Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Musiał wyrzucić to z siebie. Nie mógł dalej tłamsić swojej frustracji. W przeciwnym wypadku rozsadziłaby go od wewnątrz, jak na jednym ze skeczy Monty Pythona.

– Dlaczego uważacie za nieprawdopodobne, że Bóg wskrzesza umarłych? – zapytał niewzruszony kapłan, krzyżując dłonie rękawach sutanny, na wysokości podbrzusza.

– Słucham? – odparł Kuba z niedowierzaniem, delikatnie pochylając głowę ku przodowi.

– Dzieje Apostolskie, rozdział dwudziesty szósty, werset ósmy – dodał ksiądz, na powrót przywołując delikatny uśmiech na swoje wargi. Kuba miał szczerą ochotę wyjaśnić mu pięścią, że nie moment na zabawę w zgadywanki. Cwaniak. Całe życie siedzi w zamkniętej klitce i czyta jedną książkę, nic dziwnego, że zna cytaty na każdą ewentualność.

– Bardzo fajnie – stwierdził w końcu policjant, dając za wygraną. – Dobrze, może zapytam nieco inaczej. Czy może nam ksiądz w jakikolwiek sposób pomóc? Macie tu telefon?

– Tak, chodźcie za mną.

Kuba przypatrywał mu się z niedowierzaniem. No tak, oczywiście. Ma telefon, ale nie mógł nigdzie zadzwonić, bo naradzał się z Bogiem. Cudnie.

Ruszyli gęsiego w stronę drzwi, prowadzących do zakrystii. Naraz za plecami usłyszeli wrzask. Głośną, spotęgowaną strukturą budowli kakofonię dźwięków wydobywającą się z dziesiątek gardeł. Przedarli się. Umarli sforsowali barykadę i dostali się do środka.

– Szybko! – rzucił pośpiesznie ksiądz, przechodząc do truchtu, który w jego wykonaniu wyglądał dość żałośnie.

– Natalia! – krzyknął Kuba, czekając, aż żona się z nim zrówna. Dopiero gdy to nastąpiło, podjął dalszą ucieczkę.

Dopadli do drzwi. Mężczyzna odwrócił głowę i zobaczył, jak po kościele rozbiegły się dziesiątki zombie. Rozbiegli się! Jeszcze parę godzin temu ledwo powłóczyli nogami, teraz jak gdyby nigdy nic sobie biegają. Co prawda gubią się w labiryncie ławek, ale na prostych odcinkach potrafią biegać – analityczny umysł Kuby pracował na maksymalnych obrotach. To nie było śledztwo prowadzone zza bezpiecznego biurka, ustawionego w dusznym pomieszczeniu, przy leniwym trzepotaniu totalnie bezużytecznego wiatraka. Tym razem błędna analiza wniosków niosła za sobą nieodwracalne konsekwencje. Chociaż, może i odwracalne? W sumie oni umarli, a teraz są jakby trochę mniej… martwi.

Tracenie czasu na zbędne dywagacje przerwało głośne uderzenie drzwi o framugę. Tak mocne, że aż zatrzęsła się ściana. Ksiądz błyskawicznie przekręcił klucz w zamku.

– Macie tu coś ciężkiego? Ławkę? Cokolwiek? – zapytał policjant, nerwowo rozglądając się dookoła.

– Spokojnie… wytrzymają – odpowiedział ksiądz. Przebiegli zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale i tak ledwo łapał oddech.

– Te na zewnątrz nie wytrzymały – odezwała się Natalia ździebko sceptycznym tonem, wpatrując się pełnym lęku wzrokiem w drzwi. Czekała, kiedy do nich dopadną i zaczną w nie walić pięściami.

– Tak… ale w tych, dla odmiany, nie przestrzeliliście zamka – wykrztusił z siebie kapłan.

Kuba posłał żonie porozumiewawcze spojrzenie. Bez chwili zwłoki ruszyli ku środkowi pomieszczenia, gdzie stał niewielki stół. Lepszy rydz niż nic.

Zombie zaczęli walić w drzwi. Kuba i Natalia dosunęli do nich stół, potem powrzucali na niego, co tylko się dało – krzesła, szafki ministrantów wraz z zawartością, nawet mały, bogato zdobiony klęcznik. Kiedy Kuba wziął go do rąk, spojrzał księdzu w twarz – spodziewał się jakiegoś sprzeciwu, wykładu o bezczeszczeniu świętej relikwii czy czegoś w tym stylu. Jednak blade przerażenie na starej twarzy mówiło samo za siebie – duchowny nie był w stanie w jakikolwiek sposób zareagować.

Walenie w drzwi przybrało na sile. Zawalony gratami stół zaczynał się powoli od nich odbijać. Cała trójka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie.

– Macie tu gdzieś nieco bardziej wytrzymałe drzwi? – zapytał policjant.

– Tak – odparł ksiądz. Kuba dostrzegł w jego oczach dziwny błysk. Stary lis coś pewnie kombinuje. – W piwnicy.

– Nie, nie idźmy tam! – zaprotestowała nagle Natalia. – Z piwnicy jest tylko jedno wyjście.

„Mądra dziewczyna” – stwierdził w myślach Kuba.

– Natalia ma rację. To nie jest dobre rozwiązanie. Co ty kombinujesz, u diabła? – rzucił w stronę księdza.

– Spokojnie. Zaufajcie mi – odparł duchowny. Na jego twarzy ponownie zagościł chytry uśmieszek.

Centrum, godzina 20:13.

Dziewczyna leżała wyciągnięta na wznak na blaszanym, rozgrzanym do granic możliwości dachu kiosku. Otumaniona upałem z obojętnością obserwowała coraz to nowe słupy dymu, unoszące się ku niebu, wiedząc, że straż pożarna i tak nie nadjedzie szybko z pomocą. Teraz bez wahania odpowiedziałaby na pytanie, czemu „patelnia” ma taką a nie inną nazwę – na niebie nie widać było nawet jednej chmurki, wobec czego słońce, pomimo późnej godziny, dawało się mocno we znaki. Kaja w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy ratunek kiedykolwiek nadejdzie. Tkwiła uwięziona na dachu od kilku godzin, bez najmniejszej możliwości ucieczki. Chęci też powoli się ulatniały.

Natomiast monstrów pod kioskiem przybywało z każdą godziną. W pewnym momencie zabici wcześniej policjanci wstali i dołączyli do watahy dybiącej na życie młodej kobiety. Wszyscy mieli tak samo puste oczy i tak samo wyciągnięte w górę ręce, czekające na jej najmniejszy błąd.

– Walcie się! – krzyknęła, chwilowo odzyskawszy wolę walki. Wiedziała, że bez pomocy z zewnątrz sobie nie poradzi, ale nie miała zamiaru dać się zeżreć żywcem. Stwierdziła, że sama woli paść z głodu, niż stać się czyimś posiłkiem. Nie mogliby sobie pójść poszukać łatwiejszego łupu? Przecież tyle tu gołębi, psów, tylu… bezdomnych. Chociaż oni śmierdzą, więc może dlatego nie pojawili się w menu zombie. Skarciła się za takie myślenie. Z drugiej strony prawda jest taka, że nikt nie zauważyłby ich zniknięcia. W tym momencie Kaja uświadomiła sobie, że od paru godzin nie widziała żywej duszy. Tak prawdziwie żywej, nie tej „sztucznie” ożywionej.

Natomiast brak zwykłych obywateli zaczął ją bardzo martwić. Co, jeśli wszyscy zostali pożarci i przemienieni? Albo jakoś zarażeni? Popatrzyła w bezmyślne oczy najbliższego zombie.

– Jesteś zarażony czy może raczej martwy i wskrzeszony? – zapytała szeptem, bardziej po to, żeby usłyszeć swój głos niż jego, niemożliwą do uzyskania, odpowiedź.

Opalony brunet o wyżartej połowie twarzy i podartych spodniach przekrzywił głowę i wyciągnąwszy ręce w jej stronę, jęknął żałośnie.

Dla dziewczyny była to zasadnicza różnica. Jeżeli oni są zainfekowani, to znaczy, że zarazę można powstrzymać i leczyć. Oczywiście teoretycznie. Jeżeli natomiast są to umarli, cudem wskrzeszeni to… to jeszcze nie wie, co można. Och, mogą jeszcze być zainfekowani, nieżywi, a następnie cudem wskrzeszeni, ale wtedy to ma już pozamiatane po całości.

Wtem usłyszała warkot silników. Nie osobowych samochodów, tylko czegoś zdecydowanie większego i cięższego. Serce zabiło jej szybciej w piersi, wstała i zaczęła się uważnie rozglądać wokół. Kilkadziesiąt metrów od kiosku, zza budynku banku wyjechał zielony, wojskowy mercedes. Samochód zatrzymał się na środku ulicy, klapa na dachu otworzyła się i z otworu wyłonił się żołnierz w hełmie i z jakimś niewielkim przedmiotem w rękach. Parę sekund później do pojazdu dołączyły dwa kolejne oraz dodatkowo dwa opancerzone, czteroosiowe SKOT-y. Kaja poczuła olbrzymią ulgę – dosłownie usłyszała huk kamienia spadającego jej z serca. Oto nadjechał jej rycerz w zbroi moro i na ubłoconym koniu. Jest uratowana!

Ciężkie SKOT-y ustawiły się bokiem w równej odległości od pierwszego mercedesa, tworząc potężną barierę. Wieżyczki strzelnicze zostały skierowane w stronę tłumu, otaczającego kiosk. Pozostałe dwie terenówki osłaniały flanki. Wszystkie pojazdy zostały błyskawicznie otoczone przez żołnierzy licznie wyplutych z transporterów. W ich rękach dumnie błyszczały czarne beryle, najnowsze karabinki rodzimej produkcji, strzelające amunicją 5,56 milimetra. Dowódca, wystawiwszy małą główkę, niczym piesek preriowy, z jednego ze SKOT-ów wykrzykiwał rozkazy do swoich ludzi tak głośno, że słyszała je nawet Kaja. Niestety, część zombie również zareagowała i odwróciła głowy w stronę nowo przybyłych. Rozległ się trzask megafonu.

29
{"b":"643245","o":1}