Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– No i to chyba spory – odpowiedział Max. – Też nie wyobrażałem sobie, że w tym całym szajsie znajdą się pojeby, którym się on spodoba… – dodał smutno, ale i z nieukrywanym lękiem.

– Człowiek człowiekowi wilkiem – wyszeptał filozoficznie Paweł.

Chłopak błyskawicznie podłapał:

– A zombie zombie zombie – dopowiedział, dumnie prezentując uzębienie, jakiego nie powstydziłby się rasowy perszeron.

Paweł popatrzył na niego wzrokiem wyrażającym mieszankę niedowierzania, litości i szoku, z trudem ukrywając uśmiech, który kiełkował gdzieś w kącikach jego ust. W końcu nie wytrzymał i zaśmiał się w głos. Chłopak cały czas go zaskakiwał.

– Spoko. Dawaj, musimy się streszczać, bo zaraz się tu zaroi od tych zombie – powiedział, klepnął chłopaka w ramię i wskoczył między półki z jedzeniem.

Stare Miasto, godzina 22:04.

Daleko jeszcze?– zapytała Natalia, odzyskując nieco rezon.

Przestali szeptać i skradać się na palcach, kiedy po prawie godzinie spędzonej w wąskim tunelu okazało się, że nikt nie podąża ich śladem. Teraz trzeba było nadgonić stracony czas i kierować się jak najszybciej w stronę wyjścia. Drobny problem polegał na tym, że żadne z nich nie wiedziało, w którą stronę iść i gdzie owo wyjście się znajduje. Ale co tam – ważne, że byli w ruchu. Zatrzymanie i próba zabarykadowania się w którymś z wąskich korytarzy oznaczały niechybną śmierć. Jeżeli nie z powodu przełamania barykady, to z głodu. Bo to, że prześladowcy odnajdą tunel, pozostawało tylko kwestią czasu.

Po wciągnięciu księdza w tłum nacierających zombie, Kuba z Natalią rzucili się jak opętani do poszukiwania alternatywnego wyjścia z katakumb. Ksiądz wspomniał coś na temat tunelu, który został wybudowany podczas powstania warszawskiego, ale żadne z nich nie mogło być pewne, czy ten faktycznie istnieje. Na szczęście udało się im go odnaleźć i to, o ironio, przy pomocy księdza, który chciał im to za wszelką cenę uniemożliwić. Tajne wejście znajdowało się za regałem zastawionym starymi książkami. Jedna z nich nie była tak zakurzona, jak pozostałe, a dodatkowo z boku regału zauważyli ślady dłoni. W tym miejscu zapewne ksiądz łapał go, aby szybciej odsuwać od ściany.

W środku znaleźli pełno pustych butelek po winie oraz czasopisma, których żadne z nich nie miało ochoty oglądać. Stary zboczeniec.

Jak tylko usłyszeli od księdza o tunelu, wyobrazili sobie wąski, zatęchły i wilgotny podziemny korytarz z belkami podtrzymującymi strop, piaszczystą podłogą i rozwieszonymi co kilkanaście metrów nagimi żarówkami. I dokładnie tak ten tunel wyglądał. Jedyna różnica polegała na tym, że rozgałęział się co pewien czas, tworząc zgubną siatkę korytarzy. Na początku Kuba stwierdził, że powinni iść prosto, co zdawało mu się najlogiczniejszym rozwiązaniem. Jednak gdy po trzydziestu minutach wędrówki dotarli do punktu wyjścia, razem stwierdzili, że należy zmienić strategię. Dlatego też teraz, za pomocą połamanej deski rysowali znaki na piasku, mówiące im, czy przechodzili tędy wcześniej i jeżeli tak, to w którą stronę się udali. Wyglądało to trochę jak w bajce o Jasiu i Małgosi, którzy znaczyli sobie drogę w lesie. Ale tylko trochę.

– Kuba? Jestem zmęczona – Natalia po raz kolejny zwróciła się do męża, nie doczekawszy się od niego odpowiedzi na pytanie.

– Wiem, kochanie – odparł, podszedł do niej i objął ramieniem. – Ja też jestem zmęczony. I też mam tego wszystkiego serdecznie dość. Ale jeszcze chwila, znajdziemy wyjście i…

– No właśnie, i co wtedy? – przerwała mu głosem pełnym smutku. – Przecież dokładnie stamtąd przyszliśmy. Wiesz, co się dzieje na zewnątrz. Uciekaliśmy stamtąd, a teraz tam wracamy. To bez sensu.

Jej głos drżał tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. A Kubie powoli już brakowało argumentów, żeby ją pocieszać. Bo kogo i po co dłużej okłamywać? Sytuacja stawała się gorsza z godziny na godzinę, a ponadto nie było żadnych widoków na jej poprawę.

– Natalia, spokojnie… – powiedział, ujmując delikatnie jej twarz w swoje dłonie. „Myśl, człowieku, myśl” – poganiał się w duchu. – Proszę, spójrz na mnie – dodał, zaglądając żonie głęboko w oczy. – Musimy stąd wyjść, bo jak tu zostaniemy, to prędzej czy później nas dopadną.

– Ale skąd możesz to wiedzieć? – zapytała, rozszerzając w nadziei swoje niebieskie oczy – Przecież siedzieliśmy w kościele parę godzin i nic się nie stało…

– Ale popatrz, co stało się później. Sama widziałaś, jak te stwory przebiły się przez barykadę. Okej – może i nie była najlepszej jakości, ale…

– To teraz zbudujemy mocniejszą – przerwała mu po raz kolejny, ale Kuba ją zignorował i ciągnął dalej:

– …ale przez drzwi do zakrystii też się przebiły. A tamte miały porządny zamek.

Zapadła chwila ciszy. Tego argumentu nie mogła podważyć. Zresztą, główne wrota prowadzące do kościoła też wyglądały na bardzo solidne. A jednak tym upartym paskudom się udało.

– Niech ci będzie. Masz rację – stwierdziła ugodowo. – Załóżmy, że się stąd wydostaniemy. I co dalej? Przecież tam są ich setki!

– Wiem – powiedział krótko Kuba i cofnął dłonie. Wlepił wzrok w podłogę. – Ale uda nam się. Wyjdziemy stąd i wydostaniemy się z tego całego… no… Jezu, wiesz. Tego syfu, który dzieje się wokół. Znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce. Może wyjście z tunelu zaprowadzi nas do drugiego kościoła? Może w okolice ratusza? Tam nieopodal jest komenda, w której znajdziemy pełno broni i innych, równie zajebistych rzeczy – rozchylił usta, pokazując w uśmiechu pożółkłe od tytoniu i kawy zęby. – Niczego nie możemy być pewni oprócz tego, że nie wolno nam się poddawać.

Tego typu przemowy zawsze wydawały się Kubie tandetne i wymuszone. Brakowało tylko patetycznej muzyki i podartej flagi, powiewającej w tle. Jednak w rzeczywistości takie zdania naprawdę mogły podnieść człowieka na duchu. Natalia uśmiechnęła się delikatnie i pociągnęła nosem. Nawet w takich okolicznościach wyglądała seksownie, a to już nie lada wyczyn.

– Dobrze – powiedziała krótko i przetarła palcem oczy. Nie lubiła płakać. Zwłaszcza w czyjejś obecności. A już szczególnie jeżeli tą „obecnością” był jej mąż.

Kuba pocałował ją w czoło.

– Super. To chodźmy – powiedział i ruszyli dalej przed siebie.

Po piętnastu minutach dotarli do ciężkich, dębowych drzwi okutych dodatkowo żelazem. Drzwi, których jeszcze nie widzieli. Kuba podszedł i położył dłoń na starej, mosiężnej klamce. Nacisnął, ale zgodnie z jego oczekiwaniami, zamek nie ustąpił. Naparł ciałem, lecz to również nie przyniosło oczekiwanego rezultatu.

– Nie masz pewnie klucza? – zapytał ironicznie Natalię.

– Niestety – odpowiedziała bez cienia humoru. Spod drzwi dawało się czuć powiew świeżego powietrza.

– Nie możesz znów przestrzelić zamka? – zapytała.

Kuba rozejrzał się speszony, próbując grać na czas. Tak strasznie nie lubił jej okłamywać.

– Nie. Muszę oszczędzać amunicję – odparł, nie patrząc jej w oczy. – Poza tym hałas mógłby sprowadzić… ich.

Drugi argument zdecydowanie bardziej przemówił do dziewczyny. Kiwnęła potakująco głową.

– To co zrobimy?

– Jezu, Natalia, skąd mogę wiedzieć? Wiem tyle, co i ty. Stoimy przed tymi pieprzonymi drzwiami, nie mamy klucza i nie możemy wrócić, skąd przyszliśmy, a ty mi zdajesz jeszcze durne pytania – wyrzucił z siebie Kuba, tracąc bezpowrotnie dopiero co odzyskane opanowanie.

– Przestań się na mnie drzeć! Myślisz, że tego nie wiem? – zripostowała równie agresywnie, co wyraźnie zaskoczyło Kubę – policjant stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Wcześniej Natalia nie miewała takich wybuchów, ale ta sytuacja mogłaby wyprowadzić z równowagi dosłownie każdego. Nawet ją.

– Wiem, bardzo dobrze wiem to wszystko – dodała po załapaniu oddechu. – I mnie też nie jest łatwo, ale to nie jest powód, żeby się na kimś wyżywać.

Kuba podrapał się po krótko obciętych, brudnych włosach. Znowu on zaczął, a to ona łagodziła konflikt. „Jezu, oddałbym wszystko za zimny prysznic” – pomyślał. Oparł się o przeciwległą ścianę i spojrzał na Natalię, która cały czas stała tyłem do drzwi.

45
{"b":"643245","o":1}