Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wziął głęboki wdech i ruszył przed siebie. Powietrze pachniało inaczej, wyraźnie wyczuwał woń krwi, z którą spotkał się już na korytarzu. Z pozoru wszystko wyglądało normalnie. Pierwszą rzeczą, która kazała na siebie zwrócić uwagę, była cisza – w sali, gdzie pracuje setka osób, cisza jest spotykana tylko wtedy, gdy wszyscy wyjdą. Jego nerwy były napięte do granic możliwości. Starał się ogarniać cały pokój wzrokiem, jednocześnie uważnie nasłuchując. Zapuszczał się coraz głębiej między kolejne boksy. Klimatyzatory cicho buczały w tle, pompując do pomieszczenia masy chłodnego powietrza, uparcie starając się usunąć wszechobecny odór krwi. Jacek przez chwilę naprawdę wierzył, że to, czego doświadczył w korytarzu przy kuchni, było jednorazowym wypadkiem – on i Karolina zamknęli się wystraszeni w łazience, a tu pewnie przyjechała policja oraz pogotowie i wszystkich ewakuowała.

Tak, pomysł wydał mu się bardzo fajny i taki oczywisty – jednak w kolejnej sekundzie dotarło do niego, że sanitariusze zabraliby zwłoki, a policja oznaczyłaby teren tymi swoimi słynnymi żółtymi taśmami. Słyszeliby syreny, krzątaninę, a przede wszystkim wszędzie kręciliby się funkcjonariusze. Gdy sobie to uświadomił, bańka złudzeń pękła, a on sam musiał po raz kolejny zmierzyć się z rzeczywistością.

Jacek nieustępliwie kierował się w stronę swojego boksu. Celem wyprawy było zdobycie telefonu komórkowego i nawiązanie kontaktu z kimś żywym. Jeszcze tylko dojdzie do drugiej alejki, skręci w prawo i po przejściu trzech kolejnych w lewo. Boks przy samym skrzyżowaniu był przeznaczony dla niego.

Skręcił w prawo i zastygł w bezruchu.

Przed nim znajdowały się dwa ciała. Młoda dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widział, leżała na wykładzinie z rozszarpanym brzuchem, cała skąpana we krwi. Tuż obok niej, oparty o ściankę działową, siedział mężczyzna, którego Jacek znał z widzenia, a nawet zamienił z nim kiedyś kilka słów. Przypomniał sobie, jak parę tygodni wcześniej ten pochwalił się, że jego żona jest w ciąży, i mówił, czego to on nie zrobi, kiedy już zostanie ojcem. Cóż, wygląda na to, że jego plany uległy delikatnej zmianie – martwy ojciec na niewiele się zda. Dopiero po sekundzie wpatrywania się w zwłoki Jacek poczuł smród krwi tak silny, że aż zasłonił twarz ręką i zrobił krok do tyłu.

Naraz uderzył plecami w osobę stojącą za nim i błyskawicznie odskoczył, jednocześnie odwracając się przodem do napastnika. Ten zgrabny ruch postawił go w pozycji ni to defensywnej, ni to ofensywnej – wyglądał jak kucająca małpa, przyłapana na kradzieży banana.

Tymczasem tajemniczy i groźny napastnik, którym okazała się być Karolina, również odskoczył, zdziwiony gwałtowną reakcją Jacka.

– Spokojnie, to tylko ja – powiedziała dziewczyna, unosząc zdrową rękę w pojednawczym geście.

Jacek wpatrywał się w nią wzrokiem szaleńca, który resztkami woli stara się utrzymać nerwy na wodzy. Karolina, pomimo trawiącej jej ciało gorączki, próbowała zachować trzeźwość umysłu. W głębi ducha odnosiła wrażenie, że radzi sobie lepiej niż Jacek, i była na siebie wściekła, że zachowała się tak głupio i dała się ugryźć. Mężczyzna patrzył chwilę na koleżankę, po czym przeniósł wzrok na ciało leżące na korytarzu.

– Wystraszyłaś mnie – powiedział usprawiedliwiającym tonem.

– Wiem, sorry – odparła Karolina. – Nie chciałam. Gdzie ty właściwie szedłeś?

– Do swojego biurka, po telefon – odpowiedział już normalniejszym głosem Jacek.

– Moje jest bliżej. Może tam?

Jacek popatrzył na nią, wyraźnie podbudowany myślą, że nie będzie musiał przechodzić obok leżących na ziemi ciał.

– Niegłupia myśl. Prowadź – odparł, wyraźnie już rozluźniony.

Karolina popatrzyła chwilę na zwłoki, po czym przeniosła pytające spojrzenie na kolegę. Ten tylko pokręcił w milczeniu głową, dając jej do zrozumienia, że nic tu po nich. Milczeniem wyraziła zgodę.

Nagle doleciał do nich krzyk.

– Jest tu kto? Ludzie! Pomóżcie!

Oczy Karoliny rozbłysły nadzieją.

– Tak! Tutaj! – krzyknęła i zaczęła iść w stronę, z której, jak jej się wydawało, dobiegło wołanie.

– Bogu dzięki! – padła odpowiedź. – Gdzie jesteście?

Karolina nabrała powietrza w płuca żeby odkrzyknąć, jednak nie zdążyła, bo usłyszała kolejne zdanie.

– Dobra, już was widzę – odparł ten sam, wciąż niezidentyfikowany głos.

Karolina i Jacek zaczęli się rozglądać wokół siebie, ale nikogo nie dostrzegli. Spojrzeli na siebie zdziwieni.

– Gdzie on jest? – pierwszy spytał Jacek.

– Nie wiem, nie widzę go – odpowiedziała Karolina.

– Jezu, co wam się stało? – doleciał do nich znajomy już głos.

Ponownie rozejrzeli się, ale nadal nikogo nie widzieli. „Ktoś albo się z nami bawi w kotka i myszkę, albo majstruje przy kamerach i mikrofonie” – pomyślał Jacek.

– Gdzie jesteś?! – krzyknęła Karolina.

Przez parę sekund panowała głucha, pełna napięcia cisza. Po chwili usłyszeli głośne łupnięcie, jakby ktoś rzucił ciężkim i bezwładnym przedmiotem o kruchą ściankę działową.

– Co jest, do jasnej… – padło pytanie, z początku ciche, potem przeszło we wrzask. – Nie! Przestańcie! Puśćcie mnie! Co robicie?!

– Poczekaj tu – powiedział Jacek, po czym pędem rzucił się przed siebie, mknąc labiryntem korytarzy w stronę źródła dźwięku. Osłabiona gorączką Karolina została sam na sam ze zwłokami kobiety i mężczyzny. Zwłokami, które właśnie zaczęły się podnosić.

Centrum, godzina 14:00.

Kaja kierowała się w stronę umówionego miejsca spotkania z Adamem. Z powodu dużego ruchu przebicie się przez aleję Jana Pawła II zajęło jej więcej czasu, niż zakładała. Z drugiej strony zyskała parę minut na ochłonięcie po biegu. Nastała akurat pora dnia, kiedy słońce niemiłosiernie praży ziemię, jednocześnie wysysając prawie całe powietrze. Jedna jej część dalej cieszyła się, że jest coraz bliżej chłodnego metra, jednak druga zdecydowanie wątpiła w to, że plany, które sobie założyła na dzisiejszy dzień, w ogóle dojdą do skutku. Telefon komórkowy Adama ciągle milczał. Najgorsze było to, że nie był wyłączony, co można by wytłumaczyć rozładowaną baterią czy zniszczeniem – telefon był włączony, a chłopak po prostu go nie odbierał. Dziewczynie wyraźnie się to nie podobało. Dla niej niepewność była zawsze gorsza od złych wiadomości – czekanie na wyklarowanie sytuacji doprowadzało ją do szewskiej pasji.

Wkroczyła teraz do małego parku otaczającego Pałac Kultury i Nauki. Nie napotkała zbyt wielu ludzi na swojej drodze – pomyślała, że pewnie byli w pracy albo wyjechali na wakacje. Jednak park nie był całkiem opuszczony. W krzakach nieopodal dostrzegła leżącego mężczyznę. Specjalne jej to nie zaskoczyło, ponieważ była przyzwyczajona do takich widoków – w warszawskich parkach często, zwłaszcza wieczorami, można było trafić na bezdomnych, szukających choćby odrobiny schronienia pod rozłożystymi gałęziami drzew czy krzewów. Po przejściu kilkunastu metrów zobaczyła kolejnego, także leżącego bez ruchu na ziemi – lecz on już nie wyglądał na bezdomnego. Miał na sobie jasną koszulę i spodnie od garnituru. Kaja zwolniła kroku, przyglądając mu się uważnie. Coś było nie do końca tak, jak być powinno. Przeszła parę kroków i zatrzymała się. Pomyślała, że może jest mu potrzebna pomoc. Może zasłabł z powodu upału, może miał zawał serca albo Bóg wie co jeszcze. Rozejrzała się wokół. Liczyła, że zobaczy kogoś jeszcze i zwróci się do niego o wsparcie.

Jednak zobaczyła coś zupełnie innego. Pomimo doskwierającego upału poczuła, że włoski na jej rękach stają dęba. Żołądek skurczył się w małą, twardą kulkę, a serce zaczęło uderzać z częstotliwością młota pneumatycznego.

Wokół niej, w promieniu około pięćdziesięciu metrów, leżało ponad dwadzieścia osób. Nie policzyła ich dokładnie, bo w jej głowie zaczęło miarowo pulsować olbrzymie czerwone światło ostrzegawcze, wyraźny sygnał, że czas się stąd zbierać. Jednak Kaja nie mogła się ruszyć. Miała wrażenie, że znajduje się na polu minowym i każdy, nawet najmniejszy ruch niechybnie zakończy jej młody żywot.

15
{"b":"643245","o":1}