Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Ile czasu tu już siedzimy? – Karolina spojrzała nań pytająco.

Chłopak rzucił okiem na swoje srebrne Casio zapięte ciasno na nadgarstku. Kiedy kupił ten zegarek parę lat temu, był taki dumny i pewny siebie. A teraz, spoglądając na ten nic niewarty zlepek metalu, kół zębatych i śrubek, poczuł się totalnie beznadziejnie. Nagle zalała go fala wściekłości – już sięgał, żeby zdjąć zegarek i cisnąć go przez okno, gdy nagle usłyszał:

– Jacek? Ej, jesteś tam?

Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Karolinę.

– Tak – odpowiedział, starając się stłumić targające nim negatywne uczucia.

– Możesz mi powiedzieć, która jest godzina?

– A jaką ci to zrobi różnicę? – zapytał, podwijając jednocześnie mankiet koszuli. Cała wściekłość powoli zeń ulatywała.

– Żadną, po prostu chciałabym wiedzieć.

– Druga – odparł i przeciągnął ręką po zmęczonej twarzy. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc i podszedł do okna. Ulica, na którą patrzył, była pusta jak zawsze. Stało parę zaparkowanych samochodów, nikogo nie było widać.

– Jak się czujesz? – zapytała po chwili milczenia dziewczyna.

Jacek nie odpowiadał. Zastanawiał się, skąd u niego taki nagły atak wściekłości i agresji. Był przecież raczej osobą spokojną, bezkonfliktową – ale też nie dawał sobie w kaszę dmuchać. „Może tak na mnie działa ekstremalny stres?” – pomyślał.

Odwrócił się w stronę Karoliny.

– Okej. Bywało lepiej, ale jakoś daję radę – uśmiechnął się przy tym, świadomy, jak blady był to uśmiech.

– Nie wyglądasz „okej” – odparła zupełnie poważnie Karolina. – Ale skoro tak twierdzisz…

Oparła głowę o ścianę. Z minuty na minutę robiła się bledsza.

– To ile my już tu siedzimy, ze trzy godziny? – zapytała po chwili.

– Nie, raptem około godziny – odpowiedział.

– I co dalej?

– Co masz na myśli?

– No, czy będziemy tu siedzieć do usranej śmierci, czy w końcu stąd wyjdziemy.

Nie spodziewał się tak konkretnego pytania z jej ust – mile go zaskoczyła. Jednak sam nie był w stanie dać jej równie konkretnej odpowiedzi. Oczywiście, że chciał stąd wyjść, nie było to jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Najpierw ktoś dobijał się do łazienki, ale Jacek nie otworzył. Może dlatego, że ten ktoś nie odpowiadał na jego pytania, tylko uparcie walił w drzwi, wydając przy tym nieartykułowane dźwięki niczym dzikie zwierzę.

– Powinniśmy chyba pójść do szpitala – stwierdził.

– Nie lepiej byłoby zadzwonić po lekarza? – usłyszał w odpowiedzi.

Jacek popatrzył na nią, unosząc brwi z niedowierzaniem.

– A masz telefon…?

Karolina posłała mu mętne, nieobecne spojrzenie z rodzaju: „Czy ja, kurwa, lubię poziomki?”. Ostatnie w miarę trzeźwe, gdyż w tym momencie pokój zalała mgła, delikatnie, acz nieubłaganie pochłaniając wszelkie kształty i zaburzając percepcję. Po wieczności spędzonej na wpatrywaniu się w bliżej nieokreślone coś, dziewczyna poczuła, jak jej ciało rzuca się bezwładnie w torsjach – do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu… „Pewnie umieram” – pomyślała. Nagle podłoga zapadła się, a Karolina przez ułamek sekundy lewitowała, po czym została dosłownie wciągnięta w czarną otchłań, która ukazała się tuż pod nią. Zaczęła spadać, nabierając coraz większej prędkości. Miała wrażenie, że środek Ziemi jest coraz bliżej, niemalże czuła już ciepło jądra planety. Zupełnie niespodziewanie wypadła z dziury i znalazła się w kosmosie. Unosiła się bezwładnie w próżni. Jej wzrok przykuła malutka kula światła, zataczająca powolny łuk na wschodzie. Kula nabierała prędkości, rosła i zmierzała prosto w jej kierunku. Karolina chciała krzyknąć, lecz nie była w stanie wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku – kometa trafiła ją prosto w twarz.

Do uszu dziewczyny dotarło głośne plaśnięcie. Policzek zapłonął żywym ogniem. Spojrzała przed siebie i ujrzała Jacka. Ten głośno westchnął i rozmasował czerwoną dłoń.

– Jesteś znów ze mną? – zapytał. – Słyszysz mnie, słyszysz cokolwiek?

Kiwnęła głową.

– Ile widzisz palców? – Kolejne pytanie.

Karolina popatrzyła przed siebie i skupiła wzrok.

– Trzy.

– Dobra – powiedział Jacek i usiadł przed nią na podłodze.

– Dlaczego mnie uderzyłeś?

Jacek popatrzył jej głęboko w oczy.

– Bo odleciałaś – odparł po chwili milczenia. – Zapytałem, czy masz telefon, a ty jakbyś straciła kontakt z rzeczywistością. Mówiłem do ciebie, pstrykałem palcami, próbowałem cię szczypać i tobą potrząsać, ale to nic nie dawało. Gdy źrenice powędrowały ci do góry, pomyślałem, że muszę coś zrobić, bo to nie wygląda dobrze. No to cię spoliczkowałem. I udało mi się sprowadzić cię na ziemię. – Mężczyzna był wyraźnie z siebie dumny.

Karolina patrzyła na kolegę w milczeniu. Pamiętała dokładnie każdą sekundę swojego „odlotu”, jak to określił. Ale nie potrafiła powiedzieć, ile czasu to trwało. Czuła się coraz dziwniej.

– Dziękuję. Chyba… – powiedziała słabym głosem, by po chwili dodać nieco pewniej: – Może spróbujmy stąd wyjść, bo chyba faktycznie przydałby mi się lekarz.

Jacek kiwnął głową, wstał i podszedł do drzwi. Nadstawił ucha, odczekał parę sekund, po czym delikatnie, bardzo cicho i powoli przekręcił zamek. Wyjrzał na korytarz.

Na drodze prowadzącej w kierunku głównego biura panował spokój. Nie zobaczył nikogo, do jego uszu nie doleciał najmniejszy nawet dźwięk. Poza krwią wsiąkającą w wykładzinę i spływającą po ścianach, poza ciężkim, metalicznym zapachem przyprawiającym o mdłości, wszystko wydawało się być po staremu. Niepewnie zrobił krok do przodu, starając się poruszać jak najciszej i omijać plamy krwi. Czuł się jak na planie jakiegoś horroru. Od paru godzin jego umysł uparcie odrzucał możliwość zaakceptowania faktu, że to, co się dzieje, nie jest fikcją, że wszystko, czego doświadcza, dzieje się naprawdę. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał pogodzić się z sytuacją. Niemniej starał się odwlec ten moment jak najdłużej mógł.

Po dojściu do skrzyżowania korytarzy powoli wysunął głowę i zerknął w stronę kuchni. Korytarz w porównaniu do pomieszczenia, które zobaczył, był sterylnie czysty. Przedsionek przed kuchnią wyglądał jak rzeźnia – krew była dosłownie wszędzie, nawet na suficie. Na podłodze leżały ciała czterech osób. Były kolega-karierowicz zastygł pod ścianą z na wpół rozszarpaną twarzą i jednym okiem wpatrującym się martwo przed siebie. Przełożony Jacka, Przemek, leżał na wznak w kałuży krwi. Jego koszula była rozdarta na plecach, ukazując nagi kręgosłup. Były tam jeszcze dwie osoby, których Jacek nie znał. Nagle złapał się za brzuch, zgiął wpół i zwymiotował. Przez głowę przeleciała mu myśl, że jest to najbardziej ludzkie zachowanie, najbardziej ludzka rzecz, z jaką się spotkał w ostatnim czasie. Reszta była zbyt abstrakcyjna.

Po chwili wyprostował się, odwrócił i machnął ręką w stronę Karoliny, która zerkała na niego przez uchylone drzwi łazienki. Ta odczytała sygnał i zaczęła powoli iść w jego stronę. Zdrową rękę uniosła do twarzy, zakrywając dłonią usta, zarówno z obrzydzenia, jak i z powodu zapachu, który unosił się w korytarzu.

Gdy dotarła do Jacka, chciała wychylić głowę i zobaczyć, co się stało, jednak kolega powstrzymał ją ruchem dłoni.

– Nie chcesz tego oglądać – powiedział.

Karolina spojrzała mu prosto w oczy i przytaknęła. Jacek wiedział, jak bardzo była wrażliwa, i miał nadzieję oszczędzić jej zbędnych doznań.

– Poczekaj tu – powiedział, ruszając w stronę głównego biura. Karolina nawet nie drgnęła. Kusiło ją, żeby wyjrzeć za róg i przekonać się na własne oczy, co tak bardzo zszokowało Jacka, jednak coraz wyższa gorączka skutecznie ją zniechęcała do podejmowania jakichkolwiek działań. Oparła się ręką o ścianę i obserwowała powolne, ostrożne ruchy kolegi. Przez chwilę myślała, że wygląda trochę jak Indiana Jones, skradający się przez starożytną świątynię. Nagle świat zalała ciemność, a Karolina poczuła, jak ulatują z niej wszystkie siły.

Jacek nie słyszał, jak Karolina powoli osuwa się po ścianie na ziemię. Był maksymalnie skoncentrowany na terenie, który znajdował się przed nim – dziesiątki boksów pracowniczych z wysokimi ściankami działowymi. Setki miejsc, w których można się ukryć, lub co gorsze, w których można przygotować zasadzkę.

14
{"b":"643245","o":1}