Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Szybkim, sprawnych ruchem wyjął magazynek i przeliczył pociski. Piętnaście. Cudnie. Dwa trzeba będzie zostawić. Nie zamierza dać się zjeść ani pozwolić, żeby coś zjadło jego żonę.

Oddał pierwszy strzał. Bynajmniej nie ostrzegawczy. Wyszedł z założenia, że lepiej dla nich będzie, gdy zrezygnuje z tej całej szopki związanej z prewencyjnym krzykiem, potem kolejnym, informacją o wydobyciu broni, strzałem ostrzegawczym przeszywający niebo… Na tym ostatnim zazwyczaj się kończy, bo gliniarz pada trupem w połowie scenki. Nie. Tym razem Kuba wycelował w sam środek klatki piersiowej najbliższego napastnika i pociągnął za spust. Huk wystrzału odbił się echem od wąskich uliczek, pozostawiając po sobie oszałamiającą ciszę. Ochłap czasu podarowany ku refleksji nad tym, co właśnie zaszło.

Trafiony w samo serce potwór cofnął się o krok, wyraźnie zaskoczony. Spojrzał niepewnie w dół, dostrzegając wyrwę we własnym ciele. Kuba nie był do końca pewien, czy stojąca przed nim postać jest w pełni świadoma. Jego przeczucie potwierdziło się, gdy zombie wsadził rękę w otwór we własnym ciele, wyciągnął ją całą skąpaną we krwi i oblizał.

Stwór mimo postrzału kontynuował swój marsz. Natalia kurczowo przywarła do pleców męża, jej strach był teraz niemal namacalny.

Kuba przekrzywił głowę na bok i ściągnął brwi.

– Co jest… – wycedził przez zaciśnięte zęby, totalnie zaskoczony.

Nigdy w życiu nie był tak przerażony, jak w tym momencie. Bał się o życie swoje i Natalii, jednak największy strach budziło w nim to nowe doświadczenie. Stał naprzeciwko czegoś, co przeczyło wszelkim ludzkim prawom. Czegoś zupełnie nowego i nieznanego, z czym on – zupełnie niczym się niewyróżniający, młody policjant z wydziału kryminalnego – musi się teraz zmierzyć. „Dlaczego to zawsze mnie musi przypadać najbardziej gówniana robota?” – pomyślał.

Dla dodania sobie animuszu zrobił krok do przodu, wychodząc naprzeciw zbliżającemu się monstrum. Wycelował w jego prawe kolano i bez wahania pociągnął za spust. Pocisk rozerwał jeansy i ciało, odłupując kawałek kości i posyłając go kilka metrów dalej. Bestia padła na bruk, rycząc przy tym niemiłosiernie. Ale i ten strzał nie pomógł. Zupełnie nie zważając na odniesione rany, potwór zaczął się czołgać w ich stronę, wyciągając przy tym wysoko ręce i zawodząc żałośnie.

– Uparty z ciebie sukinsyn – powiedział Kuba, zrobił kolejny krok do przodu i z odległości dwóch metrów wystrzelił prosto w łeb zombie. Pocisk przeszył czaszkę, rozchlapując jednocześnie wokół różową, miękką tkankę mózgową.

Ręka Kubie nie zadrżała, jednak serce o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Cały był spocony z emocji i strachu. Co innego brać udział w ulicznej strzelaninie… Ale to była egzekucja. Na dodatek wykonana z zimną krwią. Jeżeli sąd orzeknie jego winę, spędzi on kilka ładnych lat za kratkami. Jednak szczerze mówiąc, wątpił w taki obrót spraw.

– Kuba! – krzyknęła Natalia.

Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się i zobaczył, jak jeden z potworów znalazł się niebezpiecznie blisko jego żony. Dzieliło ich mniej niż dwa metry. Doskoczył do niego, odepchnął go nogą i zastrzelił. „Cholera, zbyt łatwo mi to przychodzi” – pomyślał.

Spojrzał na Natalię. Miała bladą twarz, a po policzkach spływały jej smugi rozmazanego tuszu do rzęs. Kuba wiedział, że to od niego zależy, czy wyjdą z tego cało, czy raczej nie. Ale wiedział też, jak mało miał możliwości. Znaleźli się w ślepym zaułku, z zaryglowanymi drzwiami za plecami i watahą mięsożernych potworów tuż przed sobą. Zdecydował, że bez walki się nie podda. Odwrócił się na pięcie i zaczął opróżniać magazynek, każdym strzałem kładąc jednego z przeciwników. Miał nadzieję, że zyska tym odrobinę czasu do namysłu. Wiedział, że ma za mało amunicji.

Zostało mu pięć pocisków i dopiero wtedy wpadł na pomysł.

– Odsuń się i stań za mną! – krzyknął do Natalii.

Ta posłusznie wykonała jego polecenie.

Kuba wycelował w zamek drzwi i pociągnął za spust, zasłaniając twarz ręką przed ewentualnym odpryskiem czy rykoszetem. Zwodnicze, ale poprawiało poczucie bezpieczeństwa.

Pociski roztrzaskały zamek. Mężczyzna z impetem naparł całym ciałem na drzwi. Ustąpiły dopiero za trzecim razem. Nigdy nie doświadczył aż takiej ulgi. Czuł na karku oddech śmierci, ale na razie udało mu się ją oszukać.

Dwójkę ocalałych przywitało mroczne i zimne wnętrze jednego z najstarszych kościołów w Warszawie.

Centrum, godzina 16:43.

Leżeli we dwójkę na dachu kiosku, smażąc się nań jak na stalowej patelni porzuconej pośrodku pustyni. Kaja bezsilnie przypatrywała się masakrze, podczas gdy chłopczyk spał, wtulony w jej bok. Zasnął prawie dwie godziny temu – wysoka gorączka najpierw go osłabiła, by chwilę później dosłownie zwalić z nóg. Dookoła nich poniewierały się zmasakrowane ciała, dymiły rozbite samochody i płynęła krew. Przede wszystkim wszędzie pełno było krwi. Odczuwalne było także wszechobecne cierpienie, unoszące się cicho wokół nich. Namacalna, gęsta kotara bólu opadła na centrum miasta, przykrywając wszystko szczelnie, niczym gruby koc otulający stopy podczas mroźnej zimy. W powietrzu unosił się odór śmierci. I strachu. Czegoś łączącego zapach potu, łez i krwi, uczucie przerażenia oraz nutkę niedowierzania. Kaja nigdy wcześniej czegoś podobnego nie doświadczyła, jednak była pewna, że to właśnie taka, a nie inna woń. Z początku myślała, że zemdleje albo zwymiotuje, jednak z czasem się przyzwyczaiła. Przywykła również do krzyków, które w miarę upływającego czasu cichły, ustępując pojękiwaniu mordowanych. Nawet do pragnienia się przyzwyczaiła. Do piekącego słońca i braku powietrza, którym można by oddychać, także. Oswoiła się też z brakiem telefonu czy niemożliwością ruszenia się z dachu śmierdzącego kiosku. Podobnie jak i z wysoce niekomfortową sytuacją, w jakiej się znalazła. Na końcu przyzwyczaiła się też do zawodzących w oddali syren, do słupów dymu wykwitających w coraz to nowych miejscach. Człowiek z czasem do wszystkiego jest się w stanie przyzwyczaić. No – prawie wszystkiego.

Nie przyzwyczaiła się bowiem do dziesiątek rąk wyciągniętych w jej stronę. Ani do setek oczu, łapczywie śledzących najmniejszy jej ruch. Nie, do tego nie zamierzała się przyzwyczajać. Tak samo jak do powoli kiełkującego w niej uczucia, że przyjdzie jej zostać w tym zapyziałym, betonowym centrum stolicy już na zawsze.

Jakiś czas temu nadjechało kilkanaście radiowozów, z których wybiegli dzielni policjanci, aby zapanować nad sytuacją. Niestety, to sytuacja zapanowała nad nimi – część radiowozów płonęła, niektórzy funkcjonariusze zostali zabici. Reszcie udało się uciec. Na początku Kaja miała nadzieję, że wrócą z posiłkami, ale w miarę upływu czasu coraz mniej w to wierzyła.

Nagle chłopczyk zaczął się poruszać. Do tej pory leżał nieruchomo, tak że Kaja kilkakrotnie sprawdzała, czy w ogóle jeszcze żyje. Żył, ale gorączka była bardzo silna i nieprzerwanie rosła, a dziewczyna nie miała czym jej zbić. Koszulka zawiązana wokół jego rannego ramienia już dawno przesiąkła krwią. Teraz zaczął się delikatnie wiercić i majaczyć przez sen. Wiedziała, że nie jest z nim za dobrze, ale była na przegranej pozycji. Sama nie da rady dziesiątkom kanibali, czatujących na nią pod kioskiem. Nie można ich ani przeskoczyć, ani obejść. Wcześniej intensywnie szukała jakiegoś sposobu, żeby się dostać do środka kiosku. Pewnie było tam gorąco i duszno jak w piecu, ale zapewne znalazłaby wodę i jedzenie. Same batoniki i słodycze, ale dobre i to.

Tymczasem znalazła się w położeniu, jakiego najbardziej nie lubiła – totalnie zależna od innych, od jakiejkolwiek, nawet najmniejszej pomocy z zewnątrz. Mogła tylko bezczynnie siedzieć i czekać. Zastanawiała się, czy gdyby udało się jej w jakiś sposób odciągnąć uwagę zombie, dałaby radę zeskoczyć i uciec. Stwory poruszały się dość wolno, więc biegnącej by jej nie dogoniły, lecz ich przewagą była liczebność. Na domiar złego, rosnąca z każdą chwilą. Poza tym zaobserwowała, że gdy jeden znajdzie ofiarę, reszta natychmiast to wyczuwa. Nawet jeśli ktoś chce uciekać, inne osobniki zacieśniają wokół niego krąg, nieubłaganie idąc w kierunku nieszczęśnika i doprowadzając do sytuacji, w której ten nie ma jak się między nimi przecisnąć. Przypominało to polowania, jakie kiedyś oglądała na Discovery. Lwice otaczały biedną zwierzynę, skradając się powoli w wysokiej trawie, żeby po pełnej dramatyzmu i napięcia chwili rzucić się na nią ze wszystkich stron i zadusić.

22
{"b":"643245","o":1}