– Czy wyglądam, jakbym żartował? – oczy Jacka niebezpiecznie zwęziły się w dwie czarne szparki.
Karierowicz cofnął się o pół kroku, z wyraźnym zdziwieniem malującym się na twarzy. Nie spodziewał się ataku, zwłaszcza przy przełożonym – czegoś takiego nie przewidywał regulamin.
– No, ale jak jakiś facet mógł jej niemalże odgryźć rękę? – zapytał, pełnym niedowierzania i trzęsącym się głosem. W naturalny dla siebie sposób starał się sprowadzić dyskusję na racjonalny, bezpieczny i zrozumiały poziom.
– Normalnie – odwarknął Jacek, po czym wyciągnął przed siebie rękę, odepchnął kolegę i ruszył z dziewczyną w stronę toalet.
– Poczekaj, spokojnie – usłyszał głos Przemka. – Po prostu powiedz nam, co tam się stało.
– Przecież mówił, że face… – wtrącił się karierowicz.
– Zamknij się – brutalnie przerwał mu przełożony. Twarz chłopaka nabiegła purpurą. – Daj mu coś, do jasnej cholery, powiedzieć!
Jacek zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Karolina popatrzyła na niego błagalnym wzrokiem, dając do zrozumienia, że potrzebuje tego opatrunku jak najszybciej.
– Powiedziałem wam – wziął głęboki oddech i postarał się uspokoić pędzące myśli – staliśmy przed kuchnią i rozmawialiśmy, kiedy wszedł jakiś pojebany typ i wgryzł się w rękę Karoliny. Odepchnąłem go, ale tuż za nim pojawiła się jakaś laska, która wyglądała tak samo pokracznie. Nie mogliśmy ich ominąć, więc tylko wziąłem apteczkę z kuchni. A teraz, jeśli zaspokoiłem waszą ciekawość, idziemy opatrzyć jej rękę.
Powiedziawszy to, Jacek odwrócił się na pięcie i ruszył. Pozostawieni współpracownicy spojrzeli na siebie wyraźnie zdezorientowani. W tym momencie ktoś lub coś niespodziewanie uderzyło w drzwi, sprawiając, że obaj podskoczyli wystraszeni. Jacek natomiast zamarł w pół kroku. Odwrócił się powoli i spojrzał na klamkę. Oczami wyobraźni widział, jak powoli się przekręca, jednak nic takiego się nie stało. Uderzenie powtórzyło się – brzmiało, jakby ktoś walił w drzwi otwartą dłonią. Zawtórowało mu kolejne łupnięcie, tym razem w inną część drzwi. I kolejne. Naraz do ich uszu doleciał cichy jęk, który z każdą sekundą narastał. Po chwili nieartykułowane dźwięki oraz uderzenia zlały się w jedną, nieprzerwaną kakofonię, która przyprawiała o gęsią skórkę.
– Co do… – powiedział Przemek, po czym ruszył w stronę drzwi.
– Nie! – krzyknął Jacek. – Nie, nie otwieraj, bo tu wejdą!
– Co ty chrzanisz, że niby kto tu wejdzie? Jakieś dupki sobie robią jaja i tyle – odpowiedział szybko, wyraźnie zdenerwowany.
– Jaja, tak? A Karolina sama siebie ugryzła, też dla jaj?! – odparował Jacek, jednak przełożony zignorował lub nie dosłyszał jego odpowiedzi, gdyż właśnie łapał już za klamkę.
Gdy drzwi stanęły otworem, Przemek poczuł, jak z przerażenia kurczy mu się serce. Ujrzał przed sobą las rąk i mrowie nabiegłych krwią oczu, należących do kłębiącego się tłumu poszarpanych i pokrwawionych ludzi. Ten widok go sparaliżował. Gdy poczuł, jak czyjaś dłoń go chwyta, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Starał się wyszarpnąć, jednak inne ręce zaczęły go łapać w coraz to nowych miejscach. Łapać i wciągać w głąb rojowiska, niczym bagno pochłaniające nieostrożnego wędrowca. Nagle poczuł, że coś zaciska się na jego dłoni, i zdążył tylko zobaczyć, jak jego kciuk znika w ustach obcego, wyglądającego na opętanego, człowieka. Przemek przeraźliwie wrzasnął z bólu. Coś wgryzało się w jego udo. Wolną dłoń złożył w pięść i zaczął nią wściekle młócić po twarzach stworów stojących najbliżej, jednak nie robiło to na nich specjalnego wrażenia.
Pozostała trójka dosłownie wrosła w podłogę, jakby pozbawiono ich możliwości wykonania najmniejszego ruchu. Do nosa Jacka doleciał ostry zapach moczu, mieszający się z ciężkim zapachem krwi – to jego kolega karierowicz zmoczył się w spodnie. Po paru sekundach, zdających się trwać wieczność, Przemek zniknął w tłumie i przestał krzyczeć. Był to wyraźny bodziec, który zmotywował resztę do ucieczki.
– Drzwi! – wrzasnął Jacek i rzucił się przed siebie.
Współpracownik jednak nie wykonał najmniejszego gestu. Co innego Karolina, która pomimo odniesionych obrażeń ruszyła mu na pomoc. Dopadli we dwójkę do drzwi i zaczęli napierać na nie z całych sił. Jednak otwór nieubłaganie się rozszerzał. Walka z góry była skazana na niepowodzenie – liczba przeciwników okazała się zbyt duża. Nagle jedna z pokrwawionych osób, dosłownie wypchnięta przez tłum, wpadła do pomieszczenia. Dopiero w tym momencie drugi z mężczyzn, świadom niebezpieczeństwa zagrażającego bezpośrednio jego życiu, rzucił się na pomoc i doskoczył do drzwi. Uwagę Jacka przykuł ważny szczegół.
– Karolina… – wystękał przez zaciśnięte zęby, wykonując charakterystyczny ruch głową w kierunku klamki. – Nie mają zamka… Nie zamkniemy ich.
Karolina, pomimo wysiłku, zbladła. Nagle jej oczy odzyskały błysk.
– Łazienka. Szybko! – krzyknęła, po czym rzuciła się pędem w stronę skrzyżowania korytarzy. Jacek pobiegł w ślad za nią, co niestety skończyło się fatalnie dla ich kolegi – siła, którą cała trójka wkładała w utrzymanie drzwi, została drastycznie zredukowana. Samotny chłopak nie miał szans. Napierająca masa dosłownie wyrwała je z zawiasów – mężczyzna, potknąwszy się o wcześniej wepchniętą do pomieszczenia osobę, wylądował na plecach. Nim zdążył się podnieść, było już za późno. Dzika, krwiożercza horda dopadła go leżącego, nie dając najmniejszej szansy na obronę. Jacek zawahał się na moment, stojąc na skrzyżowaniu korytarzy, jednak wiedział, że nie da rady mu pomóc.
– Jacek! Szybciej! – Karolina wołała z uchylonych drzwi łazienki.
Po paru sekundach Jacek zamknął za sobą drzwi na zasuwę. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Trzy kabiny, umywalka, lustro. Podłoga w niebiesko-białe kafelki, srebrny kosz na śmieci. Duże okno wychodzące na przeciwległy blok. Odwrócił się, szarpnął za klamkę i z ulgą stwierdził, że drzwi nawet nie drgnęły.
– Co teraz? – zapytała przerażonym głosem Karolina. Jak na ostatnie kilkanaście minut, emocji było zdecydowanie za wiele.
– Najpierw zajmiemy się twoją raną, potem pomyślimy, co dalej – odpowiedział zdecydowanie Jacek. Starannie obmył rękę koleżanki, po czym posadził ją na podłodze. Otworzył apteczkę i wyjął dwa bandaże – jeden przycisnął bezpośrednio do rany, drugim owinął kończynę. Miał nadzieję, że to zatamuje krwawienie.
– Jacek, co to było? – zapytała Karolina. Jej oczy były wilgotne, jakby dziewczyna miała się lada chwila rozpłakać.
– Nie wiem – powiedział po chwili. – Nie wiem – spojrzał jej prosto w oczy. – Musimy być cicho, to nas nie usłyszą. Poczekamy, aż sobie pójdą, i wtedy pojedziemy do szpitala. Okej?
Karolina w odpowiedzi tylko nieznacznie kiwnęła głową. Pomimo przyprawiającego o obłęd przerażenia, Jacek starał się zachować spokój.
Wola, godzina 13:15.
W tramwaju było nieznośnie gorąco i duszno. Kaja czuła się jak w piekarniku. Marzyła o znalezieniu się w centrum miasta i o zejściu na kojąco chłodny peron metra. Minęła Muzeum Powstania Warszawskiego, po raz kolejny karcąc się w myślach – za każdym razem, gdy tędy przejeżdżała, obiecywała sobie, że w końcu je zwiedzi. Ziewnęła przeciągle i leniwie, od niechcenia zakrywając usta dłonią. Pomimo wczesnej pory i ładnej, choć upalnej, pogody, odczuwała lekkie znużenie. Poranne bieganie zawsze ją pobudzało na kilka nadchodzących godzin, jednak konsekwencje bardzo wczesnego wstawania dawały o sobie znać w okolicach południa. Półprzytomnym wzrokiem wpatrywała się za okno, przełączywszy umysł na jałowy bieg. To przez to dopiero po kilkunastu sekundach poczuła wibrujący telefon. Wyciągnęła aparat z kieszeni – z wyświetlacza uśmiechała się do niej twarz Adama. Szybkim ruchem zdjęła słuchawki i przyłożyła komórkę do ucha.
– No, co tam? – zapytała w ramach powitania. – Już jestem w tramwaju – dopowiedziała tonem usprawiedliwienia.