Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Paweł nie odpowiedział, tylko po raz kolejny pogrążył się w myślach. Spędzili ostatnie kilka godzin w kawiarni, czekając, nie wiadomo na co. Po zamknięciu drzwi i krótkiej rozmowie, zjedli wczorajsze muffiny i inne ciastka, jakie znaleźli w szklanych gablotach, a niewiele później Kaja jako pierwsza padła i usnęła. Max czuwał jeszcze kilkanaście minut, ale w końcu i jego zmorzył sen. Tylko Paweł, jako profesjonalny żołnierz, pozostał na straży i nie zmrużył oka, chociaż wiele by oddał za bezpieczny kawałek przestrzeni, w którym mógłby się położyć i zregenerować.

– On chyba stąd nie pójdzie – powiedział Max. – Nie możemy się go jakoś cicho pozbyć i stąd wyjść?

– Możemy – odpowiedział Paweł, uważając, żeby nie obudzić Kai. – Ale musielibyśmy to zrobić bardzo, bardzo cicho, bo echo rozniesie strzał po korytarzach i za chwilę będziemy mieć na głowie całe stado tych stworzeń. Poza tym przydało się wam trochę snu.

Max ponownie kiwnął głową, jednak po chwili dopytał:

– A ty coś spałeś?

Chłopak znał odpowiedź na to pytanie, ale stwierdził, że miło będzie zapytać. Paweł odpowiedział, że nie. W jego głosie nie było pretensji ani żalu, właściwie to ton wypowiedzi był wyprany z jakichkolwiek emocji. „Ciekawe, jak to jest” – zastanowił się Max. „Nie czuć żalu, współczucia czy nie przejmować się sumieniem. Złudzenia moralności też są odkładane przez niektórych na bok i człowiek robi to, co ma do zrobienia”. W głębi Max zawsze do tego dążył, przynajmniej tak mu się wydawało. Chciał być zimny i oschły, schowany za pancerzem z lodu i nikogo do siebie nie dopuszczać. Jednak miniona doba pokazała mu, jak bardzo jego wyobrażenie o sobie odbiega od tego, jaki faktycznie jest.

– To co robimy? – zapytał ponownie. – Może prześpij się trochę, a ja teraz popilnuję?

Oczy Pawła błysnęły.

– Nie, dzięki – powiedział, a tym razem jego głos zdradzał emocje. Czyste rozbawienie.

– No co, poradzę sobie. Nie usnę – stwierdził nieco buńczucznie chłopak, równocześnie marszcząc brwi.

– Wiem, spoko. Nie o to mi chodzi – powiedział żołnierz, by zażegnać ewentualny mikrokonflikt. – Nie chcę teraz spać, bo myślę, że niedługo powinniśmy się zbierać.

– To jak stąd wyjdziemy?

– Sprzątniemy go po cichu – powiedział mężczyzna, delikatnie wychylając się zza lady. Zombie dalej uparcie trwał na posterunku, jak lis czający się przy wyjściu z kurnika.

– Po cichu? – drążył temat chłopak. Pawła zaczynało to odrobinę irytować, jednak zdawał sobie sprawę, że Max nie wszystko widzi jego oczami.

– Tak – odpowiedział. – Albo nożem, albo skręcę mu kark. Może to zadziała. Jak przerwę mu rdzeń kręgowy to powinien paść.

– A jak nie? Padają dopiero po strzale w głowę. Niejedna kula pewnie roztrzaskała kręgosłup, a oni szli dalej – stwierdził przytomnie chłopak.

– Tak, masz rację – skomentował Paweł i zamyślił się na chwilę. – To zostaje nam strzał w łeb. Albo nóż w czoło. A potem bardzo szybki bieg.

Taka odpowiedź niezbyt usatysfakcjonowała Maxa, ale był świadom tego, że są w patowej sytuacji i muszą podjąć jakieś działanie, zanim będzie jeszcze gorzej.

– No dobra – powiedział tylko.

– Wydostaniemy się jakoś na górę, znajdziemy samochód i pojedziemy do twoich rodziców.

Chłopak podniósł głowę i spojrzał w szare oczy komandosa. Poczuł olbrzymią wdzięczność, ale po chwili sposępniał.

– Nie musimy już do nich jechać – powiedział z wbitym w podłogę wzrokiem. – Wszystko się rozpieprzyło. Mieliśmy dobry transport i plan, a teraz znowu chowamy się pod ziemią, bo nie dość, że na powierzchni latają zombie, to jeszcze strzelają do nas nasi właśni żołnierze. Przecież to jakaś paranoja! Jak tak w ogóle można? Widzieli, że nie jesteśmy chorzy – twarz chłopaka nabiegła purpurą, gdy w sekundę zrobił się wściekły. Paweł chciał, żeby uszło z niego napięcie, toteż się nie odzywał, tylko pozwalał chłopakowi się wygadać. – To jest chore – ciągnął dalej Max. – Powinniśmy się trzymać wszyscy razem, jak my tutaj, a nie strzelać do innych żywych ludzi. Czy oni tego nie rozumieją? Dlaczego to zrobili?

Po kilkunastu sekundach ciszy do Pawła dotarło, że ostatnie pytanie zostało skierowane właśnie do niego.

– Bo takie mieli rozkazy – powiedział ponuro. Znał wagę rozkazu, jednak nigdy nie potrafił zrozumieć żołnierzy, którzy ślepo wykonywali te najgorsze, najgłupsze polecenia. Jak na przykład strzelać do cywilów we własnej stolicy. Dla Pawła to niczym nie różniło się od masakr, jakie odbywały się chociażby w Afryce.

Jednak pytanie pozostawało otwarte. Dlaczego żołnierze Wojska Polskiego strzelali do pobratymców, wiedząc, że ci nie są zainfekowani? Może choroba przenosi się też powietrzem, może atakuje mózg i powoduje niepohamowane ataki agresji? A może po prostu to sprawiło im przyjemność lub to po prostu nie byli żołnierze, tylko przebrani cywile. Zbyt wiele pytań i zbyt mało odpowiedzi. Nie było sensu teraz się nad tym zastanawiać. Jednak gdy człowiek ociera się o śmierć, to nie może przy tym tak po prostu przejść obojętnie i machnąć na wszystko ręką.

Nagle Kaja zerwała się jak rażona prądem. Usiadła na podłodze i zdezorientowana, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Dopiero, gdy napotkała spokojny wzrok Pawła i ciekawe spojrzenie Maxa, przypomniała sobie, gdzie jest i co się stało. Potrząsnęła głową i jakby zawstydzona, zapytała:

– Długo spałam?

– Kilka godzin. Jest dwunasta – odpowiedział, uśmiechając się, Paweł. – Zmogło cię, jakbyś robiła w polu przez ostatnią dobę. No, albo walczyła o życie i uciekała przed ludźmi, którzy próbują cię zjeść – dodał, pieszczotliwie mierzwiąc jej włosy.

Dziewczyna nienawidziła tego z całego serca, lecz tym razem nie odsunęła głowy przed ręką ojca. Wcześniej nawet przez chwilę nie przypuszczała, że go jeszcze kiedykolwiek ujrzy, więc taki gest wydał się teraz mniej irytujący niż do tej pory. Ba, nawet można by rzec, że był miły.

– Szczerze, to chyba wolałabym to pierwsze – stwierdziła, odwzajemniając uśmiech. – Co robimy?

– O, proszę. Dopiero co wstała, a już żądna przygód – stwierdził ironicznie Paweł.

Kaja posłała ojcu karcące spojrzenie. Widocznie nie była w nastroju do żartów, co oczywiście dało się zrozumieć.

– Kombinujemy, jak stąd wyjść i wydostać się na powierzchnię – wtrącił się Max.

– Dzięki – odpowiedziała dziewczyna, patrząc na chłopaka. – Wymyśliliście już, jak to zrobić?

– Najpierw musimy się pozbyć tego głąba, który się do nas dobija od paru godzin – odpowiedział. – Potem wyjdziemy jakimiś schodami, znajdziemy samochód i spadamy stąd.

– To brzmi jak plan – stwierdziła Kaja, uśmiechając się delikatnie.

– Dobra, chyba nie ma na co czekać – powiedział Paweł i podniósł się z podłogi. Widząc zbliżającego się człowieka, zombie za szybą dostał szału. Komandos podszedł bliżej i wpatrywał się w kreaturę. Zombie nacierał na szkło, waląc w nie rękami i próbując przez nie przejść, jakby ono nie istniało. Wszystko było upaćkane krwią i śliną. Paweł przekręcił delikatnie głowę i powiedział szeptem:

– Nie widzisz czy nie rozumiesz szkła? – zapytał bardziej siebie niż kogoś z pozostałych osób. Jednak oni i tak usłyszeli.

– Co mówiłeś? – zapytała Kaja.

Podeszła bliżej ojca, ale do szyby się nie zbliżyła. Wolała przyjrzeć się potworowi ze względnie bezpiecznej odległości.

– Zastanawiam się, dlaczego on to robi. Albo nie widzi szkła, albo nie rozumie, czym ono jest. Jednak powinien zrozumieć, skoro od paru godzin nie udało mu się przez nie przebić – odpowiedział Paweł.

– Albo zapomina – dodał Max, podchodząc do pozostałej dwójki. – Może nie ma w ogóle pamięci i nie kojarzy, że sekundę temu odbił się od przeszkody. Dlatego cały czas naciera.

– Może – powiedział cicho Paweł. – Dobra, odsuńcie się.

Max i Kaja usłuchali, wycofując się i zbliżając do siebie. Tak było o wiele raźniej i bezpieczniej.

Paweł podszedł i otworzył drzwi, jednocześnie sprzedając przeciwnikowi potężnego kopniaka prosto w splot słoneczny. Zombie wycofał się o kilka kroków, desperacko próbując zachować równowagę. Mężczyzna był pod wrażeniem, że potwór się nie przewrócił, ale nie pozwolił, żeby to uczucie go zdominowało. Idąc za ciosem, postąpił parę kroków do przodu i powalił przeciwnika eleganckim obrotem, jednocześnie go podcinając. Ten, w akompaniamencie dzikiego kwiku wyrżnął w posadzkę, w locie próbując złapać swojego prześladowcę, na co Paweł oczywiście nie pozwolił. Wiedział, że jest szybszy i mądrzejszy. Wiedział też, że nie może pozwolić się ugryźć czy chociażby zadrapać, więc stąpał wyjątkowo ostrożnie, pamiętając jednocześnie, że jego ruchy muszą być szybkie i pewne. Ta gra nie przewidywała powtórek czy drugich szans.

74
{"b":"643245","o":1}