowę przeleciała mu myśl, żeby uciekać dalej korytarzem lub zbiec na peron. Popędzić przed siebie, ile sił w nogach, jak królik czmychający przed wygłodniałymi chartami. Żeby odciągnąć tym samym zombie od Kai i Maxa, żeby tylko oni pozostali bezpieczni. Niestety wątpił, żeby taki plan się powiódł. Zombie pewnie by wrócili, a jak nie oni, to żołnierze. Wtedy mieliby jeszcze mniejsze szanse na przeżycie, a tak może im pomóc. Zdecydował się nie podejmować tak drastycznych kroków. Jeszcze nie.
– Zamykaj! – krzyknął, wbiegając do małego pomieszczenia.
Przeszklone drzwi i ściany nie dawały poczucia psychicznego komfortu. Paweł modlił się, żeby były ze szkła przeciwwłamaniowego lub chociaż hartowanego. Kaja błyskawicznie zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
– Wszyscy za bar, szybko. – Paweł wydał kolejny rozkaz, przeskakując samemu przez ladę. Za barem stał już Max, Kaja była w drodze.
– Ukucnijcie, schowajcie się. Żeby nas tylko nie zauważyli.
Pozostała dwójka posłusznie wykonała polecenie. Pierwszy z zombie dopadł do drzwi, waląc w nie z impetem. Po chwili kolejny zaczął się dobijać do szyby wystawowej, nie czyniąc jednak w niej żadnych szkód. Z każdym uderzeniem plama śliny i krwi toczonej z ich pysków była coraz większa, jednak na szkle nie pojawiło się nawet najmniejsze pęknięcie.
– Nie wychylajcie się – powiedział już spokojniejszy Paweł. Zdecydowanie mu ulżyło, gdy okazało się, że szkło jest w miarę wytrzymałe. Miał przynajmniej trochę czasu na przeładowanie magazynka i spokojne przemyślenie frapującej kwestii – co dalej?
– Co teraz? – zapytał Max, jakby czytał w jego myślach.
„No nie, nie dadzą się w spokoju zastanowić” – stwierdził z rezygnacją mężczyzna.
– Nic. Nie wychylamy się i poczekamy, aż sobie pójdą – odpowiedział.
Kaję zaskoczyła odpowiedź ojca.
– Tak… tak po prostu? – zapytała, marszcząc brwi.
– Ciszej. Tak, tak po prostu – odparł, wkładając do beryla pełny magazynek. – Oni są jak zwierzęta. Ale takie głupie zwierzęta – dodał. – Jak będziemy wystarczająco długo pozostawać w ukryciu i ciszy, to w końcu zapomną, że w ogóle tu byliśmy, i sobie pójdą.