Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Stać! Nie ruszaj się! Na ziemię! – krzyczał żołnierz, instruując mężczyznę bronią. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, jak bardzo jest zdenerwowany. „Boją się go” – pomyślał Kuba. „Czyli chyba nie jest tak różowo, jak mogłoby się wydawać”.

– Dobrze, już dobrze – mężczyzna zatrzymał się i posłusznie ukląkł na ziemi. Nagle, zupełnie niespodziewanie kobieta zakasłała i ruszyła w kierunku transportera, wyciągając przed siebie rękę z chustką, która wcześniej zasłaniała jej twarz.

– Stój! Na ziemię! Stój, bo strzelam! – znowu wściekle wrzasnął żołnierz, jednak kobieta nie zamierzała się zatrzymać.

– Nie strzelajcie! Nie jesteśmy zarażeni! – krzyczał mężczyzna, podnosząc się z ziemi. – Moja żona ma zapalenie płuc, od tygodnia nie wychodziliśmy w ogóle z domu!

Atmosfera gęstniała. Pomimo błagalnych wyjaśnień męża, żołnierze dalej krzyczeli, a kobieta się nie zatrzymała. Do tego doszedł krzyk dziadka, który najwyraźniej nie wytrzymał presji i też chciał wyjaśnić, co się dzieje.

– Dlaczego po prostu się nie zatrzyma? Zatrzymaj się, kretynko – wyszeptała cicho Natalia, chłonąc jednocześnie scenę swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Gdzieś w głębi podejrzewała, jaki ta sytuacja będzie miała finał.

– Może chce im wszystko wyjaśnić? Załagodzić sytuację. Niektóre kobiety tak mają – zasugerował cicho Tomek.

Chora niezmordowanie szła w kierunku najbliższego żołnierza. Z tej odległości mogli zobaczyć jak odrzuca chusteczkę i wyciąga ręce do góry pokazując, że jest bezbronna. Jej usta poruszały się, natomiast dystans był zbyt duży, żeby usłyszeć, co mówi. W tym samym czasie jeden z żołnierzy przeładował karabin i wystrzelił prosto w środek jej klatki piersiowej. Impet pocisku był tak olbrzymi, że trafiona cofnęła się prawie dwa metry, potknęła o krawężnik i upadła na chodnik niespełna metr od własnego męża. Ten spojrzał na nią, nie wierząc w to, co widzi. Zapadła złowroga i pełna niedowierzania cisza. Kobieta umarła, zanim upuszczona przez nią chusteczka opadła na asfalt. Kilkanaście sekund później mężczyzna, będąc najprawdopodobniej w totalnym szoku, stanął na nogi i ruszył bez słowa w kierunku żołnierzy. Ci krzyczeli coś, ale on na pewno tego nie słyszał, tak jak nie słyszał płaczu staruszka stojącego kilka metrów za nim. Po chwili pierwszy pocisk przeszył jego klatkę piersiową, ale mężczyzna szedł dalej. Dopiero po czterech strzałach osunął się na kolana, aby sekundę później opaść bez życia na ciepły i szorstki asfalt. Wokół jego ciała błyskawicznie rozszerzała się kałuża krwi, odbijając gorące promienie słońca.

Kuba poczuł, jak przez jego ciało przebiega skurcz. Natalia wzięła go za rękę swoją zimną i mokrą od potu dłonią. Drżała jak w febrze, jej oczy zaszły łzami. Nikt nie był w stanie wykrztusić z siebie chociażby jednego słowa. Po prostu siedzieli i chłonęli to, czego nie powinien widzieć żaden człowiek. „To nie mogło się stać naprawdę, nie, niemożliwe” – myśleli równocześnie. Coraz częściej używali ostatnio tego słowa, a rzeczywistość udowadniała im na każdym kroku coś zupełnie innego.

– Ja pierdolę, kurwa mać – wyrzucił z siebie Tomek, chowając głowę w ręce i kuląc się na kuchennej podłodze. Nie chciał już wyglądać przez okno, teraz chciał tylko zapaść się pod ziemię, uciec. Zrobić cokolwiek, tylko nie być w tym miejscu i w tym czasie. Zniknąć, bo to, czego przed chwilą był świadkiem, nie mogło wydarzyć się naprawdę. To na pewno był jakiś chory żart. „Tak jak i wszystko, co widziałeś przez ostatnią dobę, tak?” – usłyszał pytanie gdzieś pod sklepieniem czaszki.

Czyli nie. Zabili ich. Bez żadnych wątpliwości.

– Jezu – wyrzuciła z siebie Natalia i zaczęła płakać. Kuba błyskawicznie położył jej dłoń na ustach, pokazując palcem, żeby była cicho. Dziewczyna zmarszczyła brwi, jednak spojrzała w pełne determinacji oczy męża i kiwnęła porozumiewawczo głową.

– Musimy być cicho, bo nas znajdą i zabiją jak tamtych – wyszeptał mężczyzna. Ciężko było mu wypowiedzieć te słowa. Dalej pozostawali zwierzyną, jednak do polowania włączył się nowy myśliwy. I to taki, wobec którego mieli tak olbrzymie nadzieje.

– Co teraz? – zapytał cicho Tomek.

Kuba tylko pokręcił głową i pokazał kciukiem w stronę okna.

– Poczekamy, aż pojadą. Wtedy porozmawiamy – wyszeptał.

Za oknem słychać było miarowe warczenie ciężkiego silnika transportera, ale wiadomo było, że żołnierze lada chwila odjadą. „Przecież nie będą chyba przebywać długo na miejscu zbrodni?” – zastanowił się Kuba. „Zbrodni? Jakiej zbrodni, przecież to teraz normalna sprawa, więc żołnierze nie będą uciekać z podkulonymi ogonami. Wykonywali rozkazy. Nie, chcieli zabić. Są zdegenerowani i uwielbiają zabijać. To pewnie nie wojsko, tylko przebrani degeneraci. Znajdą nas i w najlepszym wypadku też zabiją. Albo zabiją mnie i Tomka, a Natalię zabiorą. Nie, nie pozwolę im na to. Prędzej sam ją zabiję. No ale jak, jak do niej strzelić? Spokojnie, nie znajdą nas. Przeczekamy chwilę cicho, zaraz pojadą, i wtedy wymkniemy się z miasta. Tak, to jest dobry plan. Pewnie złapią nas pod drodze, pewnie stworzyli taką blokadę, że mysz się nie prześlizgnie. Ale nam się uda. Ludzie przecież uciekali z obozów koncentracyjnych, nam też się uda. Niemożliwe, żeby zamknęli miasto tak szczelnie. Nie, nie tutaj. Na pewno się uda. A jeśli tu wejdą, to ich zabiję”.

Przez głowę przelatywały mu dziesiątki myśli na sekundę. Jedna wypierała drugą.

– Bojar, weź Długiego i przeszukajcie ten blok – usłyszeli głos zza okna. To jedno zdanie niemalże przyprawiło całą trójkę o zawał serca, jednak szybko zrozumieli, że to nie o ich blok chodziło. Żołnierze dostali rozkaz przeszukania mieszkania, z którego wyszli zastrzeleni ludzie. „Oby nie wpadli na pomysł, że trzeba przeszukać sąsiadujące bloki” – modliła się w duchu Natalia.

– Tylko uważajcie – powiedział ten sam głos, który wydał żołnierzom polecenia. Dwa krótkie, rzeczowe „tak jest” potwierdziły wykonanie rozkazu.

Następne minuty siedzieli w milczeniu, a ich nerwy były napięte jak postronki. Czas ciągnął się jak niczym miód wylewający się powoli z pękniętego słoika. Nikt nie odezwał się nawet jednym słowem. Każdy nasłuchiwał.

Kilkanaście minut później kolumna odjechała, a oni dalej tkwili sparaliżowani na kuchennej podłodze. Już wtedy każde z nich rozumiało, że ich życie już nigdy nie będzie takie same, jak było kiedyś. Bali się wstać i wyjrzeć za okno, na skąpaną w słońcu ulicę, na której leżały teraz trzy ciała bestialsko zamordowanych ludzi.

– Musimy uciekać. I to szybko – zadecydował Kuba, przerywając milczenie. Nie wiedział, ile czasu stracili na bezczynne siedzenie. Może minuty, może godziny. Tak czy inaczej, czas pędził, a oni tkwili w miejscu.

– Wstajemy – powiedział i podniósł się jako pierwszy. Po chwili wszyscy byli już na nogach i tylko Tomek odważył się wyjrzeć za okno. Jego ciekawość okazała się silniejsza. Ciekawość lub chęć zapamiętania tej sceny, żeby wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski. Na przykład takie, że nikomu już nie można ufać.

Jednak nie było mu to dane – jego rzeczywistość po raz kolejny została wywrócona do góry nogami.

– Zniknęli – wyszeptał.

– Co? – zapytał Kuba i spojrzał na bladą twarz chłopaka.

– Ci zastrzeleni. Zniknęli. Zobacz – powiedział Tomek i wskazał palcem krwawe kałuże, w których jeszcze przed paroma minutami leżały zwłoki.

– Co jest…? – zapytał Kuba.

W odpowiedzi usłyszał głuche warknięcie, dobiegające z ulicy.

Centrum, godzina 11:12.

Max wychylił się zza krawędzi kasy i wyjrzał na zewnątrz.

– Dalej tam jest? – zapytał cicho Paweł, głaszcząc głowę śpiącej na jego nogach córki.

Chłopak kiwnął twierdząco głową.

– Uparte bydlę – stwierdził z rezygnacją. – Myślałem, że znudzi się tak, jak pozostałym, i sobie pójdzie. Ale chyba nie da tak łatwo za wygraną.

73
{"b":"643245","o":1}