Poczuł, że jego ciało mimowolnie drży, zarówno ze strachu, jak i z podniecenia. Przez chwilę miał ochotę odepchnąć rękę Pawła i wybiec, uciec jak najdalej stąd. Biegłby tak przez ciemny tunel chociażby do końca linii metra. W końcu któraś stacja będzie otwarta, jakoś uda mu się wydostać. Na szczęście zrezygnował z zamiaru, którego realizacja niechybnie skończyłaby się jego śmiercią.
Nagle zombie przestał się poruszać. Do uszu Pawła i Maxa doleciał charakterystyczny odgłos węszenia – zanim uświadomili sobie, co on oznacza, potwór rzucił się z okrzykiem w ich kierunku, wyciągając jednocześnie przed siebie obie ręce.
Paweł zareagował błyskawicznie. Lewą ręką odepchnął Maxa, a prawą, rozwartą niczym szczypce, wyciągnął przed siebie w nadziei, że uda mu się trafić w szyję i utrzymać napastnika odległości na dystans.
Udało mu się.
Niestety, zombie wpadł na ten sam pomysł, ale Paweł i na to był przygotowany – wolną ręką założył dźwignię i błyskawicznie oswobodził się z uchwytu, cały czas trzymając atakującego za szyję. Ruszył przed siebie, przypierając przeciwnika do ściany. Nagle pomieszczenie zalało światło – to Max zaświecił latarkę. Paweł mimowolnie zmrużył oczy, jednak nie rozluźnił chwytu.
Mężczyzna wykorzystał oświetlenie i błyskawicznym, idealnie wymierzonym kopniakiem złamał napastnikowi kolano. Zombie zaczął opadać na zimną, betonową posadzkę, jednak Paweł nie znał litości – wprost bombardował go krótkimi, zabójczo bolesnymi kopnięciami kolanem. Coraz bardziej zmasakrowany mężczyzna podskakiwał, odbijając się to od kolana Pawła, to od ściany. Naraz ten zmienił pozycję, pozwalając ofierze opaść na podłogę. Następnie w mgnieniu oka stanął jej za plecami i jednym sprawnym ruchem złamał kark. Głośne chrupnięcie obwieściło koniec walki.
– O kurwa – zaklął Max, patrząc na leżące bezwładnie zwłoki.
– Daj mi latarkę – rozkazał Paweł, dysząc ciężko, po czym wyszedł przed wnękę i zaświecił w głąb tunelu, w kierunku z którego przyszli.
Jego oczom ukazało się kilkadziesiąt osób, włóczących się niby bez celu. Najbliżsi od razu odwrócili głowy w jego stronę, zwabieni światłem. Stado powoli ruszyło w ich kierunku.
Paweł poczuł, jak skóra na nim cierpnie. Oddał latarkę chłopakowi i stwierdził, że czas spierdalać.
Max wyjrzał za nim, oczy rozszerzyły mu się z przerażenia. Nie czekając na sygnał, rzucił się biegiem za towarzyszem. Rozbujane światło latarki wesoło skakało po ciemnych ścianach martwego metra.
– Max, wyłącz to światło – powiedział Paweł, biegnąc tuż za chłopakiem.
– Ale wtedy nie będziemy już niczego widzieć!
– Będziemy! Poczekaj! – wydyszał wyraźnie wkurzony żołnierz.
Max nie chciał czekać. Wiedział, że Paweł i tak dogoni go bez większego problemu. Aktualnie chciał jednego – jak najszybciej i jak najbardziej oddalić się od zombie. Wtem poczuł na ramieniu silny uścisk. Zatrzymał się i spojrzał na Pawła.
– Wyłącz latarkę – wycedził rosły mężczyzna, łapiąc oddech. – Będziemy szli, trzymając się ściany. Światło je przyciąga. No i musimy oszczędzać baterię.
Max, choć niechętnie, po raz kolejny musiał przyznać Pawłowi rację. Wataha wariatów została daleko w tyle, mieli więc trochę czasu na zebranie myśli.
– Jak ty to zrobiłeś? – zapytał cicho, wyłączając światło.
Paweł popatrzył w ciemność, gdzie przed chwilą znajdowała się głowa chłopaka.
– Co?
– No jak zabiłeś to „coś”? Do tej pory takie rzeczy widziałem tylko w filmach.
Nastała chwila ciszy. Paweł zbierał się w sobie.
– Jestem żołnierzem – powiedział. W jego głosie nie było dumy, tylko suche stwierdzenie faktu. – Właściwie to można powiedzieć, że służę w GROM-ie.
Max zaniemówił. „Cholera, nie mogłem lepiej trafić” – pomyślał z zachwytem.
– Serio? – zapytał po sekundzie milczenia.
– Tak – odpowiedział Paweł poważnie. – Rób więc, co będę mówił, a mamy szanse wyjść z tego cało.
– Okej. Prowadź zatem, Panie Komandosie – słyszalnie raźniej rzucił wielbiciel heavy metalu.
Paweł uśmiechnął się pod nosem. To dobrze, że pomimo gówna, w jakie wdepnęli, chłopakowi udało się zachować poczucie humoru. Może to tylko forma odreagowania stresu, może jego mózg nie chce zaakceptować tego, co widzi – to nie miało aż takiego znaczenia.
Zaczęli powoli, po omacku poruszać się przed siebie. Tym razem to Paweł prowadził, a Max szedł tuż za nim. Początkowe kilkanaście metrów pokonali w milczeniu z wielkim trudem. Jednak kolejne przychodziły łatwiej – szybko przystosowali się do sytuacji i każdy z nich wypracował indywidualny system marszu. Mimo to po kilkunastu minutach marszu Max wpadł na plecy Pawła.
– Co jest? – wyszeptał wytrącony z rytmu chłopak.
– To chyba kolejna stacja – odpowiedział cicho Paweł. – Czujesz? Powietrze jest jakieś inne. Poza tym, o tam, widać poświatę od wejścia. – Mężczyzna machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Max rozejrzał się, wyraźnie skołowany.
– To znaczy, że najprawdopodobniej dotarliśmy do Wierzbna – powiedział.
– To daleko?
– Przeszliśmy pod ziemią trzy stacje. Właściwie to więcej, bo pociąg rozbił się przed Ursynowem – odpowiedział. Po chwili dodał: – Jezu, mam wrażenie, że to było wieki temu.
– Ja też – powiedział Paweł i spojrzał na zegarek. Nacisnął guzik wydający ciche „pip” i zielone światełko wesoło rozświetliło mrok. – Piętnaście po drugiej, więc nie takie znowu wieki.
Max spojrzał w jego stronę, ale nie odezwał się ani słowem.
– Dobra, chodźmy – kontynuował GROM-owiec. – Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej.
– A masz jakiś pomysł? – chłopak zwrócił się do niego z nadzieją w głosie.
– Na razie stacje są pozamykane – zaczął z wolna mężczyzna. – Stać na którejś z nich i czekać, aż ktoś się po nas łaskawie zjawi, to raczej słaby pomysł. Te pojeby z tunelu dopadną nas szybciej. Wobec tego musimy iść, aż znajdziemy czynną.
– A jeżeli wszystkie będą zamknięte? Jeżeli odcięli całe metro, bo wybuchła jakaś zaraza i boją się, żeby się nie rozprzestrzeniła?
Paweł wydał z siebie ciche westchnienie.
– Racja. Młody jesteś, ale dobrze kombinujesz. Jeżeli jest tak, jak mówisz, to znajdziemy jakiś kanał serwisowy czy ewakuacyjny i nim wyjdziemy.
Maxa taki plan wyraźnie podniósł na duchu. Fakt, że jest ktoś, kto się nim opiekuje i mówi mu, co ma robić, był rozwiązaniem znacznie bezpieczniejszym i lepszym niż samodzielne podejmowanie decyzji.
Ruszyli dalej.
Bielany, godzina 14:07.
Tomek nie wiedział, co ze sobą zrobić. Chodził nerwowo po mieszkaniu, to zerkając na zawalone niezliczoną ilością gratów drzwi, to podchodząc do okien i monitorując sytuację na zewnątrz. Czuł się jak tygrys zamknięty w klatce, chociaż porównanie Tomka do tygrysa to, delikatnie mówiąc, lekka przesada. Dobrze, czuł się więc jak domowy kot zamknięty w klatce.
Na szczęście uporczywe walenie do drzwi ustało w momencie, w którym sąsiad zwabiony hałasem otworzył swoje. Chłopak słyszał krzyki i odgłosy szarpaniny, ale nie miał odwagi podejść do wizjera, nie mówiąc już o odkopaniu barykady i ruszeniu sąsiadowi z pomocą. Po paru minutach zapanowała błoga cisza. Cisza, która tak naprawdę była straszniejsza od wszystkiego, co Tomek słyszał w swoim życiu. Niemalże czuł jej fizyczną gęstość, która rosła z każdą minutą, skutecznie pozbawiając oddechu. Wiedział, że mordercy sąsiada czekają za drzwiami.
– Myśl, myśl, myśl… – powtarzał szeptem niczym mantrę.
Podszedł do okna i ponownie wyjrzał nieśmiało na ulicę. Zobaczył jeszcze więcej ciał i jeszcze więcej krwi. I o wiele mniej zwykłych ludzi. Szczerze mówiąc, prawie w ogóle ich już nie widział, pozostali tylko ci upiorni kanibale, uparcie odmawiający przewidywalnych reakcji. Przecież gdy się dostanie strzał w klatkę piersiową i to z odległości paru metrów, to nie wypada dalej się normalnie poruszać i w dodatku upiornie jęczeć. Należy się grzecznie położyć i wykrwawić, ewentualnie od razu wyzionąć ducha. Jakiś porządek powinien zostać zachowany, chociaż niezbędne minimum. Tomkowi cała ta sytuacja coraz mniej się podobała.